Pokrywka garnka cicho zadźwięczała o blat. Wyłączyłam gaz i uśmiechnęłam się zmęczona do swojego odbicia w kuchennej szafce.
Gorąca, esencjonalna zupa. Krzysiek wróci z pracy i wreszcie zjemy rodzinną kolację.
Do kuchni, nie kryjąc się, weszła teściowa, Halina Kazimierzówna. Poruszała się po moim maleńkim mieszkaniu jak inspektorka podczas przeglądu, a jej wzrok przesunął się po mnie z tym znanym, ledwo dostrzegalnym lekceważeniem.
Co to u ciebie?
Zupa. Gorąca.
Bez pozwolenia wzięła chochlę, nabrała trochę, podniosła do ust. Jej twarz wykrzywiła się, jakby skosztowała trucizny. Zamarłam, wiedząc już, co nastąpi.
To dobierała słowa, patrząc na mnie z nieukrywaną odrazą. To się nie nadaje do jedzenia. Woda. Same puste smaki.
Sekunda. I odwraca się, wylewając wszystko z garnka do zlewu.
Rosół, mięso, warzywa wszystko, na co poświęciłam ostatnią godzinę po pracy, zniknęło w wirze wody.
Patrzyłam na pusty garnek. Potem na nią.
Nie przejmuj się poklepała mnie protekcjonalnie po ramieniu. Od tego gestu zrobiło mi się jeszcze gorzej. Nauczę cię gotować. Dla mojego syna.
W tej chwili do kuchni zajrzał Krzysiek, przyciągnięty hałasem. Zobaczył pusty garnek, rozpryski przy zlewie i napiętą twarz matki.
Mamo, co się stało? Aniu, co jest?
Nic, synku Halina Kazimierzówna przejęła inicjatywę. Anulka trochę zmęczona, chciała nas nakarmić półproduktami. Ale ja tu jestem, wszystko naprawię. Zaraz zrobię prawdziwą kolację.
Krzysiek spojrzał na mnie. W jego oczach nie było wsparcia. Tylko zmęczone, wyćwiczone latami błaganie proszę, tylko nie zaczynaj.
Wyrósł pod tym ciśnieniem, dla niego awantura była gorsza niż upokorzenie. I nie zaczęłam. W milczeniu wzięłam gąbkę i zaczęłam wycierać zlew.
Moja słabość polegała na tym na pragnieniu zachowania kruchego spokoju dla męża, który panicznie bał się konfliktów z matką.
O, patrz komenderowała już teściowa, zaglądając do lodówki. Mięso trzeba brać inne. I zasmażkę robić inaczej.
Mówiła, a ja nie słyszałam słów.
Czułam tylko, jak jej głos, jej obecność wypycha mnie z mojej własnej kuchni, z mojego życia. Nie tylko wylała zupę. Pokazała mi moje miejsce.
Pięcioletni Jasio, nasz syn, wbiegł do kuchni i przytulił się do mojej nogi.
Mamo, jestem głodny.
Zaraz babcia zrobi odpowiedziała za mnie Halina Kazimierzówna, nie odwracając się. Babcia zrobi smacznie. Nie jak niektóre.
Pochyliłam się do syna i objęłam go. Jego małe rączki objęły mnie za szyję i tylko to powstrzymało mnie od krzyku.
Patrzyłam na plecy teściowej, która już z zawodową wprawą kroiła warzywa moimi nożami, i nie myślałam o złości.
Nie. Myślałam o tym, iż niektóre lekcje trzeba odrabiać bardzo dokładnie. Zwłaszcza jak uczyć innych.
Lekcje zaczęły się już następnego dnia. Halina Kazimierzówna, która wcześniej przychodziła dwa razy w tygodniu, teraz pojawiała się codziennie.
Jej pomoc zamieniła się w totalną kontrolę. Przestawiła wszystko w szafkach, wyrzuciła moje ulubione przyprawy. Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Krzyśkiem.
Czekałam, aż Jasio zaśnie, i podeszłam do męża, który siedział z laptopem.
Krzysiu, musimy porozmawiać o twojej mamie.
Aniu, błagam, padam ze zmęczenia choćby nie podniósł głowy. Co znowu nie tak? Przecież ona pomaga.
Ona nie pomaga. Ona wypiera mnie z domu. Wszystko robi po swojemu.
Ona po prostu dba, żebyśmy dobrze jedli. Tak ma w zwyczaju. Czy tak trudno powiedzieć dziękuję? przetarł skronie. Wiesz, z nią się nie dyskutuje. Łatwiej się zgodzić.
Łatwiej. To było jego życiowe motto w relacjach z matką.
Moja kolejna próba była jeszcze żałośniejsza. Postanowiłam porozmawiać z nią wprost.
Halino Kazimierzówno, bardzo dziękuję za troskę, ale chciałabym sama prowadzić gospodarstwo.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawił się triumfalny błysk. Głośno, z przesadą westchnęła:
Wiedziałam! Przeszkadzam! Wybacz, Anulko, iż się wtrącam. Stara głupia, chciałam dobrze. Dla wnuczka starałam się, dla Jasia
Teatralnie złapała swoją torebkę. Krzysiek, który wyszedł z pokoju, zobaczył właśnie finał tej sceny. Jego twarz stężała.
Ania, co ty, wyrzucasz moją matkę?
Znowu przegrałam. Tym razem wyglądałam jak prawdziwy potwór.
Presja narastała. Teraz krytykowała nie tylko jedzenie, ale i moje metody wychowania Jasia. Jestem zbyt miękka. Pozwalam mu oglądać bajki. Źle go ubieram.
Przy tym sama podsuwała mu czekoladki, których nie może jeść z powodu alergii.
To nasz sekret szeptała wnukowi. Mamie nie mów, ona taka surowa.
Nocą, gdy wszyscy spali, siadałam do laptopa. To była moja przystań. Mój mały świat.
Pracowałam jako freelancerka zajmowałam się projektowaniem interfejsów. Krzysiek uważał to za moje hobby, zabawę, i nie interesował się tym.
Dla mnie to była jedyna przestrzeń, gdzie sama coś decydowałam. Gdzie moja wiedza i zdanie miały znaczenie.
Ostateczna kropka postawiona została w czwartek. Jasio obudził się z lekkim kaszlem. Zadzwoniłam do lekarza, dostałam zalecenia, zostawiłam syna w domu.
Halina Kazimierzówna, oczywiście, od razu przybiegła ratować wnuka.
Musiałam gwałtownie biec do apteki po syrop. Błagałam ją, żeby nic nie robiła do mojego powrotu.
Tylko herbatę z malinami, dobrze? Nic więcej.
Oczywiście, oczywiście. Idź. Matka wie lepiej.
Wróciłam po czterdziestu minutach. W mieszkaniu unosił się ostry zapach kamfory i octu. Rzuciłam się do pokoju dziecięcego.
Jasio leżał w łóżku, ciężko oddychał, twarz miał pokrytą czerwonymi plamami. Ch