„Też dałam im wszystko, a ona mówi, iż widzenia tylko na święta!”

twojacena.pl 2 dni temu

Rozstałam się z mężem, gdy mój młodszy syn miał zaledwie cztery lata, a starszy dziesięć. Zostałam sama z dwoma chłopcami. Nie wyszłam ponownie za mąż – nie było na to czasu. Musiałam wychowywać dzieci, pracować bez wytchnienia, dźwigać codzienność. Moją jedyną podporą była mama – to ona odprowadzała chłopców do szkoły, gotowała, pomagała mi, jak tylko mogła, abym mogła zarabiać na dwóch etatach.

Jestem dumna z tego, jak wyrośli moi synowie. Obaj przystojni, inteligentni, wykształceni. Starszy, Krzysztof, od lat jest żonaty, buduje dom i mieszka daleko od nas. Z młodszym, Bartkiem, wiązałam wszystkie nadzieje. Był mi bliższy zarówno emocjonalnie, jak i geograficznie.

Gdy Bartek zaczynał studia, podjęłam desperacką decyzję – wyjechałam do pracy w Holandii. Chciałam, żeby niczego mu nie brakowało. Sprzątałam domy, myłam podłogi, opiekowałam się starszymi ludźmi. Każdą złotówkę odkładałam – nie dla siebie, tylko dla niego. Bo wiedziałam: jeżeli nie ja, to nikt.

Kiedy oznajmił, iż chce się ożenić, początkowo ucieszyłam się. Jego narzeczoną, Ewelinę, widziałam może kilka razy – cicha, na pozór uprzejma, uśmiechnięta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak dobrze potrafi zakładać maski.

Dałam im wszystko, co mogłam. Kupiłam im mieszkanie – to, na które harowałam za granicą, śpiąc w zimnych pokojach i dźwigając wiadra. Pomogłam zorganizować wymarzone wesele. Suknia, sala bankietowa, kamerzysta – wszystko jak należy. Starszy syn nie miał pretensji – rozumiał, iż każdy idzie swoją drogą, a pomoc Bartkowi była sprawiedliwa. On miał inne obowiązki: dom, pracę, rodzinę. A Bartek był blisko – marzyłam, iż będę niańczyć wnuki, spędzać z nimi wieczory, być potrzebna.

Ale życie zawsze znajdzie sposób, by zadać bolesny cios.

Kilka tygodni po ślubie postanowiłam ich odwiedzić. Przywiozłam owoce, domowe jedzenie, chciałam zobaczyć, jak się urządzili. Nie liczyłam na szczególną gościnność, ale myślałam, iż przyjmą mnie ciepło. Jednak…

Ewelina przywitała mnie z miną adekwatną dla urzędnika w urzędzie skarbowym. Zaprowadziła do kuchni, postawiła filiżankę herbaty i usiadła naprzeciw.
„Halina Stanisławna, proszę mi wybaczyć, ale powiem szczerze. Umówmy się, iż będziemy się widywać tylko na święta. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Mniej nieporozumień, mniej konfliktów, a nasze relacje tylko na tym zyskają.”

Omal nie upuściłam filiżanki.
„Przepraszam?” – spytałam, nie wierząc własnym uszom.
„No właśnie. Nie ma pani nic przeciwko, prawda? To dla wspólnego dobra.”

Siedziałam w osłupieniu. Ta dziewczySpojrzałam na Bartka, czekając choćby na słowo sprzeciwu, ale on tylko odwrócił wzrok, a wtedy zrozumiałam, iż w tej walce jestem zupełnie sama.

Idź do oryginalnego materiału