„Teściowa, która nie pozwala na spokój: trzy lata małżeństwa pełne napięć”

newskey24.com 1 dzień temu

Dziś zapisuję tę historię, bo może kiedyś przeczytam ją z uśmiechem. A może ktoś inny zrozumie, iż nie jestem jedyna.

Mam na imię Kinga. Dwadzieścia dziewięć lat, od trzech jestem żoną Bartosza. Mamy cudowną córeczkę, Zosię, i na pozór szczęśliwą rodzinę. Ale spokój nam odbiera jedna osoba — teściowa. Kobieta, która zamiast życzyć nam dobrze, robi wszystko, by zawrócić syna pod swoje skrzydła.

Poznaliśmy się z Bartkiem na studiach. Ja gwałtownie przedstawiłam go rodzicom — u nas w domu zawsze było ciepło i bez udawania. On jednak zwlekał. Minął rok, zanim zaprosił mnie do siebie. Gdy przekroczyłam próg jego mieszkania, od razu poczułam lodowaty chłód. Jego matka, Danuta, przywitała mnie sztucznym uśmiechem i spojrzeniem, które mówiło: „Nie chcemy cię tutaj”. Myślałam, iż to tylko pierwsze wrażenie. Niestety, jej niechęć okazała się trwała. Nie zaakceptowała mnie ani jako partnerki syna, ani jako człowieka.

Kiedy postanowiliśmy zamieszkać razem, Danuta urządziła scenę. Krzyczała, iż jej syn to „jeszcze dziecko”, iż beze mnie sobie nie poradzi, iż go psuję. Bartek, dwudziestotrzyletni mężczyzna, w jej oczach był bezbronnym chłopcem. Mimo to wyprowadziliśmy się.

I wtedy zaczęło się piekło.

Każdego dnia dostawałam wiadomości: jak gotować dla Bartka, jak prać jego ubrania, jakie pomarańcze kupować i koniecznie obierać, bo on „sam nie potrafi”. Gdy delikatnie zauważyłam, iż jej syn świetnie sobie radzi, obraziła się. Potem była histeria, bo Bartek przyszedł do niej w swetrze — „Przecież zimno, wszyscy w kurtkach, a on rozebrany!”. Choć na termometrze było piętnaście stopni i nikt nie marzł.

Gdy ogłosiliśmy zaręczyny, Danuta wpadła na pomysł, by zapraszać do domu „lepsze kandydatki na żonę” — córki koleżanek, sąsiadki, znajome z pracy. Wygłaszała przy Bartku: „Oto prawdziwa żona dla ciebie!”. Wściekły, przestał ją odwiedzać. ale ona nie odpuściła.

Zaczęła przychodzić bez zapowiedzi. Każda wizyta to pretensje: „Kurzu pod szafą nie wycierasz!”, „Zupę gotujesz jak w stołówce!”, „Zaniedbałeś Bartka!”. Starałam się nie reagować. Ale wszystko wybuchło tydzień przed ślubem. Oskarżyła mnie, iż wybrałam „szmatę zamiast sukni”, a menu w restauracji to „hańba dla rodziny”. Wyrzuciłam ją za drzwi.

Godzinę później Bartek dostał telefon: „Umieram! To zawał!”. Pojechał natychmiast. Zastał matkę przy herbacie, z rumieńcami. Kłamstwo. Manipulacja.

Na ślub nie przyszła.

Gdy urodziła się Zosia, nie odwiedziła nas ani razu. Nie przyniosła ani pieluchy, ani zabawki. Na zaproszenia odpowiadała: „To nie moja wnuczka. Ty ją sobie przypisujesz”.

Bartek cierpiał, ale wybrał nas. Postawił granicę. Od tamtej pory jego matka nie próbowała jej przekroczyć.

Nie mam zamiaru przepraszać tej kobiety. Nie pozwolę niszczyć mojej rodziny. Nie dam opluwać córki, męża i naszego życia tylko dlatego, iż ktoś nie potrafi zaakceptować, iż syn wybrał żonę nie taką, jaką ona sobie wymarzyła.

Jestem zmęczona. Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie zwykłą teściową. Taką, co przynosi pierogi. Nie zagląda do łóżka. Nie mówi, jak wychowywać dziecko. Przytula i mówi: „Dobrze robisz”. Ale to nie moja rzeczywistość.

Moja teściowa wciąż marzy, iż Bartek wróci do niej. Beze mnie.

Ale wiecie co? To się nigdy nie stanie. Bo on wybrał mnie. I jestem z niego dumna, iż nie ugiął się pod presją.

A ja? Chcę po prostu żyć. Kochać córkę. Być żoną, a nie rywalką jego matki.

Tylko to zmęczenie… nie odpuszcza.

Idź do oryginalnego materiału