Sięgając pamięcią wstecz, opowiem wam historię, która wydarzyła się dawno temu, wśród ciasnych uliczek Krakowa.
Agnieszka wracała do domu późnym wieczorem – praca przeciągnęła się, głowa bolała od natłoku myśli, a w piersiach czuła ciężar zmęczenia. Nie wiedziała, iż czeka na nią nowa fala upokorzeń. Gdy przekroczyła próg mieszkania, od razu usłyszała znajomy, ale dawno już znienawidzony głos dobiegający z kuchni:
– A, żyje! – rzuciła kąśliwie Wanda, teściowa Agnieszki. – Ciemno już od dawna, a ty dopiero się zjawiasz. To ma być ta twoja praca, przez którą zapominasz o mężu i domu?
– Miałam pilny projekt – spokojnie wyjaśniła Agnieszka, sięgając automatycznie po wieszak.
– Projekt, no tak… A mój syn głodny, nie zapominaj – mamrotała Wanda. – W zlewie góra naczyń, kurz jak mór, a z ciebie już tylko szkielecik – i to nazywasz żoną?
Agnieszka zmęczonym gestem skinęła głową i poszła się przebrać. ale gdy wróciła do kuchni, zastygła w progu. Z sąsiedniego pokoju dobiegała rozmowa Wandy i Wojtka. To, co usłyszała, zwaliło ją z nóg.
– Wiesz, Wojtku, córka mojej przyjaciółki, Kinga, to zupełnie inna para kaloszy – mądra dziewczyna, z dobrego domu. I, między nami mówiąc, ma na ciebie oko – szeptała teściowa słodko. – A to, iż jesteś żonaty, to przecież nie na zawsze…
Agnieszce zabrakło tchu. Krew uderzyła jej do głowy. Jak można mówić coś takiego? Chciała krzyczeć, rzucić czymś ciężkim, ale w milczeniu schroniła się w łazience, by nie wybuchnąć.
Po chwili wyszła, trzymając się ściany. Wojtek podbiegł:
– Agnieszko, co z tobą?
– Nic. Tylko się zdenerwowałam.
– O, jeszcze zachoruje! – podchwyciła Wanda. – Pewnie po to, by zwrócić na siebie uwagę.
Agnieszka milczała, ale rano zrobiło się jeszcze gorzej. Pogotowie, szpital, badania. Po godzinie powiedziała Wojtkowi:
– Nie mam nic poważnego. Tylko… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i więcej troski.
Wojtek przytulił ją mocno, łzy szczęścia spływały mu po twarzy. Ale euforia nie trwała długo.
Gdy wróciła do domu, okazało się, iż Wanda wciąż tam jest. I co gorsza – nie zamierzała milczeć.
– Na pewno to twoje dziecko? – spytała zimno, gdy Agnieszka na chwilę wyszła.
– Mamo, czy ty oszalałaś? – wybuchnął gniewem.
– Ona wiecznie przesiaduje do nocy, choćby nie widzisz, jak cię wodzi za nos!
Agnieszka zastygła w korytarzu, słysząc te słowa. Nie mogła już dłużej tego znosić. Weszła do pokoju i powiedziała stanowczo:
– Nie będę dłużej tłumaczyć się ani uginać. To twoje mieszkanie – ja wyjdę. Wojtek, wybieraj: jesteś ze mną czy zostajesz tutaj. Ale nie pozwolę już na poniżanie. Będę mamą. I chcę wychować dziecko w miłości, nie w nienawiści.
– I bardzo słusznie! Niech się wynosi – rzuciła Wanda, triumfująco.
Ale Wojtek nie ruszył się za nią. Stał i patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Myślisz, iż to wszystko znoszę przez ciebie? Nie, mamo, Agnieszkę kocham. A ciebie… po prostu mi żal. Wszystkich od siebie odepchnęłaś. Byłaś cztery razy zamężna – i z nikim nie zdołałaś ułożyć sobie życia. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. I zbuduję rodzinę sam, z Agnieszką. Nie wtrącaj się.
Obrócił się i wyszedł:
– Agnieszka! Gdzie nasza duża torba podróżna?
Minął rok. W nowej dzielnicy, alejkami parku, szła trójka: Wojtek, Agnieszka i mały Jasio, spokojnie śpiący w wózku. Mieli nowe mieszkanie, kupione wspólnym wysiłkiem. Było im ciężko, ale byli szczęśliwi.
– Robi się zimno – zauważył Wojtek. – Wracamy?
– Czas. Jasio niedługo się obudzi.
W tej chwili Agnieszka dostrzegła coś dziwnego. Ktoś szedł za nimi, chowając się za drzewami.
– Wojtku, ktoś nas śledzi.
Wojtek zatrzymał się gwałtownie:
– Mamo! Przestań! Ile można bawić się w podchody?
Zza drzewa wyszła Wanda. Agnieszka nie poznała jej od razu. Była niepodobna do siebie: przygarbiona, wynędzniała, ze zgaszonym wzrokiem.
– Ja… przepraszam. Chciałam tylko zobaczyć wnuka. Chociaż na chwilę…
– Mogłaś przyjść jak człowiek. Wiesz, gdzie mieszkamy – odparł Wojtek chłodno.
– Nie śmiałam. Wstyd. Ja… zrozumiałam. Wybaczcie mi oboje. Nie miałam racji. Agnieszko… nie mówiłam tak ze złości. Naprawdę myślałam, iż zrujnujesz mu życie. A okazało się, iż to ja…
Agnieszka milczała. W głowie wciąż dźwięczał jej dawny głos. Ale teraz przed nią stała nie groźna teściowa, ale staruszka prosząca o wybaczenie.
– Wracamy do domu. jeżeli chcesz – możesz iść z nami. O ile Wojtek nie ma nic przeciwko – powiedziała w końcu.
– Mamo, nie mam. Ale tylko pod warunkiem, iż to koniec pretensji i wtrącania.
– Przysięgam. Chcę tylko czasem was widzieć. Jasia. Was oboje. Nic więcej mi już nie potrzeba…
Tym razem Agnieszka nie chowała urazy. Szli razem. Jasio spał, a Wanda, w milczeniu, z ledwie dostrzegalnym uśmiechem, pchała wózek. Przeszłość została za nimi.
Nawet żelazne serca mogą nauczyć się kochać…