Mam siedemdziesiąt siedem lat i doczekałam dnia, gdy proszę swoją synową, Kasię, tylko o talerz zupy. Jeszcze niedawno wierzyłam, iż jej obowiązkiem jest utrzymanie domu w czystości, gotowanie, szydełkowanie i dbanie o rodzinę, tak jak ja to robiłam za moich czasów. Ale życie się zmieniło, a ja, Halina Nowak, zrozumiałam, iż moje oczekiwania pozostały w przeszłości. Zabrali mnie do siebie syn Marek i Kasia, i teraz mieszkam w ich domu, czując się raz jak gość, raz jak ciężar. Serce mnie boli od tej myśli, ale uczę się akceptować rzeczywistość, choć w środku wciąż tli się uraza.
Kiedyś byłam panią dużego domu. Wstawałam o świcie, gotowałam rosół, piekłam pierogi, szyłam firanki, wychowywałam Marka. Mój mąż, niech mu ziemia lekką będzie, pracował w fabryce, a ja dbałam o dom, aby wracał do przytulności. Myślałam, iż tak musi być: kobieta to strażniczka domowego ogniska, a synowa, gdy przyjdzie czas, przejmie tę tradycję. Gdy Marek przyprowadził Kasię, miałam nadzieję, iż stanie mi się córką, iż będziemy razem krzątać się po kuchni, wymieniać przepisami, jak za dawnych lat. Ale wyszło inaczej.
Kasia to kobieta nowych czasów. Pracuje w biurze, non-stop z telefonem, ubiera się modnie, rzadko gotuje. Gdy wzięli ślub, mieszkałam jeszcze u siebie, ale dwa lata temu zdrowie zaczęło szwankować — nogi odmawiały posłuszeństwa, w głowie się kręciło. Marek nalegał: „Mamo, damy radę, u nas będzie ci lepiej”. Zgodziłam się, sprzedałam mieszkanie, by im nie ciążyć, a pieniądze dałam na remont ich domu. Myślałam, iż pomogę w gospodarstwie, jak potrafię. Okazało się jednak, iż Kasia nie chce ani mojej pomocy, ani moich oczekiwań.
Od pierwszego dnia widziałam, iż nie lubi, gdy wchodzę do kuchni. Kiedyś zaproponowałam ugotowanie pomidorowej, jak Marek lubi, a ona tylko się uśmiechnęła: „Halinko, nie martw się, zamówię coś, będzie szybciej”. Zamówi? Dla mnie jedzenie to troska, a nie przycisk w aplikacji. Próbowałam sprzątać, ale Kasia delikatnie powstrzymywała: „Nie trzeba, mamy robota odkurzacza”. Robot? A gdzie dusza, gdzie ciepło? Milczałam, ale w środku rosło uczucie, iż tu jestem niepotrzebna. Marek, mój syn, tylko wzruszał ramionami: „Mamo, Kasia sobie radzi, odpocznij”. Odpocznij? W moim wieku odpoczynek to nie bezczynność, ale bycie potrzebną.
Najboleśniejsze było jej podejście. Zawsze sądziłam, iż synowa powinna szanować teściową, pomagać, słuchać rad. Ale Kasia robi wszystko po swojemu. Przyrządza jakieś sałatki z quinoa, a nie schabowe, jak ja uczyłam. Dom mają czysty, ale bez duszy — brak tych drobiazgów, które go ożywiają: haftowanych serwetek, zapachu świeżego chleba. Kiedyś rzuciłam: „Kasieńko, może upieczemy sernik, Marek tak lubi”. A ona na to: „Halinko, teraz jemy mniej cukru, dieta”. Dieta? A czym się karmi serce?
Zaczęłam się obrażać. Myślałam, iż mnie nie szanuje, nie ceni mojego doświadczenia. Próbowałam rozmawiać z Markiem: „Synu, twoja żona w ogóle nie trzyma domu, wszystko na zamówienie, wszystko przez telefon. Czy to rodzina?”. Ale on tylko machnął ręką: „Mamo, u nas wszystko w porządku, nie dramatyzuj”. W porządku? Dla nich może i tak, ale ja czuję się jak mebel, który przesunięto w kąt. Sąsiadka, gdy się jej poskarżyłam, westchnęła: „Halina, inne czasy, synowe już nie te”. Ale ja nie chcę winić czasów. Chcę, by mnie widziano, a nie tylko karmiono i kładziono spać.
Pewnego dnia zrozumiałam, iż dłużej nie wytrzymam. Kasia przygotowywała obiad — coś z kurczakiem i dziwnym sosem. Siedziałam w swoim pokoju, słysząc, jak się z Markiem śmieją, i nagle poczułam się obca. Wstałam, podeszłam do kuchni i powiedziałam: „Kasiu, ugotuj mi, proszę, talerz zupy. Zwykłej, jak lubię, z ziemniakami”. Zdziwiła się, ale skinęła głową: „Dobrze, Halinko, jutro zrobię”. I wczoraj przyniosła mi zupę — prostą, ciepłą, prawie jak moja. Jadłam i ledwo powstrzymywałam łzy. Nie przez smak, ale przez myśl: to już wszystko, o co potrafię prosić. Nie haftu, nie sprzątania, nie moich zasad — tylko talerz zupy.
Zrozumiałam, iż moje oczekiwania pochodzą z innego świata. Kasia nie będzie taka jak ja i może to wcale nie jest złe. Pracuje, jest zmęczona, a ja w swoim wieku nie mam już prawa oceniać, jak ma wyglądać ich życie. Ale boli, iż nie jestem potrzebna tak jak kiedyś. Marek mnie kocha, wiem to, ale ma swoje sprawy. A ja siedzę w ich domu i myślę: gdzie jest ta kobieta, która trzymała wszystko w garści? Została tylko staruszka prosząca o zupę.
Postanowiłam nie poddawać się. Nauczę się żyć inaczej: oglądać seriale, spacerować po osiedlu, dzwonić do starych przyjaciółek. Może poproszę Kasię, by nauczyła mnie zamawiać jedzenie przez telefon — nagle mi się spodoba? Ale nie chcę być ciężarem. jeżeli nie widzą we mnie matki i babci, znajdę kogoś, dla kogo warto żyć. A na razie poproszę tylko o talerz zupy — i może odrobinę ciepła, którego mi tak brakuje.