No problem, oto historia dostosowana do polskiej kultury, ze wszystkimi zmianami:
Ale to na pewno nie był przypadek
Kasia leciała na dyskotekę jak na skrzydłach.
Krótka jeansowa spódniczka, obcisłe legginsy w metalicznym kolorze, śnieżnobiałe adidasy, top z nadrukiem modelki i wysoki kucyk ściągnięty grubą gumką. Usta – różowa szminka, oczy – w kolorowych cieniach. Prawdziwa gwiazda.
Wszyscy mówili, iż Kasia to cud. Ona sama też o tym wiedziała. Duma osiedla. Dostała się na uniwersytet w Warszawie – sama. Bez znajomości, bez pomocy.
Co tam gderała pani Bożena?
— Tobie, Nowak, do studiów jak po grudzie! Technikum to twój szczyt, i to tylko jeżeli ojczym się postara. A tak – szoruj ulice.
Ach tak, właśnie. Ojczym. Prawdziwy ojciec dawno zniknął z horyzontu. A ojczym… raczej nie będzie się starać dla „takiej nieudacznicy”.
Pani Bożena czekała, aż dziewczyna się rozpłacze. Ale Kasia wstała, spojrzała jej prosto w oczy i spokojnie, niemal wyzywająco, rzuciła:
— Zobaczymy, kto będzie kim.
Bożena zmrużyła oczy i obiecała jej słodką zemstę na egzaminie. Ale Kasia zdała. I się dostała. Sama. Bez „wstawienia z góry”. Ot, tak.
— Dziewczyno, nie chcesz czystej i wielkiej miłości?
— Z tobą? Wojciechowski, ty tam rozum straciłeś?
— Kasieńka, no co ty. Jak życie?
— Lepiej niż wszyscy.
— Figura u ciebie, mmm…
— Chcesz taką mieć?
— Chcę.
— Przyjdź, ubiorę cię – będziesz nie gorszy.
— Ojej, złośliwa jesteś, Nowak. A ja może cię kocham.
— Spadaj, dziadygo, babcia mi krzyż osikowy poświęciła – i od takich jak ty, i od nocnych koszmarów.
— No co ty…
— A no tak. Na wszelki wypadek.
Szli wieczorną ulicą, przerzucając się żartobliwymi ripostami. Młodzi. Wolni. Niezniszczalni.
— Słuchaj, a może w poniedziałek wpadniemy do szkoły? – zaproponował Wojciechowski.
— Oszalałeś? Po co?
— Wyobraź sobie, jak pani Bożena się zakrztusi, gdy się dowie, iż sama się dostałaś. Na studia.
Kasia prychnęła.
— Mnie to wisi. A ty co?
— Przeleję lato, a potem – wojsko. Będziesz na mnie czekać?
— Jasne. Usiądę na ławce, w chuście, będę ci skarpetki robić. Metrów sto.
— No idź se…
— No.
— Ooo, patrz, toż to Marysia! Poszła do zawodówki?
— No. Każdemu swoje. Dobra, Mirek, idę. Tam moje dziewczyny. A ty z Marysią coś kręcisz?
— Nie, no… tak, gadamy sobie.
— Ona jest dobra. Ona poczeka. Ja – nie.
— Więc ty to… w ogóle nie wchodzisz w grę?
— Nie. – Powiedziała twardo. I odeszła.
Studia przychodziły Kasi łatwo. Nie dlatego, iż były proste – po prostu nie narzekała.
— Jak ty to wszystko ogarniasz? – pytała współlokatorka.
— Co?
— No i do kina, i na dyskoteki, i studia…
— Nie wiem – wzruszyła ramionami Kasia. – Po prostu żyję. Nie marudzę. Z chłopakami staram się nie wiązać. Studia to moja przyszłość. A imprezy? Kiedy, jak nie teraz?
— A ja chcę wyjść za mąż. Za bogatego.
— A ja nie.
Z Tomkiem Kasia poznała się na dyskotece. Był zbyt natrętny – uciekła. Ale następnego dnia przyszedł do akademika. Z kwiatami, z czekoladkami. Ona – drzwiami przed nosem. On – z kinem i kwiatami. Ona – znowu obok.
Dziewczyna już nerwowo mrugała okiem od jego uwagi. Niemal nienawidziła. A tu jeszcze Wojciechowski listy z wojska przysyła. Tęskni. Ale nie pisze o służbie, tylko o uczuciach.
A ona przecież zna tego Wojciechowskiego – jak do czternastki w brązowych rajstopach pod dresami chodził… Jak babka go do znachorki woziła – na nocne moczenie.
Tomek jeździł na motorze, czyhał na nią jak w filmie. A potem… potem się przewrócił. Na jej oczach. I ona, bez namysłu, rzuciła się do niego. Nie dlatego, iż Tomek. Tylko dlatego, iż człowiek.
I jakoś… zgodziła się na randkę.
Pół roku się spotykali. Nie motyle. Nie miłość. Ale jakoś… blisko. Stał się swój.
Potem list od Wojciechowskiego: pretensje, oskarżenia, brzydkie słowa. Ktoś mu nagadał. A ona i tak się nie kryła.
Z Tomkiem było prościej. Był blisko. Pewny. Z nim można było marzyć. O ślubie. O przyszłości.
— Masz szczęście, Kasieńka – powiedziała współlokatorka.
— W czym?
— Z Tomkiem. Nie wiesz, kim on jest?
— No?
— Tata to u niego wielka figura. Motor mu kupił. Teraz auto. Jedynak. Bogaci. W wieku.
— I?
— Podobno… już ma narzeczoną. Lilę. Ojcowie chcą interesy połączyć.
Wieczorem Kasia zapytała Tomka. Zaniemówił.
— To wszystko tata. Ja nie chcę. Lila mi niepotrzebna. Mam ciebie. Uciekniemy.
— W weekend jadę do rodziców.
— Dobrze… – i wydawało jej się, iż odetchnął z ulgą.
Gdy wróciła – coś było nie tak. Dziewczyny patrzyły dziwnie. Chłopaki – z uśmieszkiem.
— Co się dzieje?
— Usiądź… Kas… Tomek… On…
— Co?
— Ożenił się.
Ani drgnienia. Ani łzy. W środku – zawalisko. Ale na zewnątrz – głaz.
— Tylko tyle?
— Jesteś taka spokojna…
— A jaka mam być? Wiedziałam. Wyjechałam, żeby zrozumieć. A on – wziął ślub. Pozwoliłam. Wszystko logiczne.
Pochyliła się do współlokatorki:
— Nie wymawiaj jego imienia. Nigdy. Dla mnie go nie ma.
Po studiach Kasia nie wróciła do domu. Pojechała – do szpitala.
Urodził się Jaś. Tęgi. Z wolą życia.
— Kasiu… ty… ojcu powiesz?
— Mamo, nigdy. I nie pytaj.
— Dobrze, tylko… Miałam nadzieję, iż nie powtórzysz mojego losu.
— Nie powtórzę. Ty wyszłaś za ojca. Ja – nie.
— Z nami zamieszkacie?
Kasia zobaczyła: matka się boi. Ojczym – niezadow”Za rok wynajęła małe mieszkanie w centrum, postawiła kołyskę Jaśka przy łóżku i z uśmiechem powiedziała do niego: 'Teraz już tylko my, synku’.”