Zimą do wsi ukrytej wśród gęstych świerków na skraju Podlasia przyszła wilczyca. Był to mroźny wieczór, gdy śnieg skrzypiał pod butami, a ciszę przerywał tylko trzask gałęzi. Leśniczy Jan, mężczyzna około sześćdziesięciu lat, wyszedł z leśniczówki na odgłos przypominający skomlenie. Tuż pod progiem, przy płocie, siedziała wychudzona, wręcz koścista wilczyca. Nie warczała, nie pokazywała kłów – tylko patrzyła oczami pełnymi cichej rozpaczy.
Jan stał przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy ingerować w naturę. W końcu jednak wszedł do domu i wrócił z kawałkami zamrożonego mięsa – pozostałościami po dziczyźnie, schowanymi na gorsze czasy. Ostrożnie położył je przy płocie. Wilczyca, nie zbliżając się, tylko lekko pochyliła głowę, jakby skinęła, i zabrawszy mięso, zniknęła w mroku.
Od tamtej pory przychodziła regularnie. Zawsze sama, zawsze w ciszy. Po prostu siadała w tym samym miejscu i czekała. Jan przez cały czas ją karmił, mimo iż mieszkańcy zaczęli go krytykować.
— Oszalałeś, Janie? Do ciebie drapieżnik przychodzi?! A co, jak cię zaatakuje? — oburzała się sąsiadka Krystyna.
Ale on tylko kiwał głową w milczeniu. Wiedział: gdy zwierzę jest głodne, staje się niebezpieczne. A gdy najedzone – wróci do lasu i nikogo nie tknie.
Minęło kilka tygodni. Nadeszła prawdziwa zima: zamiecie, śnieg po pas, głód w puszczy. ale wilczyca wciąż przychodziła. Czasem nie codziennie, czasem trochę później. A potem zniknęła. Jan czekał. Jeden dzień. Dwa. Tydzień. Miesiąc – i nic. Mieszkańcy cieszyli się: „No wreszcie poszła!”. A w jego sercu było niespokojnie. Przywiązał się do niej – choć brzmiało to dziwnie.
Po dwóch miesiącach, jednego z ostatnich mroźnych wieczorów, znów usłyszał ten sam dźwięk – głuche warczenie, niemal znajome. Serce mu zabiło szybciej. Wybiegł na ganek – i zastygł.
Przed nim stała wilczyca. Ale nie sama – obok, nieco dalej, dwa młode wilki. Były czujne, ale nie agresywne. Wszystkie trzy patrzyły prosto na Jana. Nie ruszały się. Nie warczały. Tylko patrzyły – spokojnie, niemal po ludzku.
Nie wiedział, co powiedzieć. Stał tak w swojej starej watowanej kurtce, czując, jak mróz szczypie w policzki. A potem nagle zrozumiał: przez cały ten czas nie karmił tylko wilczycy. Ratował jej rodzinę. Mięso, które zostawiał, nie przepadało – ona zabierała je do gawry, dzieląc się z młodymi. A teraz przyprowadziła je – nie po to, by polować, nie z lęku, lecz… by się pożegnać. Albo podziękować. Któż zgłębi tajemnice zwierzęcego świata?
Stali tak przez chwilę, aż wilczyca lekko pochyliła głowę, tak jak podczas pierwszego spotkania, i cała trójka rozpłynęła się w śnieżnej bieli, między sosnami.
Od tamtej pory nikt we wsi więcej nie widział ani wilczycy, ani jej młodych towarzyszy. A Jan nigdy już nie opowiedział tej historii na głos. Tylko czasem wieczorami, stojąc przy oknie i wpatrując się w las, cicho mówił do siebie:
— Do widzenia. I tobie też dziękuję, siostro leśna.
I w tych słowach było wszystko: ból, wdzięczność, i zrozumienie, iż choćby w dziczy jest miejsce dla dobra i wzajemności.