Mam siedemdziesiąt siedem lat i dożyłam dnia, kiedy proszę swoją synową, Katarzynę, tylko o talerz zupy. Jeszcze niedawno wierzyłam, iż jej obowiązkiem jest utrzymywanie domu w czystości, gotowanie, szydełkowanie i dbanie o rodzinę, tak jak robiłam to ja w swoim czasie. ale życie się zmieniło, a ja, Zofia Nowak, zrozumiałam, iż moje oczekiwania pozostały w przeszłości. Zabrali mnie do siebie syn Marek i Katarzyna, i teraz mieszkam w ich domu, czując się raz jak gość, a raz jak ciężar. Serce mnie boli, ale uczę się akceptować rzeczywistość, choć żal wciąż tli się gdzieś głęboko.
Kiedyś byłam panią dużego domu. Wstawałam o świcie, gotowałam rosół, piekłam pierogi, haftowałam serwetki, wychowywałam Marka. Mój mąż, niech spoczywa w pokoju, pracował w hucie, a ja dbałam o dom, by wracał do ciepła. Myślałam, iż tak musi być: kobieta to strażniczka ogniska domowego, a synowa, gdy przyjdzie czas, przejmie tę tradycję. Gdy Marek przyprowadził Katarzynę, miałam nadzieję, iż stanie mi się córką, iż razem będziemy krzątać się po kuchni, dzielić przepisami, jak za dawnych lat. Ale wszystko potoczyło się inaczej.
Katarzyna to kobieta nowoczesna. Pracuje w korporacji, telefon zawsze w dłoni, ubiera się modnie, rzadko gotuje. Gdy wzięli ślub, mieszkałam jeszcze w swoim mieszkaniu, ale dwa lata temu zdrowie zaczęło szwankować — nogi odmawiały posłuszeństwa, w głowie się mąciło. Marek nalegał: „Mamo, zamieszkaj z nami, będzie ci lepiej”. Zgodziłam się, sprzedałam mieszkanie, by nie być im ciężarem, i oddałam pieniądze na remont ich domu. Myślałam, iż pomogę, jak potrafię. ale okazało się, iż Katarzyna nie chce ani mojej pomocy, ani moich oczekiwań.
Od pierwszego dnia widziałam, iż nie lubi, gdy wchodzę do kuchni. Raz zaproponowałam ugotowanie kapuśniaku, bo Marek zawsze go lubił, a ona tylko się uśmiechnęła: „Zofio, nie trudź się, zamówimy jedzenie, będzie szybciej”. Zamówią? Dla mnie jedzenie to troska, a nie kliknięcie w telefon. Próbowałam sprzątać, ale Katarzyna delikatnie powstrzymywała: „Nie trzeba, mamy odkurzacz automatyczny”. Odkurzacz? A gdzie dusza, gdzie domowe ciepło? Milczałam, ale w środku rosło przekonanie, iż tu nie mam miejsca. Marek, mój syn, tylko wzruszał ramionami: „Mamo, Kasia sobie radzi, odpocznij”. Odpocząć? W moim wieku odpoczynek to nie bezczynność, ale poczucie, iż jestem potrzebna.
Najboleśniejsze to jej podejście. Zawsze wierzyłam, iż synowa powinna szanować teściową, pomagać, słuchać rad. ale Katarzyna robi wszystko po swojemu. Przyrządza jakieś sałatki z awokado, a nie schabowego, jak uczyłam. Dom ma czysty, ale zimny — brak w nim tych drobiazgów, które nadają mu życie: nie ma haftowanych obrusów, nie pachnie świeżym chlebem. Raz rzuciłam: „Kasiu, może upieczemy szarlotkę, Marek ją uwielbia”. A ona odparła: „Zofio, teraz jemy mniej mąki, dieta”. Dieta? A czym karmi się dusza?
Zaczęłam się obrażać. Myślałam, iż mnie nie szanuje, nie ceni mojego doświadczenia. Próbowałam rozmawiać z Markiem: „Synu, twoja żona wcale nie dba o dom, wszystko na telefon, wszystko gotowe. Czy to rodzina?”. ale on tylko machnął ręką: „Mamo, u nas wszystko w porządku, nie dramatyzuj”. W porządku? Dla nich może, a ja czuję się jak mebel, który przestawiono w kąt. Sąsiadka, gdy się jej poskarżyłam, westchnęła: „Zosiu, czasy się zmieniły, synowe już nie te”. Ale ja nie chcę winić czasów. Chcę, by mnie widziano, a nie tylko karmiono i układano do snu.
Pewnego dnia zrozumiałam, iż dłużej tak nie mogę. Katarzyna przygotowywała kolację — coś z kurczakiem i dziwnym sosem. Siedziałam w swoim pokoju, słyszałam, jak się śmieją z Markiem, i nagle poczułam się obca. Wstałam, weszłam do kuchni i powiedziałam: „Kasiu, ugotuj mi proszę talerz zupy. Zwykłej, jak lubię, z ziemniakami”. Zdziwiła się, ale skinęła głową: „Dobrze, Zofio, zrobię jutro”. I wczoraj przyniosła mi zupę — prostą, ciepłą, niemal jak moja. Jadłam i ledwo powstrzymywałam łzy. Nie przez smak, ale przez myśl, iż to już wszystko, o co proszę. Nie haftu, nie sprzątania, nie moich zasad — tylko talerz zupy.
Zrozumiałam, iż moje oczekiwania należą do innego świata. Katarzyna nie będzie taka jak ja i może to wcale nie jest złe. Pracuje, jest zmęczona, a ja w swoim wieku nie mam prawa mówić, jak ma żyć ich rodzina. Ale boli, iż nie jestem już potrzebna tak jak kiedyś. Marek mnie kocha, wiem o tym, ale ma swoje sprawy. A ja siedzę w ich domu i myślę: gdzie jest ta kobieta, która wiodła prym? Została tylko staruszka, która prosi o zupę.
Postanowiłam nie poddawać się. Nauczę się żyć inaczej: oglądać seriale, spacerować po podwórku, dzwonić do starych przyjaciółek. Może poproszę Katarzynę, by nauczyła mnie zamawiać jedzenie przez telefon — nagle mi się spodoba? Ale nie chcę być ciężarem. jeżeli nie widzą we mnie matki i babci, znajdę kogoś, dla kogo warto żyć. A póki co proszę tylko o talerz zupy — i może odrobinę ciepła, którego mi tak brakuje.