Trudno ocenić, czy moje wczorajsze urodziny były totalnym fiaskiem czy najlepszą imprezą życia.

polregion.pl 3 tygodni temu

Wczoraj miałam urodziny i, szczerze mówiąc, do teraz nie wiem, czy to była totalna klapa, czy najbardziej epicka impreza w moim życiu.

Zaczęło się od tego, iż jak naiwniaczek, zorganizowanie wszystkiego powierzyłam swojej najlepszej przyjaciółce, Kasi. Przysięgała, iż będzie „na bogato”, iż stół będzie uginał się od wykwintnych dań, a goście będą zachwyceni. No jasne, Kasia! Kiedy wróciłam po pracy do domu, powitał mnie widok jak z komedii o najgorszych imprezach wszech czasów.

W salonie na stole panował kompletny chaos. Resztki pokrojonych wędlin i sera, już lekko wyschnięte, mieszały się z oliwkami, których chyba nikt choćby nie tknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakiś zwiędły paprykarz – wyglądały, jakby pokrojono je jeszcze w zeszłym tygodniu. choćby przyszło mi do głowy, iż Kasia po prostu wygrzebała wszystko, co znalazła w lodówce, i nazwała to „urodzinowym przyjęciem”. Butelki z winem, sokiem i jakimiś napojami gazowanymi stały w przypadkowej kolejności, a niektóre były już do połowy puste. Wyglądało na to, iż ktoś zaczął imprezę beze mnie.

Kasia, witając mnie w drzwiach, promieniała jak choinka na Boże Narodzenie. „No jak? Super, co?” – zapytała, dumnie wskazując na ten kulinarny armagedon. Tylko kiwnęłam głową, próbując ukryć zaskoczenie. Nie chciałam urazić przyjaciółki, która, jak widać, naprawdę się starała. Ale w głowie kołatała mi się jedna myśl: „Kto je wyschniętą wędlinę na urodzinach?”

Mój brat Krzysiek, jak zwykle, musiał dorzucić swoje trzy grosze do tej absurdalnej zabawy. Przytargał tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą odyseję. Pudełko było pogniecione, krem rozmazany po wewnętrznej stronie wieczka, a napis „Wszystkiego najlepszego!” zamienił się w coś przypominającego abstrakcyjne dzieło sztuki. „Sam wybierałem!” – oświadczył z dumą, stawiając tort na stole. Spojrzałam na to arcydzieło cukiernictwa i uznałam, iż zapalę świeczki właśnie w takiej formie – może w półmroku nikt nie zauważy jego opłakanego stanu. Ale Krzysiek był tak z siebie zadowolony, iż nie miałam serca go rozczarować. W końcu to mój brat, a jego zapał zawsze przewyższa wszelkie wpadki.

Asia, moja koleżanka z pracy, też się wyróżniła. Wręczyła mi prezent – zestaw kosmetyków, który, sądząc po lekko zniszczonym opakowaniu, wyraźnie od dawna zbierał u niej kurz. „Pomyślałam, iż ci się przyda!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż choćby nie mogłam się obrazić. No cóż, przynajmniej coś nowego wyląduje w łazience. Chociaż, szczerze mówiąc, przeczuwałam, iż ten krem o zapachu „kwitnącej jabłoni” okaże się zbyt kleisty, a tuszka – wyschnięta. Ale to już szczegóły.

Goście, nawiasem mówiąc, też dodali koloru. Ktoś przyniósł karaoke i już po pół godzinie cały dom rozbrzmiewał niestarannym wykonaniem hitów z lat 90. Kasia, podbudowana paroma kieliszkami wina, uznała, iż jest reinkarnacją Whitney Houston, i zaczęła śpiewać „I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do teraz o tym dyskutują. Krzysiek, nie chcąc być gorszy, dołączył z piosenką „Wszystko mi mówi, iż mnie ktoś pokochał”, wywołując salwy śmiechu u wszystkich.

O północy stół prezentował się jeszcze gorzej, ale humory były pierwszej klasy. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy stare historie, a choćby urządziliśmy konkurs na najzabawniejszy toast. Wygrała Asia, która życzyła mi „tyle szczęścia, żeby nie zmieściło się do walizki, ale żeby jednocześnie nie ważyło jak walizka cegieł”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale brzmiało to genialnie.

Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałam na pobojowisko w salonie i zrozumiałam, iż tych urodzin na pewno nie zapomnę. Tak, stół daleki był od idealnego, tort przypominał ofiarę trzęsienia ziemi, a prezenty budziły więcej pytań niż zachwytu. Ale był tyle śmiechu, ciepła i tych zupełnie zwariowanych chwil, iż nie zamieniłabym tego wieczoru na nic innego. Kasia, Krzysiek, Asia i reszta sprawili, iż moje urodziny były takie, jakie powinny być – żywe, prawdziwe i trochę szalone.

Następnym razem pewnie sama się za to zabiorę. Albo przynajmniej schowam wyschniętą wędlinę przed przyjściem gości. Ale jakby nie patrzeć, takie imprezy to właśnie prawdziwe życie. I już nie mogę doczekać się kolejnych urodzin, żeby zobaczyć, czym jeszcze mnie zaskoczą przyjaciele i rodzina.

Idź do oryginalnego materiału