Trzydzieści lat pod matczynym skrzydłem – kryzys w rodzinie

newsempire24.com 2 tygodni temu

„Mąż ma trzydzieści lat, a wciąż pod skrzydłami mamy… To niszczy naszą rodzinę”

Gdy pobraliśmy się z Krzysztofem, nie mieliśmy własnego mieszkania ani środków na wynajem. Jego rodzice — zamożni, mieszkający w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu we Wrocławiu — zaproponowali, byśmy na początku zamieszkali z nimi. Wtedy wydawało mi się to rozsądne: teściowa zawsze była serdeczna, a z teściem też dogadywałam się dobrze.

Potem urodziła się nasza córeczka. I od tamtej chwili wszystko zaczęło się zmieniać. Powoli, podstępnie. Niespiesznie, cicho, niemal niezauważalnie. Dziś już wiem: życie z rodzicami mężczyzny, który wciąż jest rozpieszczonym „synkiem mamy”, to droga donikąd. Zwłaszcza gdy ten mężczyzna ma trzydzieści lat i nie potrafi znaleźć własnych skarpetek bez matczynej interwencji.

Krzysztof jest chirurgiem. Pracuje ciężko, często po nocach. Rozumiem to i szanuję. Ale to, co mnie zabija, to jego obojętność wobec naszej córki. Nie spędza z nią czasu. choćby w weekendy unika jej, jakby nie była jego dzieckiem. Woli zamknąć się w gabinecie, przeglądać telefon albo wyjść „w pilnej sprawie”, niż wziąć dziewczynkę na ręce, pobawić się, nakarmić.

Gdy proszę go o drobiazg — kup mleko, zostań z nią, gdy biorę pryszcz — zwraca się do matki:
— Mamo, załatwisz to?

A ona, jakby to była jej święta powinność, rzuca się do działania:
— Jasne, synku, ty przecież jesteś zmęczony…

On jest zmęczony. A ja? Choć wstaję nocą, gdy Zosia płacze, karmię, spaceruję, pierzę, gotuję — nie liczy się. On choćby nie słyszy jej krzyków. Śpi w drugim pokoju, bo „hałas mu przeszkadza”. A gdy, nie otwierając oczu, warknie:
— Zajmij się wreszcie tym dzieckiem! — duszę w sobie łzy.

Milczę. Bo przy dziecku. Bo już nie mam siły na kłótnie.

Najgorsze jednak nie jest jego lenistwo. To, jak teściowa je usprawiedliwia. Dla niej to „idealny mąż”, „wzorowy ojciec”. „Przecież on tyle pracuje! Ty powinnaś go wspierać!”. A o mnie? Ani słowa. Jakbym była tylko dodatkiem do wnuczki.

Próbowałam tłumaczyć:
— Pani Danuto, pani go rozpuszcza. Gdyby nie rzucała się pani na każde skinienie, nauczyłby się odpowiedzialności.

— Co ty pleciesz? — oburza się. — To złoty chłopak! Po prostu nie umiesz go zrozumieć.

Patrzę na nią i nie poznaję kobiety, którą podziwiałam. Widzę tylko matkę, która nie potrafi odciąć pępowiny. A on? Nie chce się zmieniać. Po co? Mama załatwi, żona zniesie.

Wiem jedno: gdybyśmy od początku byli sami, wszystko wyglądałoby inaczej. choćby w biedzie, bez pomocy — ale uczciwie. Dzielilibyśmy obowiązki, uczyli się siebie. On wiedziałby, iż rodzina to nie tylko zarabianie, ale bycie razem. Dziś choćby nie pojmuje, dlaczego jestem zła.

Czuję się tu jak intruz. Gość, niańka, sprzątaczka. Oni są rodziną: matka i syn. A córka? Ich zabawka.

Mam dość. Nie chcę patrzeć, jak unika Zosi. Jak teściowa przejmuje moją rolę. Jak rozpływam się w powietrzu.

Jedyne wyjście? Wynająć mieszkanie. choćby maleńkie. Będzie trudno, ale damy radę. Będziemy prawdziwą rodziną — gdzie mąż to partner, nie „maminsynek”.

Został ostatni krok: powiedzieć mu — „Wyprowadzamy się”. I zobaczyć, co wybierze. jeżeli matkę — znaczy, nigdy nie był gotów na rodzinę.

A ja? Będę silna. Dla siebie. Dla Zosi. Dla życia bez kłamstw i „pomocy”, która dusi. Zrobię to. Już niedługo.

Idź do oryginalnego materiału