To na pewno nie był przypadek

twojacena.pl 13 godzin temu

No problem, oto historia dostosowana do polskiej kultury, ze wszystkimi zmianami:

Ale to na pewno nie był przypadek
Kasia leciała na dyskotekę jak na skrzydłach.

Krótka jeansowa spódniczka, obcisłe legginsy w metalicznym kolorze, śnieżnobiałe adidasy, top z nadrukiem modelki i wysoki kucyk ściągnięty grubą gumką. Usta – różowa szminka, oczy – w kolorowych cieniach. Prawdziwa gwiazda.

Wszyscy mówili, iż Kasia to cud. Ona sama też o tym wiedziała. Duma osiedla. Dostała się na uniwersytet w Warszawie – sama. Bez znajomości, bez pomocy.

Co tam gderała pani Bożena?

— Tobie, Nowak, do studiów jak po grudzie! Technikum to twój szczyt, i to tylko jeżeli ojczym się postara. A tak – szoruj ulice.

Ach tak, właśnie. Ojczym. Prawdziwy ojciec dawno zniknął z horyzontu. A ojczym… raczej nie będzie się starać dla „takiej nieudacznicy”.

Pani Bożena czekała, aż dziewczyna się rozpłacze. Ale Kasia wstała, spojrzała jej prosto w oczy i spokojnie, niemal wyzywająco, rzuciła:

— Zobaczymy, kto będzie kim.

Bożena zmrużyła oczy i obiecała jej słodką zemstę na egzaminie. Ale Kasia zdała. I się dostała. Sama. Bez „wstawienia z góry”. Ot, tak.

— Dziewczyno, nie chcesz czystej i wielkiej miłości?

— Z tobą? Wojciechowski, ty tam rozum straciłeś?

— Kasieńka, no co ty. Jak życie?

— Lepiej niż wszyscy.

— Figura u ciebie, mmm…

— Chcesz taką mieć?

— Chcę.

— Przyjdź, ubiorę cię – będziesz nie gorszy.

— Ojej, złośliwa jesteś, Nowak. A ja może cię kocham.

— Spadaj, dziadygo, babcia mi krzyż osikowy poświęciła – i od takich jak ty, i od nocnych koszmarów.

— No co ty…

— A no tak. Na wszelki wypadek.

Szli wieczorną ulicą, przerzucając się żartobliwymi ripostami. Młodzi. Wolni. Niezniszczalni.

— Słuchaj, a może w poniedziałek wpadniemy do szkoły? – zaproponował Wojciechowski.

— Oszalałeś? Po co?

— Wyobraź sobie, jak pani Bożena się zakrztusi, gdy się dowie, iż sama się dostałaś. Na studia.

Kasia prychnęła.

— Mnie to wisi. A ty co?

— Przeleję lato, a potem – wojsko. Będziesz na mnie czekać?

— Jasne. Usiądę na ławce, w chuście, będę ci skarpetki robić. Metrów sto.

— No idź se…

— No.

— Ooo, patrz, toż to Marysia! Poszła do zawodówki?

— No. Każdemu swoje. Dobra, Mirek, idę. Tam moje dziewczyny. A ty z Marysią coś kręcisz?

— Nie, no… tak, gadamy sobie.

— Ona jest dobra. Ona poczeka. Ja – nie.

— Więc ty to… w ogóle nie wchodzisz w grę?

— Nie. – Powiedziała twardo. I odeszła.

Studia przychodziły Kasi łatwo. Nie dlatego, iż były proste – po prostu nie narzekała.

— Jak ty to wszystko ogarniasz? – pytała współlokatorka.

— Co?

— No i do kina, i na dyskoteki, i studia…

— Nie wiem – wzruszyła ramionami Kasia. – Po prostu żyję. Nie marudzę. Z chłopakami staram się nie wiązać. Studia to moja przyszłość. A imprezy? Kiedy, jak nie teraz?

— A ja chcę wyjść za mąż. Za bogatego.

— A ja nie.

Z Tomkiem Kasia poznała się na dyskotece. Był zbyt natrętny – uciekła. Ale następnego dnia przyszedł do akademika. Z kwiatami, z czekoladkami. Ona – drzwiami przed nosem. On – z kinem i kwiatami. Ona – znowu obok.

Dziewczyna już nerwowo mrugała okiem od jego uwagi. Niemal nienawidziła. A tu jeszcze Wojciechowski listy z wojska przysyła. Tęskni. Ale nie pisze o służbie, tylko o uczuciach.

A ona przecież zna tego Wojciechowskiego – jak do czternastki w brązowych rajstopach pod dresami chodził… Jak babka go do znachorki woziła – na nocne moczenie.

Tomek jeździł na motorze, czyhał na nią jak w filmie. A potem… potem się przewrócił. Na jej oczach. I ona, bez namysłu, rzuciła się do niego. Nie dlatego, iż Tomek. Tylko dlatego, iż człowiek.

I jakoś… zgodziła się na randkę.

Pół roku się spotykali. Nie motyle. Nie miłość. Ale jakoś… blisko. Stał się swój.

Potem list od Wojciechowskiego: pretensje, oskarżenia, brzydkie słowa. Ktoś mu nagadał. A ona i tak się nie kryła.

Z Tomkiem było prościej. Był blisko. Pewny. Z nim można było marzyć. O ślubie. O przyszłości.

— Masz szczęście, Kasieńka – powiedziała współlokatorka.

— W czym?

— Z Tomkiem. Nie wiesz, kim on jest?

— No?

— Tata to u niego wielka figura. Motor mu kupił. Teraz auto. Jedynak. Bogaci. W wieku.

— I?

— Podobno… już ma narzeczoną. Lilę. Ojcowie chcą interesy połączyć.

Wieczorem Kasia zapytała Tomka. Zaniemówił.

— To wszystko tata. Ja nie chcę. Lila mi niepotrzebna. Mam ciebie. Uciekniemy.

— W weekend jadę do rodziców.

— Dobrze… – i wydawało jej się, iż odetchnął z ulgą.

Gdy wróciła – coś było nie tak. Dziewczyny patrzyły dziwnie. Chłopaki – z uśmieszkiem.

— Co się dzieje?

— Usiądź… Kas… Tomek… On…

— Co?

— Ożenił się.

Ani drgnienia. Ani łzy. W środku – zawalisko. Ale na zewnątrz – głaz.

— Tylko tyle?

— Jesteś taka spokojna…

— A jaka mam być? Wiedziałam. Wyjechałam, żeby zrozumieć. A on – wziął ślub. Pozwoliłam. Wszystko logiczne.

Pochyliła się do współlokatorki:

— Nie wymawiaj jego imienia. Nigdy. Dla mnie go nie ma.

Po studiach Kasia nie wróciła do domu. Pojechała – do szpitala.

Urodził się Jaś. Tęgi. Z wolą życia.

— Kasiu… ty… ojcu powiesz?

— Mamo, nigdy. I nie pytaj.

— Dobrze, tylko… Miałam nadzieję, iż nie powtórzysz mojego losu.

— Nie powtórzę. Ty wyszłaś za ojca. Ja – nie.

— Z nami zamieszkacie?

Kasia zobaczyła: matka się boi. Ojczym – niezadow”Za rok wynajęła małe mieszkanie w centrum, postawiła kołyskę Jaśka przy łóżku i z uśmiechem powiedziała do niego: 'Teraz już tylko my, synku’.”

Idź do oryginalnego materiału