Tajemniczy obraz

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Tajemniczy obraz

Kinga siedziała na tylnej kanapie samochodu i patrzyła przez okno. Miała podniosły nastrój, jak przed świętami – Bożym Narodzeniem czy urodzinami. Tyle iż jej urodziny były w grudniu, a teraz był lipiec.

Za kierownicą siedział poważny, barczysty mężczyzna. Kinga widziała tylko jego ogolony kark, który przechodził w grubą szyję. Ten kark wydał się jej obrzydliwy, odpychający. Kierowca patrzył przed siebie, choćby nie odwracał głowy, jakby gruba szyja mu na to nie pozwalała. Dziewczynka pomyślała, iż to wcale nie człowiek, tylko robot. Uniosła się nawet, żeby spojrzeć mu w twarz.

— Siadaj! — ostro rzucił kierowca, nie odwracając się.

Kinga pląsnęła na kanapę i znowu wpatrywała się w krajobraz za oknem. Migające pola, lasy, wioski. Minęli dwóch rowerzystów — mężczyznę i chłopca — którzy spojrzeli na Kingę przez szybę. Nastrój znów się poprawił. Po raz pierwszy jechała do innego miasta, do babci i dziadka, których nigdy nie widziała.

— Długo jeszcze będziemy jechać? — zapytała.

— Nie — odpowiedziała mama z przedniego siedzenia.

— A dlaczego nigdy wcześniej nie jeździliśmy do babci i dziadka?

Mama zamruczała coś niewyraźnego.

— A jest tam jakaś rzeka?

— Jest. Tam jest wszystko. Przestań gadać. Jak przyjedziemy, zobaczysz sama. — W głosie mamy pojawiła się nuta irytacji.

Kinga zamilkła. Ostatnio mama wszystko wyprowadzało z równowagi — wystarczyło najmniejsze nieporozumienie, a już krzyczała. Tak się zaczęło, kiedy odszedł tata. Spakował rzeczy i po prostu zniknął.

„Żeby już dojechać — myślała Kinga. — Pewnie jedziemy na wakacje, bo mama wzięła tyle rzeczy, choćby moje ulubione zabawki. I choćby tornister. Po co tornister na wakacje?” Pytań było wiele, ale nie odważyła się ich zadać.

Oparła się o siedzenie i zaczęła nucić. Cicho, jedna nuta po drugiej…

— Przestań jęczeć! Już mi się od ciebie niedobrze — warknęła mama. Kinga natychmiast ucichła i nadąsała się.

W końcu wjechali do miasta. Kinga przywarła nosem do szyby. Auto zatrzymało się przed dwupiętrowym, ceglanym domem.

— No, jesteśmy. Dom, słodki dom — powiedziała mama, otwierając drzwi. Ale brzmiało to smutno, nie radośnie.

Dom był stary, szary, z dwoma klatkami schodowymi. Żadnego podwórka, ani placu zabaw z kolorową plastikową zjeżdżalnią i huśtawkami, jak u nich. Tylko dwie ławki przed wejściami.

Kierowca wyniósł ich bagaże z bagażnika i też patrzył na dom. Mama poprosiła, żeby poczekał, wzięła walizkę i torby, a Kinga podreptała za nią. Drzwi były drewniane, pokryte odpryskującą brązową farbą, a nie metalowe z domofonem.

— Otwórz — powiedziała mama, zirytowana.

Kinga wbiegła przodem i otworzyła skrzypiące drzwi. Weszły na drugie piętro. Mama postawiła walizkę na cementowej podłodze, żeby nacisnąć dzwonek, ale nagle drzwi otworzyły się same. Kinga ujrzała wysoką, surową kobietę. Nie mówiła nic, tylko patrzyła.

Mama uniosła walizkę i weszła do środka. Kinga wślizgnęła się za nią i przylgnęła do jej boku. Już domyśliła się, iż to babcia.

— No co stoisz? Chodź do pokoju — powiedziała babcia, nie za przyjaźnie.
Kinga ani drgnęła, jakby przyklejona do mamy. Z pokoju wyszedł wysoki siwy mężczyzna.

— To twój dziadek Henryk — powiedziała mama. — Tu jej rzeczy, zabawki, buty… — wyliczała cicho.

— Rozgryziemy to — odparła sucho babcia. — choćby herbaty nie wypijesz?

— Nie, taksówka czeka — odpowiedziała mama.

I wtedy Kinga zrozumiała, iż mama zostawi ją tu, a sama odjedzie. Oplotła ją rękami i zaczęła błagać:

— Mamo! Nie odjeżdżaj! Nie zostawiaj mnie tu! Zabierz mnie ze sobą…

— Nie powiedziałaś jej? — z wyrzutem spytała babcia.

Mama nie odpowiedziała. Próbowała odkleić córkę od siebie, ale ta wczepiła się jak kleszcz.

— Przyjadę po ciebie później. Na razie zostaniesz u babci i dziadka. Dość! — krzyknęła nagle, oderwała dłonie córki i odepchnęła ją.

Za Kingą złapały ją ręce babci, przycisnęły do siebie. Dziewczynka zaczęła się wyrywać, wić jak wąż.

— Idź… Wynoś się! — warknęła babcia, a mama wysunęła się za drzwi.

— Mamo! Puść mnie! — krzyczała Kinga.

Babcia ją wypuściła, ale mama już zniknęła.

— Kinga! — usłyszała spokojny głos dziadka.
Stanął przed nią, wysoki i wyprostowany. Kinga skuliła się, patrząc na niego ze strachem. Ale on się uśmiechał, a jego oczy były ciepłe i życzliwe.

— Chodź — powiedział, wziął ją za rękę i zaprowadził do pokoju.

Stare meble, kanapa, pianino pod ścianą. Było przytulnie i cicho. Słychać było tykanie zegara. Pili herbatę z naleśnikami. Tak pysznych Kinga nigdy w życiu nie jadła. Potem wyszły z babcią na podwórko. Tam bawiły się dwie dziewczynki. Babcia zostawiła Kingę z nimi i wróciła do domu.

— Będziesz teraz tu mieszkać? — spytała jedna z nich.

— Nie, mama niedługo po mnie przyjedzie — powiedziała Kinga pewnie, ale oczy zdradliwie zaszkliły się łzami.

Nadszedł wrzesień, a mama nie przyjechała. Kinga poszła do szkoły. Te dwie dziewczynki były z nią w tej samej klasie — w 2b. Ogólnie życie u babci i dziadka podobało jej się. Nie kłócili się, nie podnosili głosu, w przeciwieństwie do rodziców.

Ostatnio rodzice Kingi w ogóle ze sobą nie rozmawiali, tylko krzyczeli. Potem tata odszedł. Mama też często