Mam 45 lat i jestem w drugim małżeństwie. Z moim obecnym mężem żyjemy razem już 15 lat i mamy bardzo dobre relacje. Kłótni prawie nie ma, a ja uważam, iż to w dużej mierze zasługa mojego pierwszego męża. Rozwód z nim nauczył mnie wielu rzeczy.
Za pierwszym razem wyszłam za mąż w wieku 22 lat. Wadym, mój ówczesny mąż, miał 23. Byliśmy młodzi, niecierpliwi, długo się docieraliśmy. Starałam się być dobrą żoną, ale brakowało mi doświadczenia.
Przeżyliśmy razem rok i w sumie było całkiem dobrze. Jedynym problemem była ciągła ingerencja rodziców Wadyma w nasze sprawy, choć mieszkaliśmy osobno. Teściowa niemal codziennie przychodziła do nas z „cennymi radami”. Na początku grzecznie ich słuchałam, ale z czasem zaczęło mnie to męczyć.
Zbliżały się urodziny Wadyma. Wrzesień był ciepły, więc zdecydowaliśmy się świętować na działce. Zaprosiliśmy rodziców i najbliższych znajomych. Było miło – ja w domu zrobiłam kilka sałatek, na działce upiekliśmy szaszłyki i ziemniaki.
We wrześniu gwałtownie robi się ciemno, więc zaczęliśmy się zbierać. Trzeba było jeszcze posprzątać stół, miałam nadzieję, iż ktoś mi pomoże. Rodzice Wadyma już kręcili się przy samochodzie, starannie układając w bagażniku torby z produktami, które zebrali na działce. Poprosiłam więc Wadyma, żeby mi pomógł.
Z niechęcią, ale zaczął zbierać naczynia – i wtedy zobaczyła to teściowa. Spojrzała na niego tak, iż niemal upuścił talerz.
Podeszła i złośliwie powiedziała:
– Synu, naczynia to nie męska sprawa. Twój ojciec przez 35 lat małżeństwa ani razu nie wziął do ręki brudnego talerza.
A do mnie dodała:
– A tobie, synowo, powinno być wstyd, iż nie dajesz sobie rady sama i wciągasz męża w babskie obowiązki.
Nie wiem, jak to się stało, ale ten komentarz zepsuł cały wieczór. W drodze do domu milczeliśmy. Najgorsze było jednak to, iż następnego dnia Wadym chodził nadąsany jak chmura.
Kiedy zapytałam, o co chodzi, odpowiedział:
– Przed rodzicami mnie upokorzyłaś.
Nie mogłam pojąć, co zrobiłam źle. Poprosiłam tylko, żeby zebrał swoje brudne talerze, bo już się ściemniało. Ale w rodzinie Wadyma mężczyźni nigdy nie tykali się brudnych naczyń – teraz to do mnie dotarło.
Zaczęłam analizować nasze życie i uświadomiłam sobie, iż Wadym nigdy nie zmywał po sobie – zawsze robiłam to ja, choćby nie zwracając na to uwagi. Okazało się, iż to ich „rodzinna zasada”.
Trudno w to uwierzyć, ale właśnie ten przykry incydent na działce stał się początkiem końca naszego małżeństwa. Rozwiodłam się z Wadymem w wieku 23 lat i do 30 byłam sama. A potem poznałam Ostapa.
Wchodząc w drugie małżeństwo, od razu omówiliśmy, jakie mamy prawa i obowiązki. Nauczyłam się na błędach, więc powiedziałam Ostapowi, iż będę zmywać naczynia sama. On jednak uśmiechnął się, pokręcił głową i po kilku dniach w naszej kuchni pojawiła się zmywarka.
Nie powiem, iż żyjemy idealnie – drobne nieporozumienia się zdarzają – ale jestem szczęśliwa i wcale nie żałuję, iż pierwszy związek się rozpadł. A Wadym? On nigdy już się nie ożenił.