Było cicho, ani wiatru, ani szelestu liści, ani śpiewu ptaków — jakby choćby natura zamarła w wiecznym spokoju. Ludzie także stali w milczeniu wokół otwartej trumny i ziejącego obok grobu. Jadwiga trzymała ojca pod ramię. Stał zgarbiony, zagubiony, wpatrując się w mamę.
Nieco dalej stali przyjaciele rodziców: Marianna i jej mąż Witold. Jadwiga znała ich od dzieciństwa, mówiła do nich po imieniu. Marianna co chwila przykładała chusteczkę do oczu, a jej mąż patrzył gdzieś ponad trumną, w dal. Naprzeciwko Jadwigi z ojcem stali trzej koledzy z pracy mamy, z zaczerwienionymi nosami i spuchniętymi od płaczu oczami. Byli też inni ludzie, których Jadwiga nigdy nie widziała. Ale skoro przyszli, znaczy, iż znali mamę.
Nikt już nie podchodził, nie żegnał się z mamą, nie składał im i ojcu kondolencji. Wszyscy już pożegnali się w kaplicy, tam też odprawiono nabożeństwo. Teraz tylko stali i czekali na koniec ceremonii.
Jadwiga dostrzegła dwóch grabarzy. Jeden, pewnie starszy, jakby tylko na to czekał, spytał wzrokiem: „Czas?”. Skinęła ledwo dostrzegalnie. Tak, czas. Zabrali się do roboty, wzięli wieko oparte o drzewo i podeszli do trumny.
— Wszyscy się pożegnali? Zamykamy — powiedział starszy.
Wtem rozległ się cichy, ale stanowczy głos męski:
— Zaczekajcie!
Wszyscy obecni odwrócili głowy w stronę mówiącego. Wysoki, barczysty mężczyzna w długim czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem podszedł do trumny. Robotnicy zatrzymali się, trzymając wieko. Nieznajomy położył dwie białe róże i przykrył dłonią złożone na piersi ręce mamy, jakby chciał je ogrzać. Stał tak kilka minut, a reszta patrzyła na niego, zastanawiając się, kim jest. Jeden z grabarzy zakaszlał, przynaglając go. Mężczyzna odsunął rękę i odszedł na bok. W końcu zamknięto trumnę, przykręcono wieko i opuszczono ją do grobu. Jadwiga pierwsza rzuciła garść ziemi.
Gdy robotnicy zasypywali grób, dziewczyna szukała wzrokiem nieznajomego w kapeluszu, ale zniknął. Gdy na świeżym kopczyku ustawiono krzyż z tabliczką i wieńce, ludzie zaczęli wychodzić z cmentarza. Jadwiga z ojcem zostali jeszcze na chwilę sami.
— Tato, chodźmy — powiedziała, a ojciec dał się odprowadzić.
W drodze wciąż myślała, kim mógł być ten człowiek. Przyszedł niezauważony i tak samo zniknął. Stał z pochyloną głową, a kapelusz zasłaniał twarz. Jadwiga dostrzegła tylko gładko ogoloną brodę i okulary, choć nie była pewna co do tych ostatnich.
Stypę zorganizowano w kawiarni niedaleko domu. Jadwidze nic nie chciało przejść przez gardło. Była wyczerpana i pragnęła tylko, żeby to wszystko się skończyło. Wreszcie goście zaczęli się rozchodzić. Z ojcem wyszli ostatni. Jadwiga wciąż trzymała go pod ramię, w drugiej dłoni ściskała portret mamy w ramce — identyczny jak ten pozostawiony na grobie.
— Jak się czujesz? — spytała ojca.
Skinął tylko głową.
— Tato, a kto był ten mężczyzna, który podszedł do mamy na cmentarzu?
— Skąd mam wiedzieć.
W jego głosie zabrzmiało rozdrażnienie. W milczeniu doszli do domu. W mieszkaniu czuć było lekarstwa i chorobę, mimo iż Jadwiga zostawiła otwarte wszystkie okna.
Ojciec położył się na kanapie, przymknął oczy. Jadwiga nakryła go kocem, usiadła obok.
Spojrzała na drzwi do pokoju, w którym leżała mama. „Odpoczęła” — powtórzyła w myślach słowa, które słyszała od niemal wszystkich na pogrzebie. Odpoczęli wszyscy. Mama — od strasznej, wyniszczającej choroby. Jadwiga — od nieustannego napięcia, lęku i oczekiwania na koniec. Ojciec — od bezsilności i niemożności pomocy.
Łzy napłynęły do oczu. Wyszła do kuchni, opadła na krzesło i po cichu zapłakała.
Z czasem ból przygasł. Jadwiga sprzątała pokój, w którym leżała mama, usuwając ślady choroby. Chodziła na studia, ale czuła się pusta i samotna.
Ojciec wciąż milczał, chodził, szurając kapciami po podłodze jak starzec. To szuranie i milczenie drażniło Jadwigę. Swym zachowaniem pokazywał, jak bardzo cierpi. A jej przecież też nie było lekko. Straciła mamę. Na jej barki spadły wszystkie domowe obowiązki i troska o ojca.
— Tato, co zrobić z ubraniami mamy? Mnie w ogóle nie pasują — spytała pewnego dnia, by zmusić go do mówienia.
— Nie wiem. Oddaj komuś.
Łatwo powiedzieć. Ale komu? W weekend zabrała się za porządkowanie szafy mamy. To, co lepsze, odłożyła — może komuś się przyda. Stare i znoszone spakowała w worek i wyniosła do śmietnika. Nie było jej żal, ale czuła dziwny niesmak.
Rozmiar butów też się nie zgadzał. Stare pantofle i kozaki zostawiła przy kontenerach — może komuś się przydadzą. W jednym pudełku znalazła zupełnie nowe białe szpilki. Nie potrafiła ich wyrzucić. Przymierzyła — za duże. Gdy chciała odłożyć je z powrotem, zobaczyła na dnie trzy pożółkłe koperty sprzed prawie dwudziestu lat. Dwie były zaadresowane na mamę, wysłane z miesięczną różnicą, trzecia — dwa lata później. Wszystkie bez zwrotnego adresu.
Po co mama chowała je w pudełku po butach? Dlaczego ich nie spaliła? Czytanie cudzych listów to nietakt, ale mamy już nie było. Może i tego, który je pisał, też nie ma. Jadwiga sortowała ubrania, co chwilę spoglądając na koperty.
Nie, nie zazna spokoju, dopóki ich nie przeczyta. Gdyby była w nich jakaś tajemnica, mama raczej by ich nie zachowała. Może właśnie dlatego ich nie zniszczyła — by ktoś je znalazł i przeczytał. Zresztą nie były specjalnie ukryte. Może o nich zapomniała? Gdyby w pudełku leżały stare buty, Jadwiga pewnie by ich nie wyjmowała, wyrzuciłaby wszystko razem. I listy też.
Doszła do wniosku, iż mama specjalnie schowała koperty pod nowe buty, by córka je znalazła. Nie wiedziała przecież, iż Jadwiga ma mniejsOdkładając koperty na miejsce, pomyślała, iż tajemnica mamy już na zawsze pozostanie między nimi, tak jak zasiała ją tam gdzieś w przeszłości, w listach bez adresu, w miłości bez nazwiska.