Udowodnię, iż potrafię żyć bez niego, choć twierdził, iż nie dam sobie rady. Zobaczymy.

twojacena.pl 13 godzin temu

Mąż powiedział, iż bez mnie da sobie radę, a ja bez niego – nie. Cóż, zobaczymy.

Po ośmiu latach małżeństwa ja, Katarzyna, w końcu zrzuciłam z siebie kajdany stereotypów, które latami wpajały mi mama, babcia i teściowa. Powtarzały, iż dobra żona to kobieta, która wszystko ogarnia: pracuje, wychowuje dzieci, utrzymuje dom w idealnym porządku, gotuje smaczne obiady, a mąż zawsze chodzi w wyprasowanej koszuli, najedzony i zadowolony. Starałam się sprostać temu obrazowi, ale mój mąż, Tomasz, nie doceniał moich wysiłków. Przywykł, iż wszystko robię sama, i choćby nie zauważał, jak się męczę. Byłam zmęczona – zmęczona byciem niewidzialną, zmęczona dźwiganiem wszystkiego na własnych barkach.

Przed oczami miałam zawsze przykłady z mojej rodziny. Mama, babcia, starsza siostra Agnieszka – wszystkie były idealnymi gospodyniami, żyjącymi dla rodziny. Mama pracowała w szkole, wracała na obiad, gotowała, a potem do północy sprawdzała zeszyty. Nikt nie uważał tego za heroizm – to była jej „kobieta dola”. Tata do dziś nie wie, gdzie leżą jego skarpetki. Mama przynosi mu kapcie, nakrywa do stołu, podaje kolację. Nigdy nie widziałam, żeby wziął do ręki odkurzacz lub mopa. Tak, dużo pracował, wracał późno, ale dobrze zarabiał. Dzięki temu kupił mi i siostrze mieszkania. Mama mogłaby nie pracować, ale uważała, iż jej wkład w budżet jest ważny. Tak wychowała ją babcia, a mama wychowała nas.

Agnieszka, moja starsza siostra, wyszła za mąż pięć lat przede mną i we wszystkim naśladowała mamę. Skończyła pedagogikę, urodziła dwoje dzieci i zamieniła swój dom w wzór porządku. Kiedy u niej gościłam, wszystko tam działało jak w zegarku: dzieci zadbane, dom lśni, na stole świeże ciasto. Po ślubie też marzyłam o takiej rodzinie. Chciałam być idealną żoną, robić wszystko sama. Ale Tomasz, w przeciwieństwie do mojego ojca czy męża siostry, nie zarabiał dużo. Często wracał późno, ale jego pensja nie pokrywała naszych potrzeb. Tłumaczyłam mu, iż jest utalentowany i z czasem zrobi karierę. A sama kręciłam się jak wiewiórka w kołowrotku.

Tomasz nie pomagał w domu. Przed ślubem mieszkał z rodzicami, a jego mama, Barbara, chroniła syna przed „babskimi” obowiązkami. Według niej mężczyzna powinien naprawiać, remontować i dźwigać ciężary. Ale Tomasz miał przepuklinę, więc i to odpadało. Przez osiem lat zrobiliśmy jeden remont, i to z ekipą. Ja harowałam, żeby wszystko było idealne: sprzątałam, gotowałam, prałam, prasowałam. Chciałam być tą „dobrą żoną”, ale siły uciekały z każdym dniem.

Dwa lata temu urodziłam drugie dziecko. Ciąża i poród były trudne, ledwo się ruszałam, ale Tomasz, zamiast mnie wspierać, zaczął narzekać. Drażniła go niesmaczna zupa, nieprasowana koszula, kurz na półkach. Ja, wykończona, z niemowlęciem na rękach, próbowałam dźwigać wszystko jak dawniej. Mama i teściowa wprost mówiły, iż nie robię nic nadzwyczajnego – to zwykła rola kobiety. Wierzyłam im, choć w środku rosło uczucie, iż tonę pod ciężarem ich oczekiwań.

Wszystko się zmieniło, gdy mój siedmioletni syn, Kacper, odmówił sprzątania zabawek, mówiąc: „To babska robota, mama posprząta”. Powtórzył słowa ojca. Wtedy coś we mnie pękło. Gdybym była w innym nastroju, może machnęłabym ręką, ale tamtego dnia zalała mnie fala gniewu i rozpaczy. Krzyczałam, płakałam, nie mogąc się zatrzymać. To nie była zwykła histeria – to był krzyk duszy, zmęczonej byciem niewidzialną. Opanowałam się dopiero po godzinie, ale zrozumiałam: tak dalej być nie może.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Tomaszem. Chciałam spokojnie wytłumaczyć, jak mi ciężko, jak duszę się bez jego pomocy. Nie żądałam, żeby przejął wszystko – tylko by podzielił obowiązki: zrobił zakupy, posiedział z dziećmi, żebym mogła wziąć prysznic, posprzątał raz w tygodniu. Ale przerwał mi: „Z czym ty sobie nie radzisz? Z dziećmi? Ze sprzątaniem? Z gotowaniem? Ja cię utrzymuję, a ty chcesz, żebym robił twoją robotę? A ty co będziesz robić – leżeć na kanapie?” Jego słowa bolały jak nóż. Nie usłyszał mnie, nie chciał zrozumieć. Na końcu kłótni rzucił: „Ja bez ciebie dam sobie radę, a ty bez mnie – nie”. Cóż, zobaczymy.

Od tamtego dnia powiedziałam: dość. Wróciłam do pracy na pół etatu. Wcześniej uczyłam angielskiego, teraz znów zaczęłam. W naszym domu zaczęła się zimna wojna. Przestałam biegać za Tomaszem: nie gotowałam mu, nie prałam, nie prasowałam jego ubrań. Gotowałam tylko dla siebie i dzieci, prałam ich rzeczy. Chciał żyć beze mnie? Niech spróbuje. Mama i siostra odmówiły pomocy, oskarżając mnie o niszczenie małżeństwa. „Co za głupota – nie nakarmić męża! On ma rację, sama jesteś winna. Pracowałaś, prowadziłaś dom i żyjesz”, – powtarzały. „Jesteś kobietą, cierpliwie, to twoja dola”, – dodała mama. Dla niej to była norma, dla mnie – upokorzenie.

Pomogła przyjaciółka Magda, z którą pracowałam w szkole. Zgodziła się pilnować młodszego dziecka, gdy prowadzę lekcje. Starszy, Kacper, może już sam zostać w domu. Tak żyjemy od dwóch miesięcy. Nie wrócę do dawnego życia, w którym byłam służącą. To trudne, ale nie chcę do końca dni być maszyną do sprzątania i gotowania. Kacpra nauczyłam porządku, młodszego wychowam tak, by nigdy nie dzielił obowiązków na „męskie” i „damskie”. Mam nadzieję, iż Tomasz opamięta się. jeżeli nie – jestem gotowa na rozwód. Lepiej być samą niż niewidzialną we własnym domu. Moja dola to nie zadowalanie innych, ale życie z godnością.

Idź do oryginalnego materiału