Byłam zamężna od trzech lat. Dzieci jeszcze nie mieliśmy, choć myśli o macierzyństwie krążyły w powietrzu. Cały ten czas mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w centrum Krakowa — nie dlatego, iż nie stać nas było na coś lepszego, ale dlatego, iż moja teściowa, Halina Nowak, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojej pustostojącej kawalerki, która stała pusta od lat.
Wychowała mojego męża, Dawida, sama. Mieszkanie dostała od kombinatu włókienniczego, gdzie przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła ponownie za mąż.
— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastąpił mi ojca — opowiadał Dawid. — Ale z mamą wiecznie się kłócili. Narzekała, iż mało pieniędzy, iż wszystko jej nie pasuje.
Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Dawida, ale Halina stanowczo się sprzeciwiła — bała się stracić zasiłki. Kiedy wprowadziła się do nowego męża, po prostu zamknęła swoje mieszkanie na klucz. choćby tam nie było remontu, nie chciała wynajmować — szkoda zachodu, mówiła.
Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać — skromnie, ale swoje. Ale teściowa choćby słuchać nie chciała:
— Zaraz się rozwiodę — oświadczyła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego się nie nadaje. Jestem z nim tylko dla korzyści. A jak się rozstaniemy, to gdzie pójdę, jeżeli wy już tam będziecie?
I rzeczywiście, niedługo wniósł o rozwód. Ale wyprowadzać się od niego się nie kwapiła. A potem nadeszła tragedia — ojczym zmarł. Halina była pewna, iż teraz dwupokojowe mieszkanie będzie jej. Okazało się jednak, iż spadek zapisano na jego córkę.
W tym samym czasie zmarła moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoje przytulne M-2. Z Dawidem zaczęliśmy remont, planowaliśmy przeprowadzkę. Wszystko przekreśliła histeria Haliny.
— Ja go nosiłam na rękach, a ta jego córka choćby nie odwiedzała! Gotowałam mu barszcz, nosiłam leki! A teraz ona, ta Kasia, będzie żyła w spadku w Warszawie, a ja — w wilgotnej kawalerce! Gdzie tu sprawiedliwość?! — wrzeszczała przez telefon.
Samej sobie zgotowała ten los: sama odmówiła adopcji, sama nie chciała z nami mieszkać. Nie było sensu się kłócić. Musiała wrócić do tej opustoszałej kawalerki. Bez mebli, bez wygód. Same nagie ściany.
Dawidowi zrobiło się jej żal. Postanowił chociaż odświeżyć mieszkanie, zrobić kosmetykę. Ja z kolei zaproponowałam przewiezienie babcinych mebli — i tak zamierzaliśmy je wymienić na nowe. Były czyste, solidne — choć nieświeże.
Część rzeczy Halina zdążyła wynieść z mieszkania zmarłego męża, ale to głównie wbudowana technika, której nie opłacało się ruszać. A spadkobierczyni ojczyma — sprytna — nic wartościowego oddać nie chciała.
Kiedy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:
— Co to ma być?! Postanowiliście zrzucić na mnie graty ze strychu?! Mąż nie żyje, a wy traktujecie mnie jak śmieci! Sobie kupiliście wszystko nowe, a mi — szmelc! Hańba! — krzyczała wprost na klatce schodowej.
Chociaż babciną kanapę mieliśmy zaledwie cztery lata, ledwo na niej spała. A nowe meble kupili mi rodzice. Dlaczego teściowa uznała, iż mamy jej całkowicie urządzić mieszkanie — to zagadka. Co więcej, żądała, żebyśmy wszystko zabrali z powrotem. Rzuciła nam w twarz: macie pieniądze na remont, a na matkę nie.
Odwróciliśmy się i wyszliśmy. Meble zostały w korytarzu. Myślałam, iż Dawid wróci w weekend i zabierze je z powrotem. Ale nie. Teściowa zawołała sąsiada i sama wciągnęła wszystko do mieszkania. Widocznie zrozumiała, iż nie ma już na co grać, zwłaszcza gdy w portfelu pusto.
I tak żyje. Z urazami, z cudzymi meblami, ale z własną dumą. Tylko że, jak się okazało, duma obiadu nie ugotuje i na noc nie przykryje.