A przynajmniej wtedy w to wierzyłam. Adam był czuły, opiekuńczy, umiał rozśmieszyć mnie w najgorszym momencie. Miał tylko jedną wadę – był synem swojej matki.
Na początku myślałam, iż to dobrze. Że skoro jest taki przywiązany do mamy, to i mnie będzie traktował z czułością i szacunkiem. Ale gwałtownie zrozumiałam, iż jego matka nie odda go nikomu. choćby żonie. choćby dzieciom.
Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, Adam po tygodniu wrócił do pracy i zajął się „ważnymi projektami”. Miałam nadzieję, iż teściowa – babcia przecież! – pomoże. Że czasem zostanie z wnukiem, da mi chwilę na sen, na prysznic, na oddech.
Ale ona tylko kręciła głową.
– Ja już swoje dzieci wychowałam. Ty teraz jesteś matką, to twoje obowiązki.
Nie pomagała. Nie przychodziła. A kiedy już się pojawiała, to tylko po to, żeby mnie ocenić.
– Nie tak trzymasz dziecko.
– Znowu choruje? Może źle karmisz?
– Mój Adam nigdy nie miał takich problemów. Ja byłam lepszą matką.
Słuchałam tego z zaciśniętymi zębami. Bo chciałam mieć rodzinę. Chciałam, żeby dzieci miały dziadków, żeby Adam nie był między mną a nią. Ale on... nigdy nie stanął po mojej stronie.
– Ona po prostu tak mówi. Nie przejmuj się. – rzucał, zerkając w telefon.
Urodziło się drugie dziecko. Byłam przemęczona, niedospana, zaniedbana. Teściowa znów nie pomogła ani razu. Ale wciąż miała czas i siłę, by mówić innym, jaka ze mnie zła matka. Że dzieci biegają po domu jak dzikusy. Że mam bałagan. Że nie umiem zadbać o męża.
A ja? Gotowałam, sprzątałam, nosiłam dzieci z gorączką na rękach, a wieczorem słyszałam:
– No i co z ciebie za żona? Znowu nie ma kolacji?
Nie wiem, kiedy przestałam czuć się jak człowiek. Przestałam mówić, prosić, tłumaczyć. Bo kogo obchodziła prawda?
A potem spojrzałam na Adama. Na jego obojętność. Na brak zaangażowania. Na to, jak ucieka do mamy przy każdej okazji. I pomyślałam: może ona nie chciała wychowywać moich dzieci, ale swojego syna też nie wychowała. Przynajmniej nie na mężczyznę.