„Zaledwie doba – i nas wyrzucili”: jak teściowa zaprosiła nas w gościnę, a potem nie wytrzymała naszej dwójki
Gdy teściowa zaproponowała weekend w swoim domku letniskowym pod Warszawą, nie pałałam entuzjazmem. Nasze relacje zawsze były… powiedzmy, chłodne. Nie kłóciłyśmy się otwarcie, ale ciepła między nami nie było. Dzwoniła rzadko, tylko by spytać o wnuki, a ja byłam zadowolona, iż te rozmowy są krótkie. ale po przejściu na emeryturę, Helena Januszowa nagle postanowiła zostać „babcią roku” i zobaczyć dzieci. „Przyjeżdżajcie na grilla, odetchniecie świeżym powietrzem, odpoczniecie!” — namawiała. Skoro mężowi to nie przeszkadzało, a dzieciom mogło się spodobać — zgodziłam się.
Marek choćby wziął wolne wcześniej z pracy. Dotarliśmy, rozlokowaliśmy się, kiełbaski się dopiekały, dzieci bawiły się, pogoda idealna. Dostaliśmy pokój na piętrze — wygodnie, przestronnie. Wieczór minął miło, teść nalał Markowi parę kieliszków, rozmawiali. Ja tymczasem usypiałam młodszego synka, a starszy został z dziadkami w ogrodzie — doszli jeszcze sąsiedzi. Po dwóch godzinach wracam, a teściowa już z grymasem: „Zabierz go. Wyprowadził mnie z równowagi! Biega bez przerwy!”
Następnego dnia wstałam wcześniej, by przygotować śniadanie. Młodszy był ze mną w kuchni, starszy obudził się później i poszedł grać w piłkę. Wtem wpada Helena Januszowa, zirytowana: „Twój syn to zupełny nieuk! Biegał po schodach, krzyczał, a goście jeszcze śpią!” Tyle iż nikt nie spał — było już po ósmej. A mój syn szedł powoli, nie biegał. Ale dla niej to bez znaczenia — jeżeli wnuk hałasuje, to wina matki.
Później starszy znów biegł po schodach, gdy wszyscy byli na zewnątrz. „Proszę! Znowu! Żadnego spokoju!” — westchnęła teatralnie, przykładając dłoń do czoła. Zatrzymałam język za zębami, ale we mnie gotowało się: „Po co nas zapraszała, jeżeli własne wnuki ją męczą?”
Wtedy młodszy rozpłakał się — ząbkował. Zaczął się płacz. Teściowa drgnęła, jakby dostała porażenia: „Ojej, koniec! Nie wytrzymam! Wyjeżdżajcie dziś! Jeszcze dzień, a zwariuję!” — oświadczyła z miną męczennicy. Marek próbował protestować: „Mamo, jeszcze nie wytrzeźwiałem po wczorajszym, nie mogę prowadzić!” Ona natychmiast sięgnęła po alkomat. Tak, dobrze słyszeliście — co pół godziny sprawdzała poziom alkoholu u syna, by wiedzieć, kiedy nas wykopać.
Do obiadu pakowaliśmy walizki. Pożegnanie było oschłe. Marek przez cały czas rozmawia z rodzicami, ja nie odbieram. I nie zamierzam. Ostatnio znów zadzwoniła — zapraszała na Sylwestra w swoim „raju”. Odpowiedziałam stanowczo: „Nie. Wystarczy mi raz. Twojej gościnności — po sam dach.”
Czasem ludzie nie rozumieją, iż więzi buduje się cierpliwością, a nie narzekaniem. Rodzina to nie spektakl, w którym każdy ma swoją rolę — to codzienna obecność i akceptacja. choćby gdy wnuki biegają po schodach.