Staruszkowe troski
Jan Kowalski owdowiał pół roku temu. Pierwszy, gorący ból minął, schował się gdzieś pod serce i utkwił tam jako ostry, lodowaty odłamek, odtajający tylko w najmniej odpowiednich chwilach. Gdy któryś z sąsiadów pytał przy spotkaniu: „No i jak tam, Kowalski, sam teraz?” – w oczach starca błyskała ta ukryta rozpacz.
„Słaby się zrobiłem, dawniej tak nie było – myślał Kowalski, by zaraz sam sobie odpowiedzieć – Ale i takiej straty nie było…”
Od młodości mieszkał na wsi. Gdy przeszedł na emeryturę, myślał, iż wreszcie będzie miał dość wolnego czasu. ale po śmierci żony czas jakby stanął w miejscu, a Kowalski nie wiedział, co z nim zrobić. Wszystko wydawało się bezcelowe… Chyba tylko modlitwa w kościele dawała ukojenie.
Córka wyszła za mąż i wyjechała do miasta, a wnuczek miał już iść do szkoły. Na początku lata córka z zięciem i małym Jasiem przyjechali na wieś.
„Tato, przywiozłam ci do wychowania” – zaczęła rozmowę Kasia, wskazując na wnuka. – „Dawniej był dzieckiem, mama się nim zajmowała, a teraz twoja kolej: trzeba z niego zrobić mężczyznę.”
„A ojciec go nie wychowuje?” – spytał Kowalski.
„Ojciec w życiu młotka w ręku nie trzymał. Sam wiesz – Wojtek to muzykalna dusza. Akordeon to jego żywioł. Zimą Jasia zapiszemy do szkoły muzycznej. Może trafi do klasy ojca.” – odparła Kasia. – „Ale wychowanie powinno być wszechstronne. Więc pomóż. Chcę, by mój syn był podobny do ciebie: takim samym majstrem i pracusiem.”
Jan Kowalski uśmiechnął się i popatrzył na wnuka.
„No dobrze, Kasiu. Niech ci będzie. Nauczę go tego, co sam umiem. Póki żyję…”
„Daj spokój, tato” – przerwała mu córka. – „Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ale z Jasiem – pomóż.”
Tego samego dnia dziadek zabrał wnuka do swojej warsztatowej szopy. Obejrzeli warsztat, półki z narzędziami i zaczęli urządzać kącik dla Jasia.
Specjalnie dla wnuka dziadek przerobił stary stół, skracając nogi i obijając blat blachą. Potrzebne były też specjalne narzędzia – małe, dostosowane do dziecięcej rączki.
Zawiesił nad stołem półkę, na której ułożył najmniejsze przybory: młoteczki, śrubokręty, małe kombinerki, miniaturkę piłki i cążki. W okrągłych metalowych pudełeczkach po landrynkach z czasów jego młodości nasypał gwoździe różnych rozmiarów.
Jaś był zachwycony i nie odstępował dziadka, ciągle dopytywał – do czego służy to i tamto. Kasia ledwo namówiła ich na obiad, po czym znów wrócili do „męskiej roboty”.
„No, zaczęliśmy” – powiedział pod wieczór dziadek. – „Na dziś dość. Jutro rano idziemy na ryby, więc trzeba przygotować sprzęt i wcześnie się położyć.”
Tak mijały szczęśliwe letnie dni. Kasia z mężem zauważyli, iż ojciec jakby ożył, wyprostował się, a w oczach znów miał błysk.
„No, Kasia” – dziwił się po cichu Wojtek – „nauczycielka z ciebie, ale i synowi dobry przykład dajesz, i ojca ożywiłaś…”
„Każdemu potrzeba uwagi – i małemu, i dużemu” – cicho odpowiedziała Kasia. – „Nie możemy pozwolić, by ojciec się załamał. Będziemy częściej przyjeżdżać. Dzięki Bogu, iż Jaś mu pomaga. Inny pewnie by tylko butelkę widział jako lekarstwo. A tu – wnuk jak słoneczko. I dobrze. Zawsze wiedziałam, iż mój ojciec to mądry człowiek…”
Westchnęła i poszła do ogrodu, tak jak robiła to jej mama. Ogród i sad musiały być zadbane jak za jej czasów, by ojciec nie czuł, iż wszystko się rozsypało po jej odejściu.
Wkrótce urlop Kasi dobiegł końca i wróciła do miasta, a Wojtek z Jasiem zostali u dziadka, pomagając mu we wszystkim.
Lecz nadeszła jesień i Jaś musiał iść do pierwszej klasy. Z tej okazji Jana Kowalskiego zaprosili do miasta – by odprowadził wnuka do szkoły. Dumny dziadek prowadził Jasia za rękę. W garniturze i krawacie, którego nie zakładał od lat, stał na pierwszej szkolnej akademii i mocno się wzruszał. Gdy zabrzmiał hymn, wyprostował się i ścisnął dłoń wnuka…
W tej chwili Jan Kowalski postanowił sobie nie ulegać smutkowi, ale oddać wszystkie siły wychowaniu wnuka i pomocy córce…
Wróciwszy do swojego wiejskiego domu, Kowalski wieczorem usiadł przy stole i położył przed sobą czystą kartkę. Jak pierwszoklasista, który dawno nic nie pisał, wziął długopis i zaczął spisywać w punktach plany na następne lato, na przyjazd Jasia.
Na liście znalazło się wiele: budowa placu zabaw, montaż huśtawki, drążka, stolika i ławek, piaskownicy. Na wielkiej topoli przy drodze postanowił zawiesić „tarzankę”, przypominając sobie własne dzieciństwo… Trzeba też naprawić pomost nad rzeką.
Lista rosła z dnia na dzień, stawała się dłuższa i ciekawsza. Na stole pojawiła się druga kartka – „księgowość”. Tam starzec zapisywał wydatki na materiały: deski, śruby, liny, farbę, dostawę piasku. Okazało się, iż pracy jest mnóstwo! Trzeba tylko zdążyć przed zimą, przed śnieżycami, przywieźć materiały, a zimą w warsztacie przygotować elementy, by na wiosnę móc budować wymarzone rzeczy w podwórku i na ulicy…
Teraz Jan Kowalski miał zajęcie, wstawał wcześnie i jak zwykle spisywał na kartce plan dnia, by go wykonać.
Wnuka przywożono często: na święta, weekendy i wszystkie ferie. Dom Kowalskiego ożywał, Kasia myła podłogi, piekła ciasta, prała firanki.
A dziadek, Wojtek i Jaś majsterkowali, budując coś dla domu i placu zabaw, palili w banie i jeździli na nartach do lasu.
Na Dzień Mężczyzny Kasia dała wszystkim trzem panom kamizelki moro. Ileż było radości! Zbliżała się też okazja – Dzień Kobiet.
„A co tobie podarować, córeczko?” – dopytywał się Kowalski.
„Nie krępuj się, dla ciebie wszystko” – wsparł go Wojtek. – „Jesteś naszą jedyną i ukochaną.”
„Jedyną?…” – Kasia się uśmiechnęła. – „No to będzie niespodzianka. Niedługo nasza rodzina się powiększy, kochani… Jeszcze nie wiem kto… Ale całkiem możliwe, iż dziewczynka.”Kowalski patrzył na córkę, a w jego sercu znów zagościło ciepło, bo zrozumiał, iż życie – choć bolesne – wciąż przynosi nowe powody do radości.