**Dziennik Anny – Wszystko Twoja wina, mamo**
Gotowałam kotlety, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszłam z kuchni, by otworzyć.
— Mamo, to do mnie — zatrzymał mnie głos córki. — Ja otworzę.
— Dobrze. Nie wiedziałam…
— No i po co stoisz? Idź smażyć swoje kotlety — rzuciła zirytowana, odwracając się ode mnie w drzwiach.
— Dlaczego „swoje”? Kupiłam mielone w Biedronce…
— Mamo, zamknij drzwi. — Córka przewróciła oczami.
— Mogłaś od razu powiedzieć. — Wróciłam do kuchni, lekko zatrzaskując drzwi.
Podeszłam do kuchenki, zgasiłam gaz pod patelnią. Stałam na moment, zdjęłam fartuch i wyszłam.
W przedpokoju córka zakładała kurtkę. Obok stał Kamil, przyjaciel Kingi, patrząc na nią z zachwytem.
— Dzień dobry, Kamil. Gdybyście zostali na obiad…
— Dzień dobry — uśmiechnął się, spoglądając pytająco na Kingę.
— Śpieszymy się — odparła, nie patrząc na mnie.
— Może jednak zostaniesz? Wszystko gotowe — powtórzyłam.
Kamil zawahał się.
— Nie! — ostro odcięła się córka. — Idziemy. — Wzięła go pod rękę, otwierając drzwi. — Mamo, zamkniesz?
Podeszłam, ale nie zatrzasnęłam drzwi do końca, nasłuchując, co mówią na klatce.
— Czemu tak do niej mówisz? Pachnie pysznie, ja bym jadł.
— Chodźmy. Zjemy coś w „Karczmie”. Mam już dość jej kotletów — burknęła Kinga.
— Jak można mieć ich dość? Uwielbiam twoje mamine kotlety — westchnął Kamil.
Reszty nie dosłyszałam. Głosy oddalały się.
Zamknęłam drzwi, weszłam do pokoju. Mąż siedział przed telewizorem.
— Tadeusz, obiad stygnie.
— Co? Idziemy. — Wstał z kanapy, mijając mnie w milczeniu.
— Co dziś ją**Dziennik Anny – Wszystko Twoja wina, mamo**
Gotowałam kotlety, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszłam z kuchni, by otworzyć.
— Mamo, to do mnie — zatrzymał mnie głos córki. — Ja otworzę.
— Dobrze. Nie wiedziałam…
— No i po co stoisz? Idź smażyć swoje kotlety — rzuciła zirytowana, odwracając się ode mnie w drzwiach.
— Dlaczego „swoje”? Kupiłam mielone w Biedronce…
— Mamo, zamknij drzwi. — Córka przewróciła oczami.
— Mogłaś od razu powiedzieć. — Wróciłam do kuchni, lekko zatrzaskując drzwi.
Podeszłam do kuchenki, zgasiłam gaz pod patelnią. Stałam na moment, zdjęłam fartuch i wyszłam.
W przedpokoju córka zakładała kurtkę. Obok stał Kamil, przyjaciel Kingi, patrząc na nią z zachwytem.
— Dzień dobry, Kamil. Gdybyście zostali na obiad…
— Dzień dobry — uśmiechnął się, spoglądając pytająco na Kingę.
— Śpieszymy się — odparła, nie patrząc na mnie.
— Może jednak zostaniesz? Wszystko gotowe — powtórzyłam.
Kamil zawahał się.
— Nie! — ostro odcięła się córka. — Idziemy. — Wzięła go pod rękę, otwierając drzwi. — Mamo, zamkniesz?
Podeszłam, ale nie zatrzasnęłam drzwi do końca, nasłuchując, co mówią na klatce.
— Czemu tak do niej mówisz? Pachnie pysznie, ja bym jadł.
— Chodźmy. Zjemy coś w „Karczmie”. Mam już dość jej kotletów — burknęła Kinga.
— Jak można mieć ich dość? Uwielbiam twoje mamine kotlety — westchnął Kamil.
Reszty nie dosłyszałam. Głosy oddalały się.
Zamknęłam drzwi, weszłam do pokoju. Mąż siedział przed telewizorem.
— Tadeusz, obiad stygnie.
— Co? Idziemy. — Wstał z kanapy, mijając mnie w milczeniu.
— Co dziś jest?