**Dziennik, 15 maja**
Od trzech lat jestem zamężna. Dzieci jeszcze nie mamy, choć od dawna myślimy o rodzicielstwie. Cały ten czas mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w centrum Warszawy – nie dlatego, iż nie stać nas było na coś lepszego, ale dlatego, iż moja teściowa, Krystyna Nowak, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojego pustostanu.
Wychowała mojego męża, Karola, sama. Mieszkanie dostała od zakładów odzieżowych, gdzie przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła powtórnie za mąż.
— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastąpił mi ojca — opowiadał mąż. — Ale z matką ciągle się kłócili. Narzekała, iż pieniędzy mało, iż nigdy jej nie wystarcza.
Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Karola, ale Krystyna stanowczo odmówiła – bała się utraty świadczeń. Kiedy wyprowadziła się do nowego męża, zamknęła swoje stare mieszkanie na klucz. choćby go nie wyremontowała, nie chciała wynajmować – szkoda zachodu.
Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać – skromnie, ale na swoim. Teściowa choćby słuchać nie chciała:
— Zaraz się rozwiodę — oznajmiła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego. Zostałam z nim tylko dla korzyści. A potem, jeżeli wy się tam wprowadzicie, to gdzie ja pójdę?
Rzeczywiście, niedługo potem wzięła rozwód. Ale od męża się nie wyprowadzała. A niedługo nieszczęście – ojczym zmarł. Krystyna była pewna, iż teraz dwupokojowe mieszkanie będzie jej. Okazało się jednak, iż odziedziczyła je jego córka.
W tym samym czasie zmarła moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoje przytulne mieszkanie. Z mężem zaczęliśmy remont, szykowaliśmy się do przeprowadzki. Ale wszystko przekreśliła histeria teściowej.
— Ja go pielęgnowałam, a jego córka choćby nie zaglądała! Gotowałam mu, leki nosiłam! A teraz ona, ta Magda, będzie mieszkać w Krakowie, a ja w wilgotnej kawalerce! Gdzie sprawiedliwość? — krzyczała przez telefon.
Sama sobie to zgotowała: sama odmówiła adopcji, sama nie chciała z nami mieszkać. Szkoda było dyskutować. Wróciła więc do swojej opuszczonej kawalerki. Żadnych mebli, żadnych wygód. Same gołe ściany.
Karolowi zrobiło się jej żal. Postanowił nieco poprawić te warunki, choćby odświeżyć mieszkanie. Ja zaproponowałam przekazać jej meble po babci – i tak zamierzaliśmy je wymienić. Wszystko było czyste, solidne – choć nie nowe.
Część rzeczy Krystyna zdążyła wynieść z mieszkania po zmarłym mężu, ale głównie wbudowane sprzęty, których i tak nie dało się zabrać. A córka ojczyma – sprytna bestia – nie oddała nic wartościowego.
Kiedy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:
— Co to ma być?! Śmieci ze strychu mi wieziecie?! Mąż nie żyje, a wy traktujecie mnie jak śmietnik! Sobie nowe kupiliście, a mnie graty! Wstyd! — wrzeszczała na cały klatkę.
Choć babciny fotel miał ledwie pięć lat i prawie na nim nie siadała. A nowe meble kupili nam moi rodzice. Dlaczego teściowa uważa, iż powinniśmy jej urządzić całe mieszkanie – to zagadka. Co więcej, kazała nam wszystko zabrać. Oskarżała, iż mamy pieniądze na remont, a na nią już nie.
Odeszliśmy. Meble zostały na korytarzu. Myślałam, iż Karol w weekend je zabierze. Ale nie. Teściowa wezwała sąsiada i sama wciągnęła wszystko do środka. Widocznie zrozumiała, iż robienie fochów mija się z celem, gdy portfel świeci pustkami.
I tak żyje. Z urazą, z cudzymi meblami, ale z własną dumą. Tylko iż dumą obiadu nie ugotujesz i kołdrą nie nakryjesz. **Czasem upór to nie siła, a klatka, którą sobie stawiamy.**