**Dziennik**
Od początku, gdy Weronika wychodziła za mąż, była pewna jednego: nigdy nie nazwie swojej teściowej “mamą”. Owszem, jej koleżanki chętnie mówiły o matkach swoich mężów jak o “drugich mamach”, wspominając o szczególnej więzi i wdzięczności, ale Weronika od razu postawiła granicę. “Mama jest tylko jedna – ta, która mnie urodziła i wychowała”, myślała i nie zamierzała iść na przekór własnym przekonaniom.
Jej teściowa, Danuta Kowalska, była kobietą poważną, opanowaną, ale nie złą. Na początku choćby pomagała młodym: pieniędzmi, radą, wsparciem. Dzięki niej kupili przyzwoity samochód, a z czasem uzbierali na wkład własny do mieszkania. Nigdy nie wtrącała się w ich sprawy, nie narzucała zdania, trzymała się z godnością.
Mimo to Weronika trzymała dystans. Żadnego “mamo”, choćby zwykłe “mama” – tylko pani Danuto, tylko “wy”. Grzecznie, ale chłodno. Jakby między nimi stała niewidzialna ściana.
Pewnego dnia, gdy Weronika przyszła do teściowej na herbatę i pogawędkę, Danuta nagle powiedziała cicho:
— Wiesz, możesz mówić mi po imieniu. Albo… jak ci wygodniej.
Weronika wymusiła uśmiech i pokręciła głową:
— Nie, wolę jak dotąd. Nie potrafię inaczej, przepraszam…
Teściowa nie nalegała. Żyli dalej tak samo – zdystansowani, ale w zgodzie. Aż historia się powtórzyła.
Ich syn, Kamil, postanowił się ożenić. Jego wybranka, Ola, od razu podbiła serca całej rodziny. I oto, podczas wesela, gdy Weronika wręczała jej prezent, Ola przytuliła się i szepnęła:
— Dziękuję, mamo.
Wszyscy pomyśleli, iż to przez emocje. Ale nazajutrz, gdy Ola znów tak się odezwała, coś w Weronice zadrżało. Coś, co długo spało, nagle się obudziło.
W tym słowie było tyle ciepła, prawdziwej akceptacji… Samą ją zaskoczyło, to jak przyjemnie je usłyszeć. Niby nic, a jednak leczyło. Ogrzewało.
Kilka dni później Weronika poczuła nagłą potrzebę odwiedzin u “pani Danuty”. Mąż był w pracy, więc wzięła taksówkę. Wymyśliła pretekst – przyniosła nową pościel. Ale ciągnęło ją coś głębszego.
Danuta otworzyła, zaprosiła do kuchni, nastawiła herbatę, podała ciasto. Siedziały naprzeciwko siebie. I wtedy, niespodziewanie choćby dla siebie, Weronika powiedziała:
— Mamo, nie spiesz się. Posiedźmy, pogadajmy…
Zamilkła. Słowa wypłynęły same, bez namysłu. Po prostu – z serca. Teściowa… nie, matka, podniosła na nią oczy, a w nich błysnęły łzy i radość, jakiej Weronika nigdy wcześniej nie widziała.
Nie wracali już do tej rozmowy. Nie było potrzeby.
Gdy wróciła do domu, w piersi czuła ulgę. W końcu było lekko. Ciepło. Spokojnie. Zrobiła to, co tak długo odkładała.
I chyba pierwszy raz zrozumiała, iż jedno słowo może zburzyć mur, który budowało się latami. Zwykłe słowo – “mamo”.
**Lekcja na dziś:** Czasem najprostsze gesty leczą najgłębsze rany. Wystarczy dać im szansę.