Tak pracuje Król smażonej kiełbasy. „Trzecie pokolenie do mnie przychodzi”

news.5v.pl 9 godzin temu
  • — W Krakowie mają niebieską nyskę z kiełbaską, a w Białymstoku mamy biały autobus z kiełbasą — śmieje się sprzedawca-weteran smażonego szybkiego dania
  • W Białymstoku nie ma drugiego sprzedawcy, który taki biznes w autobusie jeszcze prowadzi, choć na przełomie tysiącleci smażona kiełbasa serwowana była w 13 barobusach
  • Właściciel kiełbasowego biznesu mówi Onetowi, iż stawia na jakość, a dobry towar zawsze się obroni, dlatego tyle lat karmi ludzi na giełdzie. Ile kiełbas sprzedaje i jaka jest ich receptura, to cenna tajemnica Grzegorza, której nie chce zdradzić
  • — Tata mnie kiedyś tu przyprowadzał, a teraz ja przyprowadzam do pana swoje dzieci — mówią mu stali klienci
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Podwójne szyby białego autobusu są zaparowane od środka. Na zewnątrz 4,5 st. C na minusie. Jak na słoneczny luty w Białymstoku to jakby wczesna wiosna zimą, a i tak ludzie narzekają, iż zimno. Zza długiej kotary z grubego wełnianego koca w kratę wyłaniają się ojciec z córką.

— Smakowało?

— Pewnie!

— Co pan poleca?

— Kiełbasę koniecznie! Kiełbasę tu pan smaży, a kolega robi mu na zamówienie. Trzydzieści lat już sprzedaje, a teraz tu na giełdzie więcej takich nie ma. Co tydzień przychodzimy i szukamy drobiazgów, a tu na herbatę i na kiełbasę zawsze zachodzimy — stały klient barobusu zachęca też, by zamówić flaki, bo smaczne.

Martyna Bielska / Onet

Barobus ze smażoną kiełbasą

Ciepły zapach przysmażonej kiełbasy krąży w promieniu kilku metrów. Kusi nosy przechodniów. Za ciężką kotarą nad drzwiami w środkowej części autobusu, po kilku schodkach do góry wyłaniają się wysokie fotele zaciągnięte szarymi pokrowcami w kolorowe pasy. W oknach wiszą żółte ozdobne zasłonki.

Wnętrze setry, takiej lepszej wersji mercedesa dostosowane jest do potrzeb barowych. Wcześniej autobus normalnie woził wycieczkowiczów, a 11 lat temu Grzegorz przekręcił fotele tak, by przy specjalnych stolikach montowanych na stałe siadało się czwórkami.

W niedzielę po godzinie 10 wolne są skrajne podwójne stoliki. Klienci wciąż dochodzą i przeciskają się w wąskim korytarzu. Jedni idą do lady, drudzy wracają do stolików z parującymi talerzami. Witają się ze sobą, bo tu każdy się zna. To stali bywalcy od lat.

Martyna Bielska / Onet

Grzegorz w swojej autobusowej kuchni

— Jestem od szóstej rano i tak co niedziela od 31 lat oprócz świąt — z uśmiechem i szczypcami w ręce odlicza Grzegorz. Kiełbasy smaży grubo ponad połowę życia. Dzisiaj ma 52 lata i wciąż co niedzielę je kiełbasę, bo nigdy mu się nie nudzi.

Biznes życia

Pomysł na biznes, by autobus przerobić na bar kiełbaskowy, zakiełkował kiedyś w głowie jego sąsiada. Później kolejny autobus przerobili rodzice Grzegorza, a on przerobił kolejny. Oni mieli czerwonego autosana, on niebieskiego. Wspomina dzisiaj, iż pierwszy autobus kupił zaraz po ślubie, za pieniądze, które zebrali od gości. Wszystko zrobił w nim sam.

Martyna Bielska / Onet

Przerobione na bar wnętrze barobusu

Kiełbasę smażyć zaczynał na giełdzie przy ul. Tysiaclecia Państwa Polskiego. Kiedy handlarze przestali się tam mieścić, przeniosła się na drugą stronę miasta na lotnisko Krywlany. — Tam były czasy świetności giełdy. Przyjeżdżało choćby 1,5 tys. aut do sprzedania. Takich autobusów barów w Białymstoku było kiedyś 13, a przyjeżdżały jeszcze budki, kempingi, busy z jedzeniem — wspomina przełom tysiącleci.

