"To cud, iż żyjemy". Dzieci lat 90. do pewnych rzeczy przyznają się ze wstydem: Dziś to rozumiem

gazeta.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: Fot. Rafał Klimkiewicz / Agencja Wyborcza.pl


Koniec lat 90. i początek nowej ery dziś wspominamy z nostalgią, ale gdyby sięgnąć pamięcią i nieco przypomnieć sobie zabawy oraz dziecięce wysokoki "starych, dobrych czasów", na plecach można poczuć ciarki. I pomyśleć: to cud, iż dziś mamy się dobrze.
Dzieci dorastające w latach 90. i 00. wychowywały się w specyficznych warunkach. Rzeczywistość (osób dorosłych) kreowały przełom wieków, adaptacja do zmian ustrojowych, a także dość trudna sytuacja gospodarcza. Codzienność (nieco młodszych) była próbą odnalezienia się w skomplikowanych relacjach rówieśniczych, braku ogólnodostępnych rozrywek i raczkującej technologii. Choć nie były to łatwe czasy, z pewnością były… kreatywne. A czasem także niebezpieczne. Bo jak inaczej nazwać zabawę w nieczynnej już oczyszczalni, której nikt nie pilnował? Ba! Miejsce nie było choćby ogrodzone, a odrapany budynek z głębokim na niemal pięć metrów basenem wewnątrz rozpalał dziecięcą wyobraźnię do czerwoności.


REKLAMA


- Wychowałam się na małej wsi. Mieszkało tam sporo rodzin z dziećmi, więc trzeba przyznać, iż było naprawdę wesoło. Pamiętam, jak odkryliśmy, iż do budynku dawnej oczyszczalni można wślizgnąć się niemal bez przeszkód. Wystarczyło tylko przeskoczyć przez skrzyżowane deski, które prowizorycznie zasłaniały wejście. I już. Co odważniejsi wskakiwali oknem. A co dalej? Dziecięcym oczom ukazywały się dwa niewielkie pomieszczenia, jedno niemal w całości zajmował głęboki basen. Była w nim woda, a w niej pływało mnóstwo starego złomu, jakieś bezużyteczne już części wyposażenia. I pełno kamyków, bo wrzucaliśmy je tam, celując w stare metalowe zbiorniki. Do dziś zachodzę w głowę, jak to się stało, iż nikt z dorosłych nie przyłapał naszej gromady na "zabawie" w tym miejscu. I dziękuję losowi, iż nikt do tego basenu nie wpadł - mówi Dorota, która dodaje, iż budynku już nie ma, a basen zasypano. - I dobrze, bo mieliśmy więcej szczęścia, niż rozumu.


Zobacz wideo Lubaszenko o latach 90': Mierzyliśmy się z tak ogromną presją i dezorientacją moralną


"Bujawka" nad rowem, frytki i remont kuchni. "Działo się"
O tym, iż millenialsi miewali dość nietypowe rozrywki, świadczy również historia Darii. - Chciałoby się rzecz - klasyk. Huśtawka na drzewie. Co może pójść nie tak? Otóż wiele - rozkłada ręce kobieta. - Nasza miała siedzisko ze starego materaca (nie mam do dziś pojęcia, jak kolega-inżynier dał radę to zamontować, choćby z pomocą innych wtedy nastolatków) i została przymocowana na gałęzi nad rowem melioracyjnym. Głębokim i brudnym tak dla jasności. Bujaliśmy się na niej w kilka osób, aż w końcu pod którąś ekipą zarwała się gałąź. Szczęście w nieszczęściu, iż nikt nią nie oberwał. Za to nam się "oberwało" od rodziców. Nie dziwię się dziś wcale - dodaje nasza rozmówczyni.
- W dzieciństwie raczej na nudę nie narzekaliśmy, chociaż pamiętam, iż czasami włóczyliśmy się po osiedlu, szukając sobie zajęcia - mówi Justyna. - Byłam dzieckiem z kluczem na szyi, bo rodzice naprawdę sporo pracowali. I tak któregoś razu wpadli do mnie znajomi, byliśmy głodni, więc stwierdziliśmy, iż zrobimy sobie frytki! Co mogło pójść nie tak, gdy pięcioro dziesięciolatków bierze się za gotowanie bez nadzoru dorosłych? - uśmiecha się nasza rozmówczyni. - Obraliśmy ziemniaki, pokroiliśmy je w nierówne paski i wrzuciliśmy do zimnej wody, żeby je umyć. Nie mogłam znaleźć butelki z olejem, ale przypomniałam sobie, iż tata ostatnio przyniósł jakiś słoik i mówił mamie, iż to olej właśnie. Słoik stał na oknie, więc go wzięłam. Przecież olej, jak olej. Wlałam tę nieszczęsną zawartość słoika do garnka, podpaliłam gaz i wrzuciłam tam te zimne, mokre ziemniaki. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Cała zawartość garnka wystrzeliła w górę. Frytki w sekundę stały się czarne, a szafki, kuchenka, ściany i sufit nadawały się do gruntownego czyszczenia i malowania. Później dowiedziałam się, iż w słoiku był olej, ale przemysłowy. Cieszę się, iż nas nie poparzyło - dodaje Justyna. - No, działo się jednym słowem.


