Ostatnie dni wakacji, droga ekspresowa nr 7, remonty, korki, wszyscy wracają, a my wyruszamy tam, gdzie Polska jest polska najbardziej.
Suwalszczyzna.
Weźmy takie Smolniki. Gmina Rutka-Tartak i piękne widoki. Kościół, cmentarz, a wokół jeziora. Dwa sklepy spożywcze, w tym jeden z sieci, która oplata wsie i miasteczka. Przy nim nieczynna w tym sezonie Gospoda Jaćwing, ławy i stoły.
– To ty od rana tu siedzisz? – pyta kolega kolegę i wkłada skrzynkę tatr do czerwonego, zdezelowanego audi, po czym wsiada i odjeżdża. Kolega zostaje przy ławie z butelką żubra, upija łyk i patrzy przed siebie. A na płocie powiewają płachty z reklamami agroturystyk i w ostrym różu plakat z napisem „Wycinka drzew trudnych”, który błyszczy jak reklama weekendowej dyskoteki. Ale dyskoteki nie ma, tak jak nie ma gospody. W Smolnikach dzień wcześnie się kończy, bo też wcześnie zaczyna.
– Pracuję na budowie, więc wstałem rano, by jechać kłaść fundamenty – mówi mi mężczyzna siedzący przy ławie. Ma jasne spojrzenie; wyciera rękawem usta po żubrze, wstaje od stołu i idziemy razem. – Ale zadzwonili, iż mam być dopiero na jedenastą, więc poszedłem na piwo.
I opowiada mi, gdzie mieszka, co robi i iż kiedyś była taka wichura, iż dach z kościoła zerwało, ale już naprawili, sam pomagał, bo pracuje na budowie, ale nie na stałe, z doskoku, jak jest zlecenie. Ósma rano, rześko, są kozy, są krowy, są robotnicy na terenie cmentarza, zapach pobliskich jezior, a upał wolniej się rozkręca.
Co do Gospody Jaćwing, to Jaćwingowie przybyli z dorzeczy Dniepru na w tej chwili polskie ziemie jeszcze kawał czasu przed naszą erą. Całkiem długo radzili sobie między Niemnem, Narwią i Wielkimi Jeziorami Mazurskimi, bo aż do XIII w., kiedy ich wybili Krzyżacy. Jednak póki byli, mieszali się z Prusami i Litwinami, parali rolnictwem, hodowlą, rzemiosłem i wymyślali nazwy, takie jak Wigry, Hańcza czy Szurpiły. Budowali grodziska i osady, których rekonstrukcje możemy dziś oglądać po całej Suwalszczyźnie. Choćby we wsi Oszkinie, gdzie w lesie stoją domy z bali, drewniane wieże strażnicze, a między nimi są fosy i łażą turyści.
Osada jest prywatna, bo turystyka w Polsce w ogóle jest prywatna, działa popychana prywatną inicjatywą – gdyby ta upadła, to pewnie już nic by nie było. Odgórny, systemowy plan zarządzania polską turystyką najpewniej nie istnieje, a jeżeli istnieje, to gdzieś schowany w szufladzie ministerialnego biurka zamkniętej na kluczyk. Może to i dobrze?
– Cieszę się, iż u nas nie ma turystów i jest tak spokojnie – mówi Karol, który jedzie SUV-em z rolkami w bagażniku do Suwałk, by tam na tych rolkach pojeździć. Karol bierze nas na stopa. Mnie, moją towarzyszkę podróży i mojego psa. Nie tylko turystyka w Polsce nie działa, komunikacja publiczna też. Jednak nie dlatego jeździmy po okolicy stopem, po prostu tak jest fajnie.
Są takie miejsca, w których rytm życia wciąż wybijają kościelne dzwony, sklep obwoźny w busie i pogoda. Na budce z lodami tablica głosi: „PN i deszcz – zamknięte”. Wieś Jeleniewo. Żabka w domu z pustaków, stacja benzynowa, biblioteka, NZOZ. I restauracja Pod Jelonkiem, a przed nią żubr z jeleniem przypominają o przyrodzie. W środku zdjęcia oraz stare puszki i butelki przypominają o dawnych czasach. Ponoć mieszkańcy zbudowali ją w ramach czynu społecznego. Wcześniej należała do GS-u, dziś to must see w przewodnikach kulinarnych pod hasłem Podlasie.
Zatrzymuje się starszy pan w dwudrzwiowym starym coupé.
– W Krakowie i w Warszawie to mieszka dużo ludzi – mówi. – Tam tłumy. Tu nie, tutaj mało.
– Wyjeżdżają? – pytam.
– Tak. Mało ludzi tu zostaje. Nie tak jak w miastach, gdzie są tłumy. Może dlatego miastowi się tu przeprowadzają, bo jest cisza, spokój i mało ludzi. A w miastach tłumy.
Zatrzymuje się kobieta w kombi, z dzieckiem w foteliku na przednim siedzeniu i książkami o Róży Luksemburg na tylnym. Tłumaczy, iż sama taką książkę napisała. Kiedyś kobiety omijały nas samochodami i wzrokiem tak bardzo, iż prawie wypadały z drogi po jej drugiej stronie. Dziś stają, solidarność, czas kobiet, jak głoszą reklamy i hasła promujące festiwale teatralne. Tego lata jechałam stopem z większą liczbą kobiet niż przez całe życie.
Kolejny ranek. W radiu zapowiadają 33 st., temperatura chrystusowa, dobrze się składa, bo mieszkamy w pokojach przy parafii. Tak, wciąż tak można. Przed gospodą toczy się życie, jest pan, który popija tatrę, jest pan, co popala pall malla, inny pan przyjeżdża na rowerze. Koniec wakacji, wszyscy wracają, a my wyruszamy dalej.
Post Tu jest najładniej pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.