— Tamte czasy były najlepsze — wtrąca się Sławek, który na kiełbasę i kawę na śniadanie przychodzi do Grzegorza od lat.

Na Krywlanach Grzegorz sprzedawał wtedy jeszcze podpiekane kurczaki i pierogi. Dzisiaj zostały: smażona kiełbasa, biała gotowana i także chętnie zamawiane flaki. Tego najbardziej chcą jego klienci.

Martyna Bielska / Onet

W godzinach szczytu ludzie czekają w kolejce na wolny stolik

— Mówią, iż już trzecie pokolenie do mnie przychodzi — śmieje się właściciel barobusa. Receptury kiełbasy nie chce zdradzić ani tego, ile jej sprzedaje. — Nie mogę powiedzieć, bo to tajemnica handlowa — z uśmiechem przenosi wzrok znad czarnej blachy, gdzie skwierczy jego przysmak. — Sprzedaję wystarczająco dużo, żeby mnie klienci znali i wracali od tylu lat.

Grzegorz przejeżdżał kiedyś prawie wszystkie rynki w okolicy. To była jego praca na cały etat. Cały tydzień w trasie. Poniedziałek smażył w Sokółce, we wtorek w Sokołach, w środę targowisko w Jedwabnem, w czwartki w Knyszynie, w piątki Zambrów. Jedynie sobota była tylko wolna. — Kiedy te rynki wioskowe popadały trochę, to trzeba było sobie inne zajęcie znaleźć — tłumaczy.

Martyna Bielska / Onet

To serce barobusu Grzegorza

Zestaw obowiązkowy

Przód serty to kuchnia. Zaraz za kierowcą zlewy i stół do krojenia świeżej kiełbasy. Na nim płytka do grzania wody na kawę i herbatę. To miejsce przygotowań. Zaraz za nim lodówka turystyczna otwierana do góry. Tam zapasy kiełbasy. Po przeciwnej stronie serce barobusu. Dwie płytki na gaz. Na jednej blacha do smażenia, na drugiej gar z flakami. Na odchylanej ladzie napoje do wyboru, mleko w kartonie do kawy, cukier i sztuce. Obok pojemnik z gwałtownie znikającym chlebem. Stąd równie gwałtownie wychodzą zamówienia.

To jest kultowy zestaw u mnie — w tym momencie słychać syk podważanego kapsla od szklanej butelki. — Oranżada i kiełbaska — podsuwa talerz i butelkę do krawędzi lady. Dodatki do wyboru musztarda i/lub keczup. Kromki chleba każdy klient dobiera wedle apetytu.

Martyna Bielska / Onet

Kultowy zestaw w barobusie Grzegorza: kiełbasa i „komuna”

Zamawiam połowę porcji kiełbasy. Chuda w środku, mięsista i sprężysta. Na moim talerzu takie danie zdarza się raz na kilka lat. W barobusie Grzegorza, przy tym niecodziennym anturażu, trudno powstrzymać się, choć przed spróbowaniem. Grzegorz zdradza odrobinę tajemnicy, iż kiełbasę kupuje u dużego lokalnego producenta, który od wielu lat przygotowuje konkretnie ten rodzaj kiełbasy i specjalnie do jego baru.

— Nie zmieniamy receptury ani jakości. Kiedy ludzie są przyzwyczajeni do towaru, mówią, iż im smakuje i chwalą, to nie można niczego zmieniać — a ten smak można sprawdzić tylko w niedzielę od szóstej rano do południa.

Grzegorz parkuje długą białą sertę zawsze w tym samym miejscu, naprzeciwko wejścia nowej hali giełdy przy ul. Andersa. Jego klienci zjeżdżają się z całego województwa, bo tego dnia działa, choć już nie tak prężnie, jak przed laty na Krywlanach, giełda samochodowa.

Martyna Bielska / Onet

Barobus ze smażoną kiełbasą na giełdzie rolno-towarowej w Białymstoku

Kiełbasa i „komuna” raz

Tłok w autobusie robi się po godz. 10. Ciepło tu, bo grzeją dwa piecyki.

Cześć Grzesiu! Nie za dużą tylko — kłania się stały klient, a sprzedawca dopytuje, czy jak zwykle „połóweczka” kiełbasy. — Tak jest i tylko musztarda — domawia.

W kolejce dyskusje o pogodzie i mrozie. Przez mróz mniej też białej kiełbasy. Właściciel myślał, iż będzie trudniej sprzedać, to zamówił mniej, a przekornie mróz zgonił ludzi i białą gotowaną wykupili wcześniej.

