Dzisiejszy wieczór był inny. Wracałam z kawiarni, gdzie spotkałam się z przyjaciółkami. Wszystkie, exept mnie, były zamężne, więc rozeszłyśmy się wcześnie. Nikt nie pytał o moje sprawy – dopiero co przeżyłam trudny rozwód. Przynajmniej nie mieliśmy dzieci…
Szłam spokojną, prawie pustą alejką przez park. Jeszcze nie do końca zrobiło się ciemno, a latarnie przy ścieżce świeciły jasno. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Przyspieszyłam – chciałam jak najszybciej wyjść na ruchliwą ulicę. Ale nie zdążyłam.
Ktoś gwałtownie szarpnął moją torebkę z ramienia. Zsunęła się i zniknęła w ciemności. Zatrzymałam się… i niespodziewanie wybuchnęłam śmiechem.
— Kobieto, wszystko w porządku? — zdziwiony zapytał mężczyzna, który pojawił się przede mną. — Potrzebuje pani pomocy? Może wezwać karetkę?
Wyraźnie nie rozumiał, dlaczego śmieję się po napadzie.
— Wszystko w porządku — odpowiedziałam. — Właśnie ukradli mi torebkę.
— Jak to ukradli? Złóżmy zgłoszenie! Policja, straż miejska – cokolwiek!
— Nie ma potrzeby. Niech ludzie zajmują się swoimi sprawami. W środku było ledwie coś – lusterko i szminka. Telefon mam w kieszeni. Wyobraża pan sobie rozczarowanie złodzieja?
Teraz roześmiał się i on.
— Może torebka była droga?
— Nie. Tania. Kupiłam ją siostrzenicy na piętnaste urodziny, ale dziś postanowiłam ją „wypróbować”. Więc teraz znów muszę szukać prezentu…
— Odprowadzimy panią do wyjścia? Lepiej, żebym ja też wybrał inną drogę – kto wie, może ten sam złodziej zechce mnie też „obdarować”.
— Chodźmy razem. To tylko kilkadziesiąt metrów.
— No to do widzenia.
— Zobaczymy się jeszcze?
— Mam nadzieję. Jestem Jarek.
— Aneta. Dziękuję za odprowadzenie.
Oboje znów się roześmiali – i rozeszli.
— Kuba, gdzie ty byłeś tak długo? Już się martwiłam — usłyszał głos matki, gdy wrócił do domu.
— Mamo, będę przychodził później. Mniej więcej jak dziś.
— Coś się stało?
— Nie, wszystko w porządku. Tylko trochę się zatrzymałem. Przyniosłem wszystko, o co prosiłaś.
— Dziękuję. Nie musisz przychodzić codziennie, twoja Magda pewnie nie jest zachwycona…
— Nie martw się. Teraz nie możesz wychodzić, więc pomagam. Kiedy masz wizytę w szpitalu? Muszę wziąć wolne.
— Już nie mogę się doczekać, żeby zdjęli ten gips…
— Póki co nie możesz się forsować. Zajmę się wszystkim. Czas na kolację.
— Ja przygotuję…
— Siedź, mamo. Zrobię to sam.
Zjedli kolację, a Kuba wyszedł. Przez całą drogę myślał o Anetce. O przypadkowym spotkaniu. O tym śmiechu w parku.
Z Magdą już go nie czekało nikogo. Miesiąc temu matka upadła i złamała nogę – tego samego dnia on i żona mieli jechać na ślub jej kuzynki do innego miasta. Ale plany się zawaliły – mama potrzebowała pomocy. Szpital, gips, opieka. Magda dzwoniła, krzyczała, groziła rozwodem. Kuba najpierw odpowiadał, uspokajał. Potem telefon zrobił sięPotem, już zawsze wracał do parku, żeby spotkać Anetkę i jej śmiech, który napełniał go nadzieją.