Uczciwe Porozumienie

polregion.pl 2 dni temu

Sprawiedliwa Umowa

Natalia odchodziła powoli i boleśnie. Jej zmęczony ciągłą chemioterapią organizm nie miał już siły walczyć. Zresztą ona sama marzyła tylko o uwolnieniu od cierpienia, które towarzyszyło jej od miesięcy. Środki przeciwbólowe trzymały ją w półśnie, czasem wynurzała się na powierzchnię, jakby z głębin, by zaraz znów zapaść w kojącą otchłań.

Hania wracał ze szkoły, wchodziła do pokoju przesiąkniętego zapachem ciężkiej choroby i wpatrywała się w mamę długo i uważnie. Mama nie przypominała już tej wesołej, śmiejącej się osoby sprzed choroby. Leżała z zamkniętymi oczami, a Hania śledziła nerwowo ruchy kołdry na piersi — czy oddycha, czy nie.

— Mamo. Mamo-o, słyszysz mnie? — wołała cicho.

Powiek Natalii drgnęły, ale nie miała siły ich unieść. Wtedy przychodziła babcia i zabierała Hanię z pokoju.

— Chodź, słoneczko, nakarmię cię, potem lekcje. Niech mama śpi.

— Ale ona ciągle śpi. Kiedy w końcu wyzdrowieje? Chcę, żeby było jak kiedyś.

— O, córeczko, ja też bym chciała. Sen to najlepsze lekarstwo — tłumaczyła babcia, stawiając przed wnuczką talerz gorącego żurku. Sama siadała naprzeciw, walcząc z łzami.

*”To niesprawiedliwe — myślała. — Ja żyję, a moja córka umiera. I nic nie można zrobić. Tyle modlitw, tyle pielgrzymek… Za co mnie Bóg karze?”*

Natalia odeszła nad ranem. Maria obudziła się około trzeciej, zajrzała do pokoju córki. Leżała nieruchomo, ale oddychała. Babcia była tego pewna. Potem długo przewracała się z boku na bok, aż w końcu zasnęła. Śniła małą Natalkę — śmiała się, machała rączką i uciekała, co chwilę oglądając się. *”Stój, dokąd? Wróć!”* — krzyczała we śnie Maria i obudziła się nagle.

Pobiegła do pokoju córki. Leżała spokojna i… obca. Maria zamknęła drzwi, zagotowała wodę na herbatę, podgrzała Hani placuszki i dopiero wtedy obudziła wnuczkę.

Hania zjadła śniadanie, ubrała mundurek i chciała podejść do mamy, jak zwykle przed szkołą.

— Nie idź, niech śpi — zatrzymała ją babcia. — Masz jabłko do plecaka — podała jej rumiane jabłko.

Szły do szkoły, a Maria tylko półuchem słuchała opowieści Hani.

— Babciu, coś ty dziś taka? — spytała dziewczynka.

— Źle spałam, jestem niewyspana — wyjaśniła Maria.

Wróciwszy do domu, od razu zadzwoniła po pogotowie.

— Kiedy zmarła? Czemu tak późno dzwonicie? — pytała surowa lekarka.

— Wnuczkę musiałam odprowadzić do szkoły. Nie powinna tego widzieć…

Potem czekała na karetkę. Na szczęście przyjechali gwałtownie — zdążyli zabrać Natalię przed powrotem Hani. Całą drogę do szkoły Maria rozmyślała, jak powiedzieć wnuczce, iż mamy już nie ma, ale nic nie wymyśliła. A potem, w domu, zagapiła się i Hania wpadła do pokoju mamy.

— Gdzie mama? — odwróciła się do babci.

Maria, zmęczona pytaniami i wszystkimi sprawami, powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy:

— Zabrali ją do szpitala. — Spuściła wzrok.

Może Hania coś przeczuła, a może po prostu obraziła się, iż babcia jej nie uprzedziła. Nie chciała jeść, wtuliła się w róg kanapy i patrzyła przez okno. Maria nie miała siły jej pocieszać — sama potrzebowałaby pocieszenia. Zamknęła się w łazience, odkręciła wodę i zadzwoniła do Jacka, byłego męża Natalii. Jego numer znalazła rano w telefonie córki.

— Czego chcesz? — warknął Jacek, myśląc, iż to Natalia.

— To Maria Nowak, mama Natalii. Zmarła dziś rano. Mógłbyś wziąć Hanię na trzy dni? Powiedziałam jej, iż mamę zabrali do szpitala. Mam tyle spraw do załatwienia… Nie mogę jej powiedzieć prawdy.

— Tak, przyjadę — odparł już spokojniejszym tonem.

Po pół godzinie dzwonił do drzwi. Hania zobaczyła tatę i choćby się ucieszyła. Wciąż była zła na babcię.

— Jak leci? — usiadł obok niej na kanapie. — Szkola nie męczy?

— Nie — odparła. — Mamę zabrali do szpitala, a babcia nie chce tam jechać — poskarżyła się.

— Pewnie nie można jej teraz odwiedzać. Ale ja chciałem cię zabrać na spacer. Do parku, na lody, może do kina…

— Naprawdę? — Hania rozpromieniła się.

Maria w tym czasie pakowała rzeczy wnuczki. Gdy wychodzili, wepchnęła Jackowi torbę do ręki. Po ich wyjściu pojechała do szpitala. Tyle spraw, tyle formalności…

Zabieganie związane z pogrzebem zmogło Marię. Wieczorem ledwo trzymała się na nogach. Nie miała choćby siły płakać. A do tego bolało ją serce. *”Tylko wytrzymać. Tylko nie paść”* — powtarzała sobie, łykając tabletki.

Po pogrzebie, wieczorem, zadzwonił Jacek i spytał, kiedy przywieźć Hanię.

— Już ci się znudziła? — chciała powiedzieć z goryczą, ale wyszło raczej żałośnie.

— Tęskni za domem. Przyjedziemy za chwilę. Muszę z tobą pogadać.

Serce ścisnął lęk. *”Co jeszcze? Jakiej biedy mam się spodziewać?”* Zmusiła się do wstania. Zagotowała wodę, wyjęła z lodówki talerze z resztkami jedzenia po stypie, postawiła na stole niedopitą butelkę wódki. Niech się napije, w końcu to mąż, choć były.

Gdy zobaczyła Hanię, rozpłakała się — zrozumiała, jak bardzo za nią tęskniła. Dziewczynka przytuliła się mocno.

— Chodź, zrobiłam racuchy, jest też kisiel.

Usiedli do stołu. Jacek od razu sięgnął po wódkę, nalał po brzegi. Chciał wznieść toast, ale Maria dała mu ostrzegawcze spojrzenie, więc zamilkł. Wypił jednym haustem, nie uroniwszy kropli. Potem babcia poprosiła Hanię, by poszła do pokoju — muszą porozmawiać z tatą. Dziewczynka wyszła, wyraźnie niezadowolona, a Maria przymknęła drzwi.

— No to co chciałeś powiedzieć? — spytała zmęczona.

— Nie patrz na mnie jak na wilka — odparł Jacek. — Chcę— Chcę pomóc — powiedział Jacek, ale jego oczy błyszczały chciwie, gdy spojrzał na klucze od mieszkania leżące na stole.

Idź do oryginalnego materiału