Tatiana przypadkowo odkrywa zdradę męża

newsempire24.com 4 tygodni temu

Aleksandra przypadkiem odkryła niewierność swojego męża…

No wiesz, jak to często bywa żony zwykle dowiadują się ostatnie. Dopiero później Aleksandra zrozumiała znaczenie tych dziwnych spojrzeń koleżanek i szeptów za jej plecami. Wszyscy w pracy wiedzieli, iż jej najlepsza przyjaciółka, Kinga, romansuje z jej mężem, Bartkiem. A ona? Nic a nic nie podejrzewała.

Prawda wyszła na jaw pewnego wieczoru, gdy wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Aleksandra od lat pracowała jako lekarka w szpitalu w Warszawie. Tego dnia miała nocny dyżur, ale koleżanka, Ania, poprosiła ją o przysługę:
Ola, czy mogłybyśmy zamienić się dyżurami? Ja wezmę twój dzisiejszy, a ty zajmiesz się moim w sobotę. Chyba iż masz plany? Moja siostra wychodzi za mąż i ślub jest właśnie wtedy.
Aleksandra się zgodziła. Ania była miłą dziewczyną, a ślub to wystarczający powód.

Tego wieczoru wróciła do domu, podekscytowana, iż zrobi Bartkowi niespodziankę. Ale to ona dostała największy szok. Ledwie przekroczyła próg, usłyszała głosy z sypialni. Bartka… i jeszcze jeden, który znała aż za dobrze, ale którego absolutnie nie spodziewała się tam usłyszeć. To był głos Kingi. To, co usłyszała, nie pozostawiało wątpliwości.

Wyszła tak cicho, jak weszła. Noc spędziła w szpitalu, bez snu. Jak miała teraz spojrzeć w oczy kolegom z pracy? Oni wszyscy wiedzieli, a ona, oślepiona miłością, ufała Bartkowi bezgranicznie. Stał się centrum jej świata, aż w końcu porzuciła choćby marzenie o dziecku, bo on ciągle mówił: “Jeszcze nie teraz, dajmy sobie czas, cieszmy się życiem”. Teraz rozumiała on nie widział w nich przyszłości.

Tej nocy podjęła jedyną decyzję, jaką uważała za słuszną. Napisała prośbę o urlop, a potem o zwolnienie, wróciła do domu, spakowała rzeczy, gdy Bartek był w pracy, i pognała na dworzec. Miała po babci mały dom na wsi nikt by jej tam nie szukał.

Na dworcu kupiła nową kartę SIM, starą wyrzuciła. Zerwała kontakt z dawnym życiem i zaczęła nowe.

Dobę później wysiadła na znajomej stacji. Ostatni raz była tu dziesięć lat temu, na pogrzebie babci. Wszystko wyglądało tak samo cicho, pusto. “Właśnie tego teraz potrzebuję” pomyślała. Dotarła do babcinego domu po krótkim podjeździe z sąsiadem i dwudziestominutowym marszu. Ogród był tak zarośnięty, iż ledwo znalazła drzwi.

Kilka tygodni zajęło jej uporządkowanie domu i ogrodu. Nie poradziłaby sobie sama, ale sąsiedzi, którzy dobrze pamiętali jej babcię Wandę, nauczycielkę z czterdziestoletnim stażem chętnie pomogli. Aleksandra była zaskoczona tak ciepłym przyjęciem i bardzo im dziękowała.

Wieść o tym, iż we wsi jest lekarka, rozeszła się szybko. Pewnego dnia zajrzała do niej sąsiadka, Ewa, wyraźnie spanikowana:
Ola, przepraszam, iż zawracam głowę, ale moja Zosia coś zjadła i teraz się męczy…

Chodźmy zobaczyć powiedziała Aleksandra, sięgając po torbę lekarską.

Zosia miała zatrucie pokarmowe. Aleksandra zajęła się nią, a potem wytłumaczyła Ewie, co robić dalej.
Dziękuję ci, Ola powiedziała Ewa ze łzami w oczach. Zostań naszą lekarką. Do najbliższego szpitala mamy 60 kilometrów. Był tu felczer, ale wyjechał i nikt go nie zastąpił.

Od tego dnia wieśniacy zgłaszali się do Aleksandry po pomoc. Nie mogła odmówić zostali dla niej tak dobrzy.

Gdy władze lokalne dowiedziały się o jej działalności, zaproponowały jej pracę w przychodni powiatowej.
Nie odmówiła stanowczo. Ale jeżeli urządzicie tu punkt lekarski, chętnie się nim zajmę.

Urzędnicy byli zdziwieni, iż warszawska lekarka chce pracować na wsi, ale Aleksandra nie ustąpiła. Kilka miesięcy później punkt został otwarty, a ona zaczęła przyjmować pacjentów.

Pewnego wieczoru ktoś zapukał do jej drzwi późną porą. Nie zdziwiło jej to choroba nie patrzy na zegarek. Za progiem stał nieznajomy mężczyzna.
Pani Aleksandro zaczął. Jestem z Poronina, to 15 kilometrów stąd. Moja córka jest bardzo chora. Myślałem, iż to zwykłe przeziębienie, ale gorączka nie spada od trzech dni… Błagam, niech pani ją obejrzy.

Szybko spakowała potrzebne rzeczy, słuchając opisów objawów. Na miejscu zastała bladą, ciężko oddychającą dziewczynkę.
Jest poważnie chora orzekła po badaniu. Trzeba ją zawieźć do szpitala.
Mężczyzna potrząsnął głową:
Jestem z nią sam. Matka zmarła przy porodzie… To wszystko, co mam. Nie mogę jej stracić.
Ale szpital ma lepszy sprzęt, leki… Tu nie dam rady.

Powiedzcie, co trzeba, a zdobędę. Tylko nie wieźcie jej tam… W aptece dyżurnej kupię, co trzeba, ale… nie mam komu jej zostawić.
Aleksandra zrozumiała jego rozpacz. Przyjrzała mu się uważniej był mniej więcej w jej wieku, wysoki, szczupły, z gęstymi kasztanowymi włosami. Jego ciemnozielone oczy błyszczały determinacją.
Zostanę z twoją córką powiedziała. Jak ma na imię?
Hania odparł cicho. A ja jestem Krzysztof. Dziękuję…
Krzysztof pojechał po leki z jej receptą.

Gorączka Hani nie spadała, dziewczynka płakała i wołała tatę. Aleksandra wzięła ją na ręce, kołysała, nucąc piosenkę, aż w końcu Hania się uspokoiła.

Po kilku godzinach Krzysztof wrócił z zakupami. Aleksandra podała leki i powiedziała zmęczonym głosem:
Teraz tylko czekać.

Czuwali całą noc. Nad ranem gorączka spadła, a na czole Hani pojawiły się krople potu.
Dobry znak stwierdziła Aleksandra. Była wykończona, ale satysfakcja z uratowania dziecka dodawała sił.
Ocaliła pani moją córkę powtarzał Krzysztof, nie mogąc przestać dziękować.

Minął rok. Aleksandra wciąż pracowała w punkcie lekarskim, lecząc mieszkańców wsi i okolic. Tyle iż teraz mieszkała w przestronnym domu Krzysztofa. Pobrali się pół roku po tej strasznej nocy, gdy życie Hani wisiało na włosku.

Całkowite wyAleksandra po raz pierwszy od dawna poczuła, iż to właśnie tu, wśród tych ludzi i tej rodziny, znalazła prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału