W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew, poznałam swoją pierwszą miłość jeszcze w czasach szkolnych. Nazywał się Jakub, i wtedy był chłopakiem mojej przyjaciółki. Nie śmiałam choćby o nim marzyć, a on choćby na mnie nie spojrzał. Drogi nasze się rozeszły i zapomniałam o nim, aż los znów nas połączył w dużym mieście, gdzie oboje studiowaliśmy na uniwersytecie.
— Danuta, taka piękna jak zawsze — uśmiechnął się Jakub, gdy przypadkiem spotkaliśmy się w kawiarni. Jego słowa sprawiły, iż serce zaczęło mi bić szybciej.
— A ty wciąż ten sam gaduła — zaśmiałam się, czując, jak między nami przeskoczyła iskra.
— Pamiętasz, jak ci się podobałem? — mrugnął do mnie.
— Może i ty nie byłeś mi obojętny — przyznałam, ale gwałtownie zmieniłam temat.
Rozmawialiśmy cały wieczór, śmiejąc się i wspominając szkolne czasy. Jakub odprowadził mnie do akademika, a w kolejnych dniach spotykaliśmy się jeszcze kilka razy. Potem zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta i dostałam dobrą pracę w lokalnej firmie. Życie toczyło się spokojnie, aż nie spotkałam go znowu.
Był słoneczny dzień na nadbrzeżu. Jakub, w lekkiej koszuli i z gitarą przez ramię, szedł z przyjaciółmi, wyraźnie świętując coś. Jego oczy rozbłysły, gdy mnie zobaczył.
— Danuta, jakie spotkanie! — zawołał, ściskając mnie tak mocno, iż niemal straciłam oddech.
— Co tak wesoło od rana? — zdziwiłam się.
— Po prostu żyjemy i cieszymy się — odparł z beztroską.
Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, ale następnego wieczoru Jakub stanął pod moim blokiem z bukietem kwiatów. Nie znał numeru mieszkania, więc po prostu czekał, aż wyjdę. Jego pojawienie się zaskoczyło mnie.
— Przestraszyłeś mnie! — zaśmiałam się, biorąc kwiaty.
— Co, aż taki straszny? — żartobliwie zmarszczył brwi.
Poszliśmy do sklepu, urządziliśmy sobie przytulny wieczór z winem i świecami. Jakub patrzył na mnie tak, jakbym była centrum jego świata.
— Ciągle o tobie myślałem — przyznał, unosząc kieliszek.
— Przestań, nie zaczynaj — odparłam, ale jego słowa rozgrzały mi serce.
— Czy to nie przeznaczenie nas łączy? — nalegał.
— Och, daj spokój — uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy czułam, iż ma rację.
Rozmawialiśmy do późna, a ja zaproponowałam, by został — nie jako kochanek, ale po prostu, by nie wracał sam przez ciemność. Rano poszłam do pracy, zostawiając mu klucze i kartkę. Szłam ulicą, gdy nagle przede mną stanęła jego matka, Zofia Stanisławowa. Nie widziałam jej od lat, a tu, jak na złość, spotkanie.
— Witaj, Danuta — skinęła głową. — Nie widziałaś mojego urwisa?
— Widziałam — odparłam, czując się nieswojo.
— Pijany? — zmarszczyła brwi.
— Nie, wszystko w porządku — mruknęłam i pośpieszyłam dalej.
Rok później wzięliśmy z Jakubem ślub. Przed weselem jego matka była pełna uprzejmości: dziękowała, iż „wzięłam go w ryzy”, pomogła mu znaleźć pracę, odzwyczaiła od hulanek. Myślałam, iż będziemy prawdziwą rodziną. ale gdy tylko ogłosiliśmy ślub, Zofia Stanisławowa stała się moim wrogiem. Jej stosunek do mnie zmienił się, jakbym ukradła jej syna.
Jakub też okazał się innym, niż sądziłam. Pierwszy rok małżeństwa był jak sen, ale potem się rozluźnił. Zaczął pić, bywał opryskliwy, czasem choćby podnosił rękę. A jego matka tylko dolewała oliwy do ognia.
— Bij— A kij go bije, to i znak, iż kocha, o co się tak roztkliwiasz? — syknęła z pogardą, a ja tłumiłam łzy, wstydząc się przed światem wyznać, jakiego męża wybrałam.