„Teściowa, która nie puściła syna: trzy lata małżeństwa bez chwili spokoju”

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj postanowiłam napisać o tym, co noszę w sobie od lat. Nazywam się Kinga Kowalska. Mam dwadzieścia dziewięć lat i od trzech lat jestem żoną Kamila. Razem tworzymy szczęśliwą rodzinę, wychowujemy córeczkę Zosię i staramy się żyć spokojnie. Niestety, ten spokój burzy jedna osoba, która powinna być nam bliska – moja teściowa. Albo raczej kobieta, która za wszelką cenę próbuje zniszczyć nasze małżeństwo i ściągnąć syna z powrotem pod swoje skrzydła.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, kiedy poznaliśmy się z Kamilem na studiach. gwałtownie przedstawiłam go moim rodzicom – u nas w domu zawsze panowała ciepła, rodzinna atmosfera. On jednak zwlekał z zaproszeniem mnie do siebie. Dopiero po roku zdecydował się zabrać mnie do swojej matki. I już od progu poczułam, iż jestem tam niechciana.

Jego mama, Bożena, przywitała mnie lodowatym spojrzeniem i sztucznym uśmiechem. Myślałam, iż to tylko pierwsze wrażenie, ale z czasem zrozumiałam – jej niechęć była głęboka i szczera. Po prostu mnie nie zaakceptowała. Ani jako dziewczyny syna, ani jako przyszłej synowej.

Gdy zdecydowaliśmy się zamieszkać razem, Bożena urządziła prawdziwą scenę. Krzyczała, iż jej syn jest „jeszcze dzieckiem”, iż bez niej sobie nie poradzi, iż źle na niego wpływam i zmuszam go do dorosłości. Kamil, wówczas dwudziestotrzyletni mężczyzna, w jej oczach był bezradnym chłopcem. Mimo to się wyprowadziliśmy.

I wtedy zaczęło się piekło.

Codziennie dostawałam wiadomości: jak karmić Kamila, co mu gotować, jak prać jego ubrania, jakie pomarańcze kupować i koniecznie je obierać – bo on przecież „sam tego nie potrafi”! Gdy delikatnie zasugerowałam, iż jej syn świetnie radzi sobie sam, obraziła się. Potem była histeria, bo Kamil przyszedł do niej w swetrze – „czy ty nie widzisz, jakie zimno? Wszyscy w kurtkach, a on tak lekko ubrany!”. Choć na dworze było piętnaście stopni i nikt nie marzł.

Gdy ogłosiliśmy zaręczyny, sytuacja się pogorszyła. Bożena zaczęła przyprowadzać do domu różne dziewczyny – córki przyjaciółek, sąsiadki, koleżanki z pracy. I, uwaga, mówiła przy Kamilu: „Oto prawdziwa kandydatka na żonę!”. Wściekły, przestał ją odwiedzać. Ale ona nie odpuściła.

Zaczęła przychodzić do nas. Bez zapowiedzi. Z pretensjami. Każda jej wizyta kończyła się uwagami: „Masz kurz pod szafą!”, „Gotujesz zupę jak w stołówce!”, „Zaniedbałaś Kamila!”. Starałam się nie reagować. Ale pewnego dnia wybuchłam.

Tydzień przed ślubem urządziła awanturę o moją suknię. Twierdziła, iż wybrałam „szmatę, a nie kreację”. Menu w restauracji nazwała „hańbą dla rodziny”. Oskarżyła mnie, iż „wystawię ich na pośmiewisko”. W końcu wyrzuciłam ją za drzwi.

Godzinę później Kamil dostał telefon: „Źle się czuję! Chyba mam zawał!”. Natychmiast pojechał. Na miejscu zastał matkę w pełni sił, z rumieńcami na twarzy. To było kłamstwo. Manipulacja.

Na nasz ślub nie przyszła.

Po ślubie, gdy urodziła się Zosia, nie odwiedziła nas ani razu. Nie przyniosła ani pieluszki, ani zabawki. choćby nie zadzwoniła. Na zaproszenia odpowiadała, iż „to nie jej wnuczka, bo na pewno nie od Kamila”.

Kamil był rozdarty między mamą a nami. Widziałam, jak cierpi. Ale zawsze wybierał nas. Postawił granicę. I od tamtej pory matka już jej nie przekraczała.

Nie utrzymuję z nią kontaktu. Nie mam za co przepraszać. Nie pozwolę niszczyć mojej rodziny. Nie dam deptać mojej córki, męża i naszego życia tylko dlatego, iż jakaś kobieta nie potrafi zaakceptować, iż jej syn dorósł i wybrał żonę nie po jej myśli.

Jestem zmęczona. Vec zmęczona. Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak pięknie byłoby mieć normalną teściową. Taką, która przynosi ciasto. Nie wtrąca się do sypialni. Nie mówi, jak wychowywać dziecko. Tę, która przytula i mówi: „Świetnie sobie radzisz”. Ale to nie moja rzeczywistość.

Moja teściowa to kobieta, która wciąż marzy, iż jej syn wróci do domu. Do niej. Beze mnie.

Ale wiecie co? To nigdy nie nastąpi. Bo on wybrał mnie. I jestem dumna, iż nie uległ presji.

A ja? Po prostu chcę żyć. Wychowywać córkę. Być żoną, a nie „rywalką” jego matki.

Tylko iż to zmęczenie… nie odpuszcza.

Idź do oryginalnego materiału