Ten wyjątkowy dzień

twojacena.pl 4 dni temu

Ten szczególny dzień

Zaczęło się od tego, iż Kasia zaspała. Nie tylko pół godziny — otworzyła oczy o kwadrans do dziesiątej, choć zwykle już o ósmej stała na przystanku z termokubkiem i sennym wzrokiem. Serce natychmiast zapadło się gdzieś w dół, jakby ktoś wyrwał budynek codzienności spod fundamentów. Telefon się nie naładował — kabel, na złość, wypadł w nocy z kontaktu. Wody w kranie nie było: planowe wyłączenie, o którym oczywiście zapomniała. W kuchni — trzask, brzęk: rozbił się jej ulubiony kubek z napisem „Nie poddawaj się”. Zostały odłamki i cisza.

Ta sama, gęsta, dusząca cisza, od której dzwoni w uszach. Kiedy dom nie hałasuje, a wycisza oddech. I ty też oddychasz — nie z ulgą, ale bo nie dasz już rady tego w sobie utrzymać.

Do pracy Kasia, oczywiście, się spóźniła. Wpadła do biura z rozczochranymi włosami, bez grama makijażu i z ubrudzonym rękawem płaszcza. Koledzy spojrzeli. Ktoś prychnął, ktoś odwrócił wzrok, udając zajętego. Szefowa westchnęła z taką miną, jakby Kasia po raz kolejny zawiodła cały świat. I dzień potoczył się na opak — jakby ktoś szarpnął za nitkę i wszystko się rozsypało.

Kasia nie tłumaczyła się ani nie narzekała. Po prostu usiadła przy komputerze i otworzyła odpowiedni folder. Ale w środku wszystko swędziało od bezsilności, jak skóra pod cienkim sweterkiem, który niby trzeba nosić, a jednak jest nie do zniesienia. Zdawało się, iż świat wokół szepcze: „Nie tak miało być. Przecież wiesz”.

Po obiedzie zadzwonili ze szkoły: syn ma konflikt z nauczycielem. Grożą komisją, żądają wyjaśnień, brzmią groźby rozmów z dyrekcją. Potem — SMS od banku: karta na minusie, ostatnia płatność nie przeszła. A potem — wiadomość od sąsiadki ze zdjęciem: „U ciebie przecieka?”. Na suficie plama, jak rana, która powoli rozlewa się po ciele jej życia.

Pod wieczór Kasia siedziała na zimnych schodach przed klatką. Rajstopy przykleiły się do nóg, palce marzły. Ramiona opuszczone, torba rozwarta, jak otwarta dusza, wyczerpana. Dzień nie tylko się nie udał — zdawał się sprawdzać jej wytrzymałość, uciskając jak palcem posiniaczone miejsce.

I wtedy obok zatrzymała się dziewczynka. Mała, chuda, z ogromnym plecakiem i krzywo zapiętymi okularami.

— Ciociu, bardzo ci źle, co?

Kasia podniosła głowę. Chciała machnąć ręką, przemilczeć, ale nie mogła. Pytanie zabrzmiało szczerze, prosto. Bez osądu.

— Źle — przyznała.

Dziewczynka przysiadła. Wyjęła z plecaka jabłko, trochę pogniecione, ale czyste. Podała je obiema rękami.

— Mama mówi, iż jeżeli komuś źle — trzeba się podzielić. choćby jeżeli trochę. choćby jeżeli jabłkiem.

Kasia wzięła. Ugryzła. Słodkie, z lekką kwaskowatością. Zapach przypomniał początek września i szkolną akademię. W piersi coś puściło. Nie ból — po prostu hałas. Cichł.

— Dzięki. A ty jak się nazywasz?

— Zosia. A ty?

— Kasia.

— Nie martw się, Kasia. Jeszcze będzie dobrze. Tylko teraz jest trochę źle.

Kasia skinęła głową. Ledwo zauważalnie, ale już z zaczątkiem uśmiechu.

Dziewczynka wstała, poprawiła plecak i poszła. Nie odwróciła się. Szła szybko, jakby wiedziała: zrobiła, co trzeba. Kasia patrzyła za nią. Gdzieś w piersi nagle rozbłysło dziwne uczucie. Jakby ktoś w środku zapalił mały płomyk.

Wstała. Wróciła do mieszkania. Zdjęła płaszcz. Zadzwoniła do syna. Nie po to, by go pouczać, tylko zapytać, jak się ma. Powiedziała „przepraszam”, choć nie wiedziała za co. Po prostu chciała pierwsza powiedzieć coś ciepłego.

Potem nalała wody kotu. Zamiotła podłogę. Zebrała odłamki kubka. Wszystko to — zwykłe gesty, ale po raz pierwszy tego dnia — z wewnętrznym sensem.

Następnego ranka Kasia kupiła sobie nowy kubek. Czerwony. Jaskrawy, jak obietnica. I mechaniczny budzik — z lekkim tykaniem, jak szept: „Żyjesz. Czas płynie — i ty razem z nim”.

Czasem wszystko rozpada się nie głośno, a po szwach. A potem — jakby układa się na nowo. Nie tymi samymi rękoma, nie z tych samych części. Ale układa. Od jabłka. Od obcego dziecięcego głosu. Od chwili, gdy w końcu decydujesz: dość. Czas oddychać.

Idź do oryginalnego materiału