To tylko eksperyment, nic więcej!

polregion.pl 5 dni temu

— Nas nie wliczajcie do wspólnego budżetu. Przywieziemy swoje – napisała Kasia w grupowym czacie. – I w ogóle jesteśmy na diecie, jemy jak wróbelki…

I to był pierwszy dzwonek.

Ola siedziała w autobusie, trzymając telefon w jednej ręce. Drugą przyciskała do siebie sporą torbę. Przeczytała wiadomość dwa razy. Może jej się tylko wydawało? Wiadomość była grzeczna, ale… czuło się, iż ktoś już zawczasu szukał luk w systemie.

Czat dotyczący majówki non-stop migał w powiadomieniach. Niedawno dołączyli tam nowi ludzie – Bartek i Kasia, znajomi Tomka. A Tomek to przecież człowiek szanowany i sprawdzony, od lat w ich paczce, więc nikomu choćby do głowy nie przyszło, żeby coś kwestionować.

Atmosfera w ich gronie była ciepła i przyjazna. Wszyscy mieli około trzydziestki. Dorosłe, odpowiedzialne, zorganizowane osoby, ale z poczuciem humoru. Znali się od lat, więc mieli mnóstwo niepisanych zasad. Każdy miał swoją rolę.

Tomek przyprowadzał nowych. Ola zajmowała się organizacją spotkań i wyjazdów. Już przygotowała listę uczestników, ustaliła trasę, wynajęła domek nad jeziorem – z werandą, altaną i porządnym prysznicem. Wszyscy się zgodzili, zaczęli planować zakupy. Na liście znalazły się kiełbaski, grzyby, węgiel, ketchup i wino.

I wtedy padło to:

— Nas z Bartkiem nie trzeba liczyć – oznajmiła Kasia. – Jesteśmy na diecie, robimy sobie osobno. Nic nie potrzebujemy.

Ola odpowiedziała neutralnie: „Spoko, jak uważacie”. I odłożyła telefon.

Teoretycznie – żaden problem. Może ktoś jest na fit, ktoś na keto. Niech sobie choćby księżycową wodę piją. W ich gronie był już chłopak, który nigdy nie dokładał się do mięsa, bo był wege. Ale za to zawsze przywoził tyle warzyw, iż starczyłoby dla całej drużyny piłkarskiej, a jego wege-szaszłyki były tak dobre, iż można było o nie walczyć.

Więc dziwactwa to norma. Ważne, żeby ludzie byli w porządku i się angażowali. Ale mimo to, po tym „nas nie liczcie” Oli przeszły ciarki. Coś w tej frazie było… śliskie. Postanowiła jednak nie wyciągać pochopnych wniosków.

W dniu wyjazdu pogoda była bajkowa. Ciepło, świeżo, lekki wiatr. Wszyscy przyjechali na czas, niczego nie zapomnieli – choćby nie musieli wracać po sztućce czy otwieracz. Zapach sosny i górskie powietrze gwałtownie poprawiły wszystkim humory.

Wszyscy się rozlokowali, rozpakowali, ktoś od razu zabrał się za rozpalanie grilla.
Kasia i Bartek dojechali pod wieczór, gdy większość organizacyjnych spraw była już załatwiona. Ich „własnym” okazała się torba z małym kawałkiem sera, paroma pomidorami, paczką ryżowych chlebków i dwoma butelkami piwa. Ola spojrzała mimochodem, gdy wyciągali swoje zapasy, i pomyślała: „Na wieczór może starczy. Ale na trzy dni?”

Zaczęli od siedzenia z boku. Zjedli swój ser, trącili się butelkami, trochę pofotografowali przy zachodzie słońca. Potem powoli zaczęli się przyłączać do reszty. Po pół godzinie Bartek już stał przy grillu.

— Co tu tak pachnie? Kiełbaski? No proszę, aż ślinka leci…
— No tak, z wami na diecie ciężko wytrzymać – zaśmiała się Kasia i podeszła bliżej.

Ola spojrzała na Magdę obok. Ta lekko wzruszyła ramionami. No cóż, nie wyrzucimy ich przecież. W ich gronie nie wypadało robić nikomu wstydu, zwłaszcza nowym.

Pod wieczór Kasia i Bartek już jedli i pili ze wspólnego stołu jak starzy znajomi. Śmiali się, opowiadali kawały, śpiewali przy gitarze. Trzeba przyznać – byli sympatyczni, zabawni, bez zadęcia. Nie robili paskudnego wrażenia. Ale Ola miała dziwne uczucie, iż zostali wykorzystani.

Zasnęła z tym niepokojem. Nie była zła. Po prostu pojawiło się pierwsze ziarno irytacji. Rodzice zawsze ją uczyli: jeżeli chcesz być w zespole – graj fair i pokazuj swoje karty. Ale Bartek z Kasią weszli do gry, trzymając swoje asy w rękawie. A wygrane dzielili ze wszystkimi.

Już wtedy, tej pierwszej nocy, Ola pomyślała: „Jeśli się to powtórzy, trzeba będzie coś zrobić”. Myśl była dość stresująca, bo nie wypada przecież wychowywać dorosłych. Ale gwałtownie otrząsnęła się z negatywnych emocji. Przyjechali tu odpocząć, a nie liczyć cudze kanapki. Na razie to tylko jednorazowe dziwactwo.
Jak się jednak okazało, nie było to dziwactwo. To był przemyślany sposób na życie na cudzy koszt.

— Znowu się składacie? No my jak zwykle. Będziemy ze swoimi sałatkami. Liczymy kalorie – zaśmiała się niewinnie Kasia w wiadomości głosowej.

Brzmiało to, jakby chodziło nie o wspólne wydatki, ale o zbiórkę na szkolną akademię. Gdzie rodzice przynoszą, co mają w szafie, bez przymusu i dodatkowych kosztów.
Ola odsłuchała tę wiadomość akurat w drodze do sklepu po kaszę i nowy gaz do kuchenki. Planowała, kto weźmie samochód, kto zapłaci za paliwo, kto kupi mięso czy naczynia. I znowu to „my jak zwykle”.

W ciągu roku takich „zwykle” było z pięć. Letnie grillowanie u Magdy. Wrześniowy wyjazd nad jezioro. choćby jesienny piknik w parku z kanapkami. Bartek i Kasia zawsze pojawiali się z małą torebką, w której mieli swój skromny prowiant: dwa banany, sałatkę z kapusty i butelkę wina z promocji.

Przy tym nigdy się z nikim nie dzielili, a i sami nigdy nie wracali głodni.

— Smaczne wino? – pytał Bartek z udanym zainteresowaniem, nalewając sobie z butelki, którą przywiózł Marek.

— Staramy się jeść warzywa. Drogo, ale zdrowo. Miałam suchą skórę, a teraz… O, tylko spróbuję… – gruchała Kasia, nakładając sobie kanapkę z cudzą szynką.

Na początku wywoływało to tylko niezręczne uśmiechy. No coż, specyficzna para. Bywa. Może nie mają kasy. Może wzięli kredyt.

Potem zaczęli się wymieniać spojrzeniami. A w końcu – rozmawiać.

— Widziałaś, ile oni zjedli? – szepnęła Magda, gdy pakowali resztki po kolejnym grillu.
— Bartek chyba trzy razy podbierał z rusztu. I sam wyczyścił pół miski sałatki – mruknęła Ola, wkAle już nigdy więcej nie pozwolili, by ktokolwiek z ich grupy czuł się jak darmowa stołówka.

Idź do oryginalnego materiału