Czytaj także:


6-latka wróciła ze szkoły ze złotym pierścionkiem. "Mamo, lepiej usiądź"


Nasyp budowy? Najlepsza piaskownica!
Jakie miejscówki na zabawę były najlepsze? Te znalezione samodzielnie. - Ja się bawiłam na nasypie budowy. Było super, bo rzadko kiedy można zrobić sobie zjeżdżalnie po takiej wielkiej górze piasku. Wyobrażaliśmy sobie, iż to stok narciarski, albo udawaliśmy, iż to pustynia i jesteśmy karawaną. Było super aż do momentu, gdy założyłam na budowę jasne spodnie i wróciłam cała brudna do domu. Wtedy się wydało - wspomina Sylwia. - Musiałam wyspowiadać się mamie i powiedzieć, skąd te plamy. No i nie dość, iż ja oberwałam, to cała ekipa też dostała zakaz wstępu. Wtedy to był megaobciach, ale dziś, gdy sama mam dzieci, doskonale rozumiem moją rodzicielkę.


- Dzieciństwo bez przygód? Oj, to nie u mnie - mówi Magda. - O zgrozo, jak tylko pomyślę, co wyprawialiśmy z grupką przyjaciół z osiedla, to aż mnie ściska żołądek. Raz zabraliśmy starą kanapę spod śmietnika i zanieśliśmy pod drzewo. Skakaliśmy z niedużej jarzębiny na kanapę. Zabawa była przednia do momentu, aż jeden z sąsiadów nas stamtąd przegonił, bo twierdził, przez te głośne sprężyny nie da się oglądać telewizora - śmieje się kobieta.
- Innym razem podczas wakacji na naszym osiedlu ekipa remontowa układała pod blokiem i na parkingu kostkę brukową. Kiedy panowie kończyli pracę, często zostawiali materiał bez zabezpieczenia. Układaliśmy z tej kostki "bazy" i przesiadywaliśmy w nich całe wieczory. Nie zapomnę też, jak kiedyś, tuż po świętach wielkanocnych, dorwaliśmy się do wielkiego, ponad stulitrowego, baniaka z wodą, który stał pod balkonem sąsiadki. Oblewaliśmy się tą wodą, ile wlezie. A biedna sąsiadka zbierała do niego deszczówkę, żeby podlewać kwiaty. W niecałą godzinę rozlaliśmy wszystko.


Czytaj także:


Fikcyjne wizyty dzieci u psychologów. Sprawę bada prokuratura


Tęsknota za dzieciństwem. To zupełnie normalne
Czy chętnie wracamy do wspomnień z dzieciństwa? Jak podaje unitedwecare.com, "ankieta przeprowadzona wśród 2 tys. osób dorosłych wykazała, iż 67 proc. marzy o swoim dzieciństwie, a 4 na 10 uważa, iż te dni były najlepszymi w ich życiu". Dlaczego z nostalgią myślimy o minionych dniach i uważamy je za "złoty okres" naszego życia? Według cytowanego wcześniej źródła ma to wpływ kilka czynników, wśród nich: wyzwania wieku dorosłego, "zwłaszcza gdy w grę wchodzą związki, obowiązki zawodowe, a choćby strach przed śmiercią. Niezależnie od tego, czy jest to przyjaźń, więzy rodzinne, związki zawodowe czy romantyczne relacje - relacje dorosłych są złożone", a kolei dzieci "opierają się na swojej społeczności", a także są bardziej otwarte na świat i interesujące otaczającej ich rzeczywistości.
A wy drodzy czytelnicy też macie podobne historie z dzieciństwa? A może chcecie poruszyć inną nurtującą was kwestię? Zachęcamy do kontaktu: [email protected]
Idź do oryginalnego materiału