Ucieczka od teściowej: Nowe życie w innym miejscu

twojacena.pl 1 tydzień temu

Ratunku przed teściową znalazłam dopiero w innym mieście

Gdy pierwszy raz spotkałam Irenę Kazimierzównę – matkę mojego przyszłego męża, Krzysztofa – wydała mi się po prostu surową, trochę oschłą kobietą, która może ma po prostu swoje zasady. Ale po dwóch tygodniach dotarło do mnie: to nie surowość. To wrogość. Bezlitosna, chłodna i starannie maskowana. Nie tylko mnie nie zaakceptowała. Robiła wszystko, by wyrzucić mnie z życia syna.

Nie podobało jej się dosłownie wszystko. Mój wygląd, styl ubierania, sposób mówienia, choćby zawód – architekt. Według Ireny Kazimierzównej byłam zbyt „modna”, zbyt niezależna, zbyt „nie do rodziny”. Jej idealna żona – cicha, domowa, wiecznie wdzięczna – ewidentnie nie była mną.

Największym błędem było to, iż z Krysiem postanowiliśmy zamieszkać w jej trzypokojowym mieszkaniu we Wrocławiu. Przestronne, owszem. Ale ile metrów by nie było, jeżeli ściany są zimne – ciepła w domu nie będzie. I choć wydawało się, iż miejsca starczy dla wszystkich, Irena Kazimierzówna robiła wszystko, by nieustannie się na mnie natknąć. I za każdym razem – by coś powiedzieć. Nie wprost, broń Boże. Przez zęby, aluzjami, „żarcikami”.

— „Wczoraj twoja…” – zaczynało się, a potem mogło paść cokolwiek: „nie posprzątała”, „śmiała się za głośno”, „powiesiła majtki tak, iż wstyd mi było przed sąsiadką”.

Starałam się nie zwracać uwagi, ale kropla drąży skałę… zwłaszcza gdy teściowa przeszła na wyższy poziom kreatywności.

Zaczęła sugerować, iż „kobiety w takich spódnicach i bieliźnie” kojarzą jej się z „panienkami lekkich obyczajów”. Pewnego dnia nie wytrzymałam i z półuśmiechem spytałam:

— A skąd Pani tak dokładnie wie, jaką bieliznę noszą te panienki?

Zbladła, przygryzła wargę i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Krzysiek próbował łagodzić – prosił, żeby nie eskalować, błagał matkę, żeby się nie wtrącała. Ale chyba tylko dolał oliwy do ognia.

Dwa dni później postanowiła się odegrać. Wsunęła mi do torebki karteczkę z koślawymi literami: „Spotkajmy się jak zwykle. Całuję.” Torba wisiała obok jego kurtki. Oczywiście, Krzysiek „przypadkiem” ją znalazł. Podał mi w milczeniu. Przeczytałam, uśmiechnęłam się – charakter pisma już rozpoznałam – i powiedziałam: „Wiesz co? Wynajmujemy mieszkanie. Koniec.”

Nie protestował. Wyprowadziliśmy się do kawalerki na blokowisku. Było ciężko z groszem, ale Boże, jak łatwo się oddychało! Nie było jej spojrzeń, uszczypliwych uwag, zimnych talerzy na kolację, które „zapominała” podgrzać.

Ale Irena Kazimierzówna tak łatwo się nie poddała. Zaczęła wzywać Krzysztofa „do naprawy”: kran cieknie, drzwi skrzypią, gniazdko iskrzy. A potem – obiad. Suty, z sałatkami, mięsem, pierogami. Syn wracał do domu najedzony i martwy. Ja nakrywałam do kolacji, a on tylko machał ręką: „U mamy jadłem…” I miałam ochotę krzyczeć.

Starałam się hamować, ale w środku wszystko we mnie płonęło. Odzyskiwała go – kawałkiem schabowego, żarówką, szantażem i skargami.

Wtedy zrozumiałam: nie damy rady. Nie w jednym mieście. Dopóki jest godzinę drogi, będzie go ciągnąć z powrotem. Muszę zabrać go dalej.

Znalazłam rozwiązanie – dostałam pracę jako architekt w Łodzi. Krzysiowi też zaproponowano stanowisko – w dziale IT dużej firmy. Znalazłam mieszkanie, odłożyliśmy trochę złotówek. Po pół roku wyjechaliśmy. Trzysta kilometrów. Mama została tam. My – tutaj.

Najpierw dzwoniła codziennie. Naciskała. Płakała. Potem – rzadziej. Teraz – tylko od święta. Chyba zrozumiała, iż przegrała.

A my? W końcu zaczęliśmy żyć. Razem, bez trucizny w powietrzu. Przygotowujemy się do zostania rodzicami. Spłacamy nasze maleńkie, ale WŁASNE mieszkanie. Śmiejemy się. Kłócimy, godzimy, planujemy. Bez strachu, iż w każdej chwili drzwi otworzy ona – z przymrużonym okiem, z wyrzutem, z chłodem.

Wspominam te dni we Wrocławiu jak zły sen. I czasem myślę o nowej synowej Ireny Kazimierzówny – Krzysiek ma przecież starszego brata. Teraz cała jej uwaga skupia się tam. A ja mogę tylko cicho współczuć. Albo po cichu cieszyć się, iż uciekłam. I uratowałam naszą rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału