Tradycja świątecznego spotkania w rodzinnych murach.

twojacena.pl 1 tydzień temu

– Zaczyna się z Janem – powiedziała Wioletta do męża, krzątając się przy sałatce jarzynowej.

– Skąd wiesz? – zdziwił się Krzysztof.

– No, choćby Jagódki nie mógł podnieść, żeby gwiazdkę na choinkę zawiesić. A jeszcze niedawno… – Wioletta westchnęła.

– Ale tata ma jeszcze werwę, może po prostu się zmęczył – odparł Krzysztof.

– Nie, Krzysiu, wiek robi swoje. Będziesz teraz rodzicom raz w tygodniu zakupy przywoził i nie dyskutuj – Wioletta poprawiła włosy i wzięła miskę z sałatką. – Chodźmy do stołu.

Jan Kazimierz wszystko słyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.

Wigilia Nowego Roku w rodzinie Nowaków miała swoją tradycję: wszyscy zbierali się w domu rodziców na uroczystą kolację i wspólnie spędzali ulubione zimowe święto. Ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał pierwszy z rodziną. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie wesoło ubierały choinkę.

Jan Kazimierz odkręcił kran i usiadł na brzegu wanny:

„Wioletta ma rację, tak właśnie jest. Odkąd przeszedłem na emeryturę, pojawiło się to dziwne uczucie bycia niepotrzebnym, a potem poszło jak z górki. Taka ospałość mnie ogarnęła, iż aż płakać się chce!”

– Wszystko w porządku, Janie Kazimierzu? – cicho zapytała Wioletta, podchodząc do łazienki.

– Tak, tak, zaraz wychodzę – odparł.

Za drzwiami podskakiwał w miejscu mały Tymek.

– Wchodź szybciej! – Dziadek wpuścił wnuczka.

Przy świątecznym stole Jan Kazimierz coraz bardziej się zamyślał. Machinalnie unosił kieliszek przy toastach, ledwo sącząc trunek.

– Tato, czemuś taki smutny? Święta, czas się weselić, może źle się czujesz? – zapytał Krzysztof, gdy rodzina już zbierała się do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Wioletta szturchała męża, by kontynuował rozmowę.

– Wszystko gra, synu. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie planujecie nigdzie wyjeżdżać? – uśmiechnął się ojciec.

– U nas remont, Janie Kazimierzu, nie pojedziemy. Wam też odpocząć się należy, dzieciaki wyślemy do moich rodziców, już ustalone – wtrąciła Wioletta.

– No dobrze, skoro tak, to teściom też trzeba dać okazję do popieszczenia wnuków – westchnął ojciec.

Wioletta coś szepnęła mężowi do ucha.

– W niedzielę wpadnę, przywiozę zakupy – powiedział Krzysztof i skierował się do drzwi.

Matka rozłożyła ręce ze zdumieniem:

– Jakie zakupy, synku? Sklepy tuż obok, warzyw mam pod dostatkiem, a jak coś, to tato pójdzie po sprawunki.

– Po co ma chodzić, Danuto? Krzysztof wszystko załatwi. Bez dźwigania po pięciu piętrach, lepiej sobie odpocznijcie – upierała się Wioletta.

Gdy syn z rodziną wyszedł, matka jeszcze długo mamrotała:

– No proszę, wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie, o co jej znowu chodzi?

– Wioletta to złota dziewczyna, Danusia, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan Kazimierz.

– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby się nami opiekować, a wygląda na to, iż już nas odpisali, a wnuków nie dają.

– Przywiozą ci wnuki, przywiozą. Słyszałaś, iż tym razem jadą do teściów.

Matka zamilkła.

„A może jednak niesłusznie jestem tak chłodna dla Wioletty. To ona najczęściej przychodzi, pomaga, zawsze uśmiechnięta, zawsze taktowna. Druga synowa tylko jeść przychodzi i słoiki z przetworami zabiera. O zięciu to już lepiej nie mówić…”

– A czego ty, Janie, taki markotny? – zwróciła się do męża Danuta.

– Zmęczyłem się trochę – machnął ręką.

– Aaa, rozumiem, to odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Danuta.

Poszła na kuchnię układać umyte przez Wioletę naczynia.

Jan Kazimierz leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.

„Nie mogłem dziś z Jagódką gwiazdki zawiesić, a latem na działkę przyjadą, może nie uda mi się jabłka zerwać. A ona taka malutka. Gdzieś te siły mi uciekły.”

I tak postanowił Jan Kazimierz, iż do lata wróci do formy. Nie takiej jak dwudziestolatek, ale żeby starszą wnuczkę mógł podnieść bez wysiłku.

I poszło. Codziennie bez wymówek zaczął długo spacerować, by od czegoś zacząć. Znalazł pod łóżkiem stare, zakurzone hantle. Podnoszenie ich sprawiało mu niespodziewaną radość. Potem poszło dalej – zaczął zaglądać na siłownię plenerową, obok nastolatków się podciągać.

Powoli siły wracały. Przed sezonem na działce poczuł taki zastrzyk energii, iż posprzątał cały bałagan w ogrodzie i zbudował dla wnuków plac zabaw. Żeby wszystkim było wesoło.

W sierpniu, gdy śliwki i jabłka dojrzewały, najstarszy syn przywiózł wnuki na działkę. Jagódka oszalała z euforii na widok placu zabaw. choćby Tymek był pod wrażeniem. Cały dzień dziadek spędził z wnukami: grał w ogrodzie, prowadził nad rzeczkę, budował zamki z piasku.

A następnego dnia Tymek podszedł do śliwy i poprosił:

– Dziadku, zerwij mi tamtą śliwkę.

– No dalej, Tymku, dasz radę sam – Jan Kazimierz z uśmiechem podniósł wnuczka do góry.

Tymek zerwał aż trzy śliwki swoimi małymi paluszkami.

– A ja, dziadku, a ja! – klasnęła w dłonie Jagódka.

– Ciebie też podniosę! – zawołał dziadek, stawiając Tymka na ziemi i lekko unosząc wnuczkę. – Dziadek ma jeszcze powera!

Nie traćcie ducha, nie poddawajcie się, jeżeli macie choć jedną szansę. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które znacie tylko raz…

Idź do oryginalnego materiału