To twoja wina, mamo
Ewa smażyła kotlety, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszła z kuchni, żeby otworzyć.
„Mamo, to do mnie” – zatrzymał ją w pół kroku głos córki. „Ja otworzę.”
„No dobrze. Nie wiedziałam…”
„Co stoisz? Idź smażyć swoje kotlety” – burknęła córka, odwracając się w stronę drzwi wejściowych.
„A dlaczego 'swoje’? Kupiłam mięso w Delikatesach Centralnych…”
„Mamo, zamknij drzwi” – córka przewróciła oczami.
„Od razu tak można było powiedzieć” – Ewa wróciła do kuchni, przymykając za sobą drzwi.
Podeszła do kuchenki, wyłączyła gaz pod patelnią. Postała chwilę, zdjęła fartuch i wyszła.
W przedpokoju córka wkładała kurtkę. Obok stał Marek, przyjaciel Weroniki, patrząc na nią z rozmarzeniem.
„Dzień dobry, Marek. Dokąd się wybieracie? Zostalibyście na obiad.”
„Dzień dobry” – uśmiechnął się chłopak, pytająco spoglądając na Weronikę.
„Śpieszymy się” – odparła, choćby nie patrząc na matkę.
„A może jednak zostaniecie? Wszystko gotowe” – powtórzyła Ewa.
Marek się zawahał.
„Nie!” – ostro odcięła się córka. „Chodźmy.” – Wzięła Marka pod rękę i otworzyła drzwi. – „Mamo, zamkniesz?”
Ewa podeszła do drzwi, ale nie zatrzasnęła ich do końca, zostawiając szparę, by podsłuchać rozmowę na klatce.
„Czemu tak z nią rozmawiasz? Pachnie przepysznie, nie odmówiłbym kotletów.”
„Chodźmy. Wpadniemy do baru. Mam już dość jej kotletów” – mruknęła Weronika.
„Jak mogą się znudzić? Uwielbiam kotlety twojej mamy, mógłbym je jeść codziennie” – powiedział Marek.
Co odpowiedziała Weronika, Ewa nie dosłyszała. Głosy na klatce cichły, oddalały się.
Ewa zamknęła drzwi i weszła do pokoju. Mąż siedział przed telewizorem.
„Kaziu, chodźmy na obiad, póki gorące.”
„Co? No dobrze.” – Wstał z kanapy, mijając Ewę, i usiadł przy stole na kuchni.
„Co dziś na obiad?” – zapytał tonem pełnym pretensji.
„Ryż z kotletami, sałatka” – odparła Ewa, odkrywając patelnię.
„Ile razy mam mówić, iż nie jem smażonych kotletów” – warknął mąż.
„Dodałam wody, są prawie gotowane na parze” – Ewa zastygła przy kuchence z pokrywką w ręce.
„Dobrze, dawaj. Ale ostatni raz.”
„W naszym wieku szkoda się odchudzać” – zauważyła Ewa, stawiając przed mężem talerz.
„W jakim to 'naszym wieku’? Mam dopiero pięćdziesiąt siedem. To wiek mądrości i rozkwitu.” – Mąż nadział kotlet na widelec, odgryzł połowę.
„Uparliście się dziś wszyscy? Weronika uciekła, ty się wybrzydzasz. Może przestanę gotować, zobaczymy, jak wam się spodoba. Myślicie, iż w barze jedzą lepiej i zdrowiej?”
„Niech cię to nie boli. Tobie też by schudnąć nie zaszkodziło. Niedługo w drzwi się nie zmieścisz.” – Mąż dojadł kotleta i sięgnął po drugiego.
„A tak? Więc według ciebie jestem gruba? A ja się głowiłam, czemu nagle tak o siebie dbasz. Kupiłeś sobie dżinsy, skórzaną kurtkę, czapkę z daszkiem. Ogoliłeś głowę, żeby łysiny nie było widać. Dla kogo się tak starasz? Na pewno nie dla mnie. Gruba jestem. No bo co? Masz już z kim porównywać?” – zapytała z żalem.
„Daj mi spokojnie zjeść.” – Kazimierz nabrał ryżu, ale zamiast do ust, opuścił widelec z powrotem na talerz. – „Podaj keczup” – zażądał.
Ewa wyjęła z lodówki butelkę keczupu, postawiła ją z impetem przed mężem i bez słowa wyszła. Jej talerz został nietknięty.
Zamknęła się w pokoju córki, usiadła na łóżku. W oczach zabłysły łzy.
„Gotujesz, starasz się, a oni… Wszystko dla nich robisz, a w zamian zero wdzięczności. Mąż się odmładza, zerka na boki. Dla niego jestem gruba. Córka patrzy na mnie jak na obsługę.
Jak już jestem na emeryturze, to można mną pomiatać? Pracowałabym, gdyby nie zwolnili. Doświadczeni pracownicy już nie są potrzebni, teraz tylko młodzi. A co oni tam wiedzą, ci młodzi?..
Wstaję najwcześniej, mimo iż nie pracuję, żeby śniadanie przygotować. Cały dzień w biegu, choćby się położyć nie ma kiedy. Sama sobie winna, rozpieściłam ich. Więc teraz siedzą mi na karku i bujają nóżkami.”
Łzy spływały po policzkach, zostawiając wilgotne ślady. Ewa stłumił szloch i gwałtownie otarła twarz dłońmi.
Zawsze myślała, iż mają dobrą rodzinę. Nie idealną, ale nie gorszą niż inni. Córka dostała się na studia, uczy się dobrze. Mąż nie pije, nie pali, zarabia pieniądze. W domu czysto, przytulnie, jedzenie smaczne. Czego mu jeszcze brakuje?
Podeszła do lustra w drzwiach szafy, przyjrzała się uważnie. „No tak, przytyłam, ale nie jestem gruba. Za to zmarszczki mniej widać przy pełniejszych policzkach. Zawsze lubiłam dobrze zjeść. Gotuję smacznie. A im, jak się okazuje, to niepotrzebne. Kiedy pracowałam, układałam włosy, robiłam trwałą. A teraz spięte z tyłu, żeby nie przeszkadzały. Wygodniej tak. Co ja, na obcasach i z uczesaniem mam sprzątać? Ale schudnąć by się przydało. I włosy by się przydało odświeżyć.”
Znowu usiadła na łóżku i zamyśliła się.
Rano Ewa nie wstała pierwsza, jak zwykle. Leżała, udając, iż śpi. „Jestem na emeryturze, mam prawo nie skakać o świcie. Niech sami sobie śniadanie robią.”
Zadzwonił budzik. Ewa poruszyła się i odwróciła do ściany.
„Co? Chora jesteś?” – zapytał mąż. W głosie zero współczucia.
„Mhm” – mruknęła Ewa, chowając nos w kołdrę.
„Mamo, chorujesz?” – Weronika weszła do pokoju.
„Tak, zjedzcie coś sami” – cicho odpowiedziała spod kołdry.
Córka niechętnie prychnęła i poszła do kuchni. WkrótPo chwili Ewa wstała, uśmiechnęła się do własnego odbicia w lustrze i postanowiła, iż od dziś będzie żyć także dla siebie.