Dla mnie czerwoną kiełbaskę — piskliwym głosem zamawia młody chłopak w zielonej kurtce i dużej czapce. Cierpliwie czeka na swoją porcję, bo kolejna tura dopiero trafiła na blachę.

Martyna Bielska / Onet

Od lat receptura kiełbasy jest niezmienna

— Tyle lat się smaży, to się wie, ile trzymać na ogniu, co nie Grzesiu? — klient odpowiada za szefa barobusu na pytania o technikę przyrządzania.

Każdy klient bez zająknięcia zamawia swój ulubiony zestaw. — Cześć. Jedna duża i dużo musztardy. Jedna normalna. I komuna — trochę zaskoczona nadstawiam ucha. Panowie od razu to zauważają.

— Wie pani, co to komuna?

— W ogóle wiem, ale co to znaczy tutaj?

Oranżadka! — uświadamia mnie klient Grzegorza. — Taka, jak się za małolata piło. Teraz nigdzie jej nie piję, tylko tu.

I ja biorę drugą już „komunę”. To też moje wspomnienie, tyle iż już z lat dziewięćdziesiątych, kiedy piłam ją po szkole na murku pod sklepem babci.

Martyna Bielska / Onet

Pan Grzegorz kiełbasę smaży od 31 lat

Po to tu się przyjeżdża. Myśli pani, iż mi się chce przy minus pięć po giełdzie chodzić? Wcale nie, tylko tutaj specjalnie po kiełbasę — ktoś za plecami żartuje, iż specjalnie z Suwałk, ale to tutejszy.

Taka tradycja

— Dwa razy kiełbaska — podchodzi kolejny klient.

— Musztarda i keczup? Ktoś lubi wypieczoną? — dopytuje sprzedawca.

— Dwie wypieczone i po dwa dodatki — potakuje młody mężczyzna. — Chlebek wezmę do tego, oranżadki dwie i to wszystko — młodzi panowie są stąd. — Zawsze jak jestem na giełdzie, kiełbasa to obowiązkowy punkt wizyty. Nigdzie indziej, a to już tak tradycja jest i atrakcja — słyszę.

— Razem 44 zł — podlicza Grzegorz.

Ceny przystępne. Klienci nie narzekają, mimo iż wszystko ostatnio poszło w górę. Wcześniej duża porcja to był koszt ok. 20 zł. Dzisiaj oscyluje przy 27 zł. Każda kiełbasa waży się na kuchennej wadze. Stoi obok płytki gazowej.

Martyna Bielska / Onet

Sławek do baru z kiełbasą co niedzielę przychodzi też na kawę

Sławek zamawia kawę. Synowi bierze kiełbasę i herbatę. — Kochana, ja tu jeżdżę przynajmniej 30 lat. Jeszcze ojciec jego robił, jeszcze Grzesiek rowerem z czterema kółkami jeździł, a kiełbasa już była. Ja tu na śniadanie zachodzę. To już jakieś moje zboczenie jest — tak podkreśla swój sentyment do tego miejsca. Panowie znają się jeszcze z podwórka.

Ruch w interesie jak w kołowrotku. Ciągła rotacja: kolejka, zamówienie przy ladzie, płatność gotówką, wydanie dania, kolejka do stolika, konsumpcja, odniesienie naczyń do kosza, „cześć”, „do widzenia” i tak w kółko.

Już przed jedenastą Grzegorz wyjmuje z lodówki ostatnią porcję kiełbasy do usmażenia. Mówi, iż zaraz koniec giełdy. Towaru zamawia tyle, żeby mu nie zabrakło, choć zdarza się, iż nie wyliczy odpowiednio.

Martyna Bielska / Onet

Barobus ze smażoną kiełbasą w Białymstoku

— Powiedz, powiedz, kto po chleb biega, jak brakuje? — wtrąca się Sławek.

— Dobrze mówisz, zobacz, co dzisiaj się dzieje. Niby giełda jest mała, bo w zasadzie połowa, a ludzie tu lgną, a do tego się znają — przerywa, bo ma zamówienie na flaki. Niestety „komuny” już nie wyda, bo też się skończyła. — Szczerze, to spodziewałem się dzisiaj mniejszego ruchu ze względu na ten mróz, a jest normalnie, jak zwykle — wydaje inny napój. — Sławek! Sławek, weź skocz po chlebek. Dwie sztuki weź, wiesz gdzie — i wraca do kolejnego klienta.

Idź do oryginalnego materiału