To tylko na próbę!

newskey24.com 5 dni temu

Było to dawno temu, w czasach, gdy jeszcze nie używaliśmy tych wszystkich telefonów, a wiadomości wysyłaliśmy przez zwykłe SMS-y.

— Nas nie liczcie do wspólnego budżetu. Przywieziemy swoje jedzenie — napisała Kinga w grupowym czacie. — A tak w ogóle to jesteśmy na diecie, jemy jak wróbelki…

I to był ten pierwszy dzwonek.

Magda siedziała w autobusie, trzymając telefon w jednej dłoni. Drugą przyciskała do siebie wielką torbę. Przeczytała wiadomość dwa razy. Może tylko jej się wydawało? Wiadomość była grzeczna, ale… jakby ktoś już wcześniej szykował sobie drogę ucieczki.

Czat dotyczący majówki nieustannie migał w powiadomieniach. Niedawno dołączyli tam nowi ludzie. Bartosz i Kinga byli znajomymi Jacka, a on był w grupie od lat, więc nikt nie miał wątpliwości.

Atmosfera była ciepła i przyjacielska. Wszyscy mieli około trzydziestki. Dorośli, odpowiedzialni, ale z poczuciem humoru. Znali się od dawna, więc mieli swoje niepisane zasady. I każdy miał swoją rolę.

Jacek zawsze zapraszał nowych. Magda organizowała spotkania i wyjazdy. Już przygotowała listę uczestników, ustaliła trasę, wynajęła domki nad jeziorem: z werandami, altanką i choćby porządnym prysznicem. Wszyscy się zgodzili, zaczęli planować zakupy. Na liście znalazły się kiełbaski, grzyby, węgiel, ketchup, wino.

A potem pojawiło się to:

— Możecie nas z Bartkiem nie uwzględniać — napisała Kinga. — Jesteśmy na diecie, przygotujemy sobie osobno. Nic nie potrzebujemy.

Magda odpowiedziała neutralnie: „Ok, jak uważacie”. I odłożyła telefon.

W sumie — nie problem. Ktoś je zdrowo, ktoś na keto. Niech choćby księżycową dietę stosują. W grupie był już chłopak, który nigdy nie dokładał się do mięsa, bo był wegetarianinem. Ale za to zawsze przywoził tyle warzyw, iż starczyłoby dla wszystkich, a jego wege-szaszłyki znikały w mgnieniu oka.

Dziwactwa to norma. Ważne, żeby być w porządku i uczestniczyć. Ale od tego „nas nie liczcie” Magdę przeszedł dreszcz. Było w tej wiadomości coś… śliskiego. Postanowiła jednak nie oceniać z góry.

W dzień wyjazdu pogoda była wymarzona. Ciepło, świeżo, lekki wiatr. Wszyscy przyjechali na czas, zabrali wszystko, choćby nie trzeba było wracać po kiełbaski czy otwieracz. Zapach sosny i czyste powietrze od razu poprawiły wszystkim humor.

Rozlokowali się w domkach, rozpakowali. Ktoś od razu zabrał się za rozpalanie grilla.
Kinga i Bartosz pojawili się pod wieczór, gdy większość spraw była już załatwiona. Ich „własne jedzenie” okazało się małą paczuszką z kostką sera, kilkoma pomidorami, ryżowymi wafelkami i dwoma piwami. Magda spojrzała, gdy wyciągali zapasy, i pomyślała: „Na wieczór może starczy. Ale na trzy dni?”

Usiedli z boku na ławce. Zjedli swój ser, stuknęli się butelkami, trochę pofotografowali na tle zachodu. Potem zaczęli podchodzić do reszty. Po pół godzinie Bartosz już stał przy grillu.

— Co tu tak pachnie? Kiełbaski, tak? Aż ślinka leci…
— No właśnie, z wami na diecie się nie da — zaśmiała się Kinga i przysunęła się bliżej.

Magda spojrzała na Kasię obok. Ta delikatnie wzruszyła ramionami. No cóż, nie wypędzimy ich, poczęstujemy. W grupie nie było zwyczaju wpędzania ludzi w zakłopotanie, szczególnie nowych.

Do nocy Kinga i Bartosz jedli i pili ze wspólnego stołu, jakby należeli do grupy od zawsze. Śmiali się, opowiadali historie, śpiewali przy gitarze. Trzeba przyznać — byli sympatyczni, nie wyniośli. Ale Magda miała uczucie, iż zostali wykorzystani.

Zasnęła z tym dziwnym wrażeniem. Nie z żalem. Po prostu gdzieś zrodziło się pierwsze ziarenko irytacji. Rodzice zawsze uczyli ją: jeżeli chcesz być częścią zespołu — graj fair i pokaż, co masz. Ale Bartosz z Kingą weszli do gry, trzymając swoje karty przy piersi. A wygraną dzielili ze wszystkimi.

Już wtedy, tej pierwszej nocy, Magda pomyślała: „Jeśli to się powtórzy, trzeba będzie coś zrobić”. Ta myśl ją zmartwiła, bo nie chciała pouczać dorosłych. Ale gwałtownie otrząsnęła się z tych myśli. Przyjechali odpocząć, nie liczyć cudze porcje. To była tylko jednorazowa dziwaczka.

A jednak — jak pokazały kolejne wyjazdy — to nie była tylko dziwaczka. To był sprytny sposób, by zjeść za cudze pieniądze.

— Znowu zrzutka? No, my jak zwykle. Będziemy ze swoimi sałatkami. Liczymy kalorie — śmiała się Kinga w wiadomości głosowej.

Jej słowa brzmiały, jakby chodziło o dekoracje na imprezę, a nie o podział kosztów.

Magda słuchała tego, gdy szła do sklepu po kaszę i nowy gaz do kuchenki. Zastanawiała się, kto opłaci transport, kto kupi mięso, a kto zabierze naczynia. I znowu to „my jak zwykle”.

W ciągu roku takich „zwykle” było z pięć. Grill u Kasi na działce. Wrzesniowy wyjazd nad jezioro. Jesienny piknik w parku. Za każdym razem Bartosz i Kinga pojawiali się z małą torbą, w której mieli swój skromny zapas: parę bananów, sałatkę z kapusty i butelkę wina z Biedronki.

A jednak nigdy nie wracali głodni.

— Pyszne wino, co? — pytał Bartosz z udawanym zainteresowaniem, nalewając sobie z butelki, którą przywiózł Tomek.

— Staramy się jeść warzywa. Drogo, ale zdrowo. A to ja tak, tylko spróbować… — mówiła Kinga, nakładając sobie kanapkę z cudzą szynką.

Na początku wzbudzało to zakłopotane uśmiechy. No cóż, dziwna para. Bywa. Może mają problemy finansowe.

Potem zaczęli się wymieniać spojrzeniami. A w końcu — rozmawiać.

— Widziałaś, ile zjedli? — szepnęła Kasia, pakując resztki po kolejnym grillu.
— Bartosz chyba trzy razy podchodził po dokładkę — odparła Magda, wkładając mięso do pojemnika.

Zaczęły się żarty z przymrużeniem oka. Tomek zapytał Bartosza, jak pół kilo kiełbasek mieści się w diecie. Kasia zauważyła, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia. Bartosz tylko się śmiał. Kinga udawała, iż nie słyszy.

Magda nie lubiła konfliktów, a jeszcze bardziej — robienia problemów z jedzenia. Ale gdy przed Nowym Rokiem Kasia przesłała jej zdjęcie— Ale teraz — powiedziała Magda, patrząc na Jacka przez stolik — przynajmniej wiemy, iż to powietrze w końcu przestało być zatrute.

Idź do oryginalnego materiału