**Dzisiaj, 10 września.**
W małym miasteczku pod Krakowem, w cieniu starych bloków, życie Anny rozpadło się dwadzieścia lat temu. Jej mąż, Marek, zginął w wypadku samochodowym zaledwie miesiąc po narodzinach córki, Zosi. Jego śmierć była jak cios w serce, który zabrał całe jej oparcie. Anna, tuląc nowo narodzone dziecko, ledwo trzymała się na nogach, walcząc z rozpaczą.
Szukając wsparcia, wprowadziła się do teściowej, Jadwigi Nowak, mając nadzieję, iż ta będzie dla nich ostoją. Ale pewnej nocy, gdy Anna kołysała Zosię, teściowa wpadła do pokoju. Jej kroki rozbrzmiewały po całym mieszkaniu, a twarz ścięła lodowata złość.
— Nie zniosę tego dłużej! — syknęła Jadwiga, rzucając walizkę pod nogi Anny. — Wynoś się. To nie dziecko Marka.
Anna zamarła, serce ścisnęło jej się z przerażenia.
— To jego córka! — krzyknęła, ale głos jej zadrżał.
— Oszukałaś mojego syna. Wynoś się natychmiast!
Oszalała z bólu, Anna zebrała skromny dobytek, chwyciła Zosię i wyszła w mroźną noc. Włóczyły się po mieście, śpiąc na ławkach w parku, gdzie płacz dziecka rozrywał serce na strzępy. Zimno wżerało się w kości, a łzy zamarzały na policzkach. Ocaliła je przyjaciółka, Kasia, która znalazła je następnego ranka przed kawiarnią, drżące i zagubione.
— Ania? Boże, co się stało? — zawołała Kasia, wciągając je do ciepłego wnętrza.
Kasia stała się ich aniołem stróżem. Dała im schronienie, pomogła znaleźć pracę, i niedługo Anna z córką zamieszkały w maleńkim mieszkanku. Było skromne, ale stało się ich domem. Lety mijały, a Jadwiga unikała ich, jakby nie istniały. Gdy przypadkiem mijały się na ulicy, odwracała wzrok, jakby Anna i Zosia były tylko cieniami.
Minęło dwadzieścia lat. Zosia wyrosła na piękną kobietę — studiowała medycynę, przed nią świetlana przyszłość. W dniu jej dwudziestych urodzin Anna, Kasia i chłopak Zosi, Krzysztof, zebrali się przy stole pełnym śmiechu i ciepła. Domowe ciasto, świeczki, uśmiechy — wszystko było idealne, dopóki nie zapukano do drzwi.
Anna otworzyła i zastygła. Na progu stała Jadwiga z bukietem czerwonych róż i pudełkiem tortu. Jej uśmiech był nienaturalny, jak maska.
— Aniu, ile to lat… Mogę wejść? — głos teściowej drżał od udawanej serdeczności.
Nie czekając na odpowiedź, weszła do pokoju. Jej wzrok padł na Zosię, a oczy zabłysły sztucznym zachwytem.
— Boże, jakaś dorosła! Zupełnie jak ja w twoim wieku! — wykrzyknęła.
Zosia zmarszczyła brwi, patrząc na matkę.
— Mamo, kto to?
Jadwiga teatralnie przycisnęła dłoń do piersi.
— Twoja mama ci nie powiedziała? Jestem twoją babcią! Myślałam o tobie każdego dnia!
Kasia upuściła widelec, który z brzękiem uderzył o talerz.
— Żartujesz sobie? — jej głos drżał z oburzenia.
Jadwiga zignorowała ją.
— Przyszłam, by naprawić to, co było — oświadczyła, jakby słowa mogły wymazać przeszłość.
Anna nie wytrzymała.
— Naprawić? — jej głos załamał się. — Nazwałaś Zosię błędem, wyrzuciłaś nas na mróz, jakbyśmy były śmieciami! A teraz udajesz kochającą babcię?
— Aniu, nie dramatyzuj — machnęła ręką Jadwiga. — To było dawno.
Zosia wstała, jej twarz była nieczytelna.
— Muszę o tym pomyśleć — powiedziała i wyszła do kuchni. Anna podążyła za nią, serce waliło jak młot.
— Zosiu, nie daj się jej omamić — błagała.
— Dlaczego nigdy mi o niej nie mówiłaś? — spytała córka, krzyżując ramiona.
— Bo nie zasłużyła, by być w twoim życiu. Powiedziała, iż nie jesteś córką Marka.
Zosia zaciZosia zacisnęła dłonie i powiedziała cicho: “Teraz rozumiem, dlaczego nigdy nie wspominałaś o niej, mamo.”