Dziś ponownie zastanawiam się, dlaczego życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Minęły już trzy lata od naszego ślubu, ale dzieci na razie nie planujemy, choć od dawna w powietrzu unosi się temat macierzyństwa. Cały ten czas mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w centrum Łodzi — nie dlatego, iż nie stać nas było na nic lepszego, ale dlatego, iż moja teściowa, Wanda Piotrowska, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojej pustej kawalerki, która latami stała nieużywana.
Wychowała mojego męża Tomasza sama. Mieszkanie dostała od zakładów włókienniczych, w których przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła ponownie za mąż.
— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastąpił mi ojca — wspominał Tomek. — Ale z mamą ciągle się kłócili. Zawsze narzekała, iż pieniędzy mało, iż wszystko jej brakuje.
Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Tomka, ale Wanda Piotrowska stanowczo się sprzeciwiła — bała się stracić państwowe zasiłki. Kiedy wyprowadziła się do nowego męża, zamknęła swoją kawalerkę na klucz. choćby tam nie zrobiono remontu, bo uznała, iż nie ma sensu wynajmować.
Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać — skromnie, ale zawsze własne. Teściowa choćby słuchać nie chciała:
— Zaraz się rozwiodę — oświadczyła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego się nie nadaje. Żyję z nim tylko dla korzyści. A jak się rozwiodę, to gdzie ja pójdę, jeżeli wy już tam będziecie?
I rzeczywiście, niedługo złożyła pozew o rozwód. Ale z mieszkania męża się nie wyprowadzała. A potem nadeszła tragedia — ojczym zmarł. Wanda Piotrowska była pewna, iż teraz dwupokojowe mieszkanie będzie jej. Ale okazało się, iż spadek zapisano na jego córkę.
W tym samym czasie odeszła moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoje przytulne dwa pokoje. Zaczęliśmy remont, planowaliśmy przeprowadzkę. Ale wszystko przekreśliła awantura Wandy Piotrowskiej.
— Ja go nosiłam na rękach, a ta jego córka choćby nie przyprowadziła się odwiedzić! Gotowałam mu, leki nosiłam! A teraz ona, ta Kasia, będzie sobie żyć w Warszawie w spadku, a ja w wilgotnej kawalerce! Oto sprawiedliwość! — wrzeszczała przez telefon.
Same sobie na to zapracowała — sama odrzuciła adopcję, sama nie chciała z nami mieszkać. Dyskutowanie nie miało sensu. Musiała wrócić do tej opuszczonej kawalerki. Bez mebli, bez wygód. Nagie ściany.
Tomek się nad nią zlitował. Postanowił trochę urządzić mieszkanie, przynajmniej odświeżyć. Ja z kolei zaproponowałam, żeby przewieźliśmy meble po babci — i tak planowaliśmy je wymienić na nowe. Wszystko było czyste, solidne — choć nie najnowsze.
Część rzeczy Wanda Piotrowska zdążyła wynieść z mieszkania zmarłego męża, ale głównie była to zabudowa, której i tak nie opłacało się ruszać. A spadkobierczyni ojczyma — twarda sztuka — nie zamierzała oddawać nic wartościowego.
Gdy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:
— Co to ma być?! Śmiecie ze strychu mi dajecie?! Mąż nie żyje, a wy traktujecie mnie jak śmieciarza! SoOd tamtej pory mijają miesiące, a ona wciąż chodzi obrażona, choć te meble stoją w jej mieszkaniu do dziś.