Gdy Weronika miała zaledwie sześć lat, jej świat rozpadł się na dwoje. Pewnego wieczoru ojciec spakował swoje rzeczy i wyszedł z mieszkania. Nie do pracy. Nie do sklepu. Na zawsze. Wtedy jeszcze nie rozumiała, co znaczy to straszne, dorosłe słowo — „rozwód”. Od tam pory już nie wrócił. Nie przytulił. Nie pocałował w czubek głowy przed snem. Nie powiedział: „Jestem przy tobie”.
I niby — historia jakich wiele. Zwyczajna. Współczesna. Ale dla jednej małej dziewczynki to był koniec świata, bo uznała: to jej wina. Ona je. Trzeba ją ubierać. niedługo szkoła — a to koszty. A mama straciła pracę, i biedny tata nie wytrzymał… zmęczył się ciągnięciem ich obu.
— Mamo, a jeżeli będę jadła mniej, tata wróci? Mogę jeść tylko w przedszkolu… — szepnęła dziewczynka, patrząc niebieskimi oczami w twarz matki.
Kobieta przytuliła dziecko mocno i rozpłakała się. Płakała długo, a Weronika jadła coraz mniej. Tylko tata nie wrócił.
Pierwsze września. Weronika idzie do szkoły. Pierwszy raz — do pierwszej klasy. Śnieżnobiała bluzka, granatowa spódniczka, marynarka i dwa ogromne kokardy, jak u lalek z wystaw. Stała przed lustrem i myślała: „Gdyby tata mnie teraz zobaczył, na pewno by wrócił. Przecież kto by się wyrzucił takiej pięknej córki?”
Mama trzymała ją za rękę, w drugiej — bukiet dla wychowawczyni. Dziewczynce było jednocześnie strasznie i radośnie. Ale wszystko przesłaniała jedna, niemal rozpaczliwa nadzieja: tata przyjdzie. Musi przyjść. Dzisiaj nie może nie przyjść.
— Weronika, czemu się tak rozglądasz? Nie bój się, jestem przy tobie — cicho powiedziała mama.
Ale dziewczynka się nie bała. Szukała. Szukała ojca w tłumie. Wzrokiem, sercem, oddechem. Wierzyła, iż jest tu. Może go nie widzi? A może on jej nie dostrzega? A przecież stoi w pierwszym rzędzie — na pewno musiał zauważyć!
Gdy apel się skończył i pierwszaków poprowadzono do klasy, Weronika zaciskała zęby, by nie płakać. Tak się starała — na próżno. A może jednak? Może jednak ją widział? Tylko nie podszedł?
— Tata czeka na nas w domu? — spytała po drodze.
— Nie wiem, córeczko… — z ciężarem w głodzie odpowiedziała matka.
Ale Weronika pobiegła do domu przed mamą. Była pewna: on tam jest. Otworzyła drzwi… i zobaczyła puste mieszkanie. Dopiero wtedy rozpłakała się na dobre.
Mama głaskała ją po włosach, tłumaczyła, iż może taty nie puścili z pracy. Ale sama wiedziała: nie przyjdzie. Nie przyszedł choćby wtedy, gdy sama do niego poszła, błagając:
— Wojciechu, niczego od ciebie nie chcę. Ale Weronika czeka. Wierzy. Przyjdź choć raz. Porozmawiaj z nią.
— Przyjść? — machnął ręką. — To trzeba z prezentem, z kwiatami… A ja nie mam złamanego grosza. Nie okłamuj dziecka.
— Żebyś się udławił tymi swoimi pieniędzmi… — wyszeptała matka Weroniki, zatrzaskując drzwi.
Dziewczynka rosła. Cicha, posłuszna, pracowita. Bez histerii, bez narzekań, bez pytań. Tylko starała się — do wyczerpania — być dobrą. Uczyła się na piątki. Nie dla sukcesu. Tylko gdzieś głęboko wierzyła: „Teraz się dowie, jaka jestem dobra, i wróci. Uśmiechnie się. Pogłaszcze po głowie. Powie, iż jest ze mnie dumny”.
Ale nie przychodził.
— Mamo, może zaprosimy go na moje urodziny? Nie chcę prezentów. Niech tylko przyjdzie…
Matka milczała. A Weronika zamykała się w pokoju i płakała. Bo wiedziała: nie przyjdzie.
Skończyła szkołę z wyróżnieniem. Studniówka — święto, które miało być dumą dla całej rodziny. Suknia uszyta, babcia z dziadkiem przyjechali ze wsi. Ale dwie godziny przed balem usiadła na ławce pod blokiem, gdzie mieszkał ojciec. Chciała go zaprosić. Pokazać, jaka jest teraz. Żeby w końcu powiedział: „Wybacz, córko. Jestem z ciebie dumny”.
Wyszedł z klatki. Torba na ramieniu, wzrok ślizga się po przechodniach. Minął ją. choćby nie poznał.
— Tato! — krzyknęła. — To ja! Weronika!
Obrócił się. Chwila ciszy.
— Wyrosłaś — rzuci— Szkoda, iż cię nie ma, kiedy naprawdę cię potrzebowałam. — zamknęła drzwi, a łzy spływały po jej policzkach jak deszcz po szybie.