Tylko na próbę, nic więcej

twojacena.pl 1 tydzień temu

„Nas nie wliczajcie do wspólnego budżetu. Przyjedziemy z własnym jedzeniem” – napisała Kinga w grupowym czacie. – „A w ogóle jesteśmy na diecie, jemy jak ptaszki…”

I to był pierwszy dzwonek.

Ewa siedziała w autobusie, trzymając telefon w jednej ręce. Drugą przyciskała do siebie obszerną torbę. Przeczytała wiadomość jeszcze raz. Może jej się tylko wydawało? Wiadomość była uprzejma, ale… czuć było, iż ktoś już zawczasu szukał wyjścia awaryjnego.

Czat dotyczący majowego wyjazdu migotał w powiadomieniach. Niedawno dołączyli do niego nowi ludzie – Tomek i Kinga, znajomi Jacka, a on był człowiekiem szanowanym i sprawdzonym, od lat w ich gronie, więc nikt nie miał wątpliwości.

Atmosfera w grupie była ciepła i przyjacielska. Wszyscy mieli około trzydziestki. Dorośli, odpowiedzialni, ale z poczuciem humoru. Znali się od lat, więc między nimi obowiązywały niepisane zasady. Każdy miał swoją rolę.

Jacek przyprowadzał nowych. Ewa zajmowała się organizacją spotkań i wyjazdów. Już przygotowała listę uczestników, ustaliła trasę, wynajęła domki nad jeziorem – z werandami, altanką i normalnym prysznicem. Wszyscy się zgodzili, zaczęli planować zakupy. Na liście znalazły się kiełbaski, grzyby, węgiel, ketchup, wino.

I wtedy pojawiła się ta wiadomość:

„Nas z Tomkiem możecie nie uwzględniać” – napisała Kinga. – „Jesteśmy na diecie, przygotujemy sobie osobno. Nic nam nie potrzeba.”

Ewa odpowiedziała neutralnie: „Ok, jak uważacie”. I odłożyła telefon.

W sumie – nie było problemu. No bo różnie bywa: ktoś na diecie, ktoś na keto. choćby jeżeli ktoś ładuje wodę według faz księżyca… W grupie był już jeden gość, który nigdy nie dokładał się do mięsa, bo był wegetarianinem. Za to zawsze przywoził więcej warzyw niż sam zjadł, a jego wege-szaszłyki z grilla były tak dobre, iż wszyscy o nie walczyli.

Dziwactwa to nic nowego. Ważna jest dobra wola i zaangażowanie. Ale mimo wszystko po tym „nas nie liczcie” Ewę przeszedł dreszcz. Było w tym coś… śliskiego. Postanowiła jednak nie wyciągać pochopnych wniosków.

W dzień wyjazdu pogoda była idealna. Ciepło, świeżo, lekki wiatr. Wszyscy stawili się na czas, wszystko zabrali – choćby nie musieli wracać po sztućce czy otwieracz. Zapach sosny i rześkie powietrze gwałtownie poprawiły wszystkim humory.

Zameldowali się w domkach, rozpakowali się, ktoś od razu zajął się rozpaleniem grilla.
Kinga i Tomek dojechali wieczorem, gdy większość prac organizacyjnych była już załatwiona. Ich „własnym prowiantem” okazała się torba z małym kawałkiem sera, kilkoma pomidorami, opakowaniem wafelków ryżowych i dwoma butelkami piwa. Ewa zerknęła, gdy wyjmowali swoje zapasy, i pomyślała: „Na wieczór może starczy. Ale na trzy dni?”

Najpierw usiedli z boku, zjedli swój ser, stuknęli się butelkami, trochę pozowali do zdjęć na tle zachodu słońca. Potem zaczęli powoli dołączać do reszty. Po pół godzinie Tomek stał już przy grillu.

„Co tu się piecze? Kiełbaski? Aż ślinka leci…”
„No tak, z wami na diecie nie da się siedzieć” – zaśmiała się Kinga i podeszła bliżej.

Ewa spojrzała na Anię, siedzącą obok. Ta lekko wzruszyła ramionami. No cóż, nie będą przecież przepędzać. W ich grupie nie wypadało stawiać kogoś w niezręcznej sytuacji, szczególnie nowych.

Do nocy Kinga i Tomek jedli i pili ze wspólnego stołu, jakby należeli do grupy od zawsze. Śmiali się, opowiadali kawały, śpiewali przy gitarze. Trzeba przyznać – byli sympatyczni, nie wywyższali się. Nie zostawiali po sobie złego wrażenia. Ale Ewa czuła lekkie rozdrażnienie, jakby ktoś ich wykorzystał.

Zasnęła z tym dziwnym uczuciem. Nie z żalem, ale z pierwszym zarodkiem irytacji. Rodzice zawsze jej powtarzali: jeżeli chcesz być częścią grupy, graj fair i pokazuj swoje karty. A Kinga z Tomkiem weszli do gry, trzymając asy w rękawie, a wygraną dzielili z innymi.

Już wtedy, tej pierwszej nocy, Ewa pomyślała: „Jeśli to się powtórzy, trzeba będzie coś zrobić”. I ta myśl ją zmartwiła, bo nie wypada pouczać dorosłych. Postanowiła jednak odsunąć negatywne myśli. Przyjechali odpocząć, a nie liczyć cudze porcje. Na razie to tylko jednorazowy incydent.

Ale kolejne wyjazdy pokazały, iż to nie był incydent. To był sprytny sposób, żeby zjeść za darmo.

„Znowu się składacie? My jak zwykle – będziemy z własnymi sałatkami. Liczymy kalorie” – zaśmiała się Kinga w wiadomości głosowej.

Brzmiało to jak zaproszenie na klasową imprezę, gdy prosi się rodziców, by przynieśli ozdoby, jeżeli akurat jakieś leżą nieużywane. Bez przymusu i dodatkowych kosztów.
Ewa usłyszała tę wiadomość właśnie w drodze do sklepu po kaszę i nowy nabój do kuchenki gazowej. Planowała, kto zapewni transport, kto pokryje koszt paliwa, kto kupi mięso, naczynia, kawę. I znowu to „my jak zwykle”.

W ciągu roku takich „jak zwykle” było już z pięć. Letnie grillowanie na działce u Ani. Wrześniowy wyjazd nad jezioro. Jesienny piknik w parku z kanapkami. Kinga i Tomek zawsze pojawiali się z małą torbą, w której mieli swój skromny prowiant: kilka bananów, sałatkę z kapusty i butelkę wina z promocji.

I nigdy się z nikim nie dzielili, a zawsze wracali najedzeni.

„Dobre wino, co?” – pytał Tomek z udawanym zainteresowaniem, nalewając sobie z butelki, którą przywiózł Marek.

„Staramy się jeść warzywa. Kosztowne, ale zdrowe. Dawniej miałam suchą skórę. A to tylko spróbuję…” – gderała Kinga, nakładając sobie kanapkę z cudzą szynką.

Na początku wywoływało to zakłopotane uśmiechy. No cóż, osobliwa para. Bywa. Może nie stać ich na dokładanie się. Może mają kredyty.

Potem grupa zaczęła wymieniać spojrzenia. A w końcu – rozmawiać.

„Widziałaś, ile zjedli?” – szepnęła Ania, pakując resztki jedzenia po kolejnym grillu.
„Zauważyłam. Tomek chyba trzy razy podchodził do stołu. A sałatkę z krewetkami zjadł niemal sam” – odpowiedziała Ewa, wkNastępnego dnia Ewa postanowiła, iż od dzisiaj każdy wyjazd będzie zaczynał się od jasnej zasady: „Kto nie dokłada się do wspólnego stołu, ten przy nim nie siada”.

Idź do oryginalnego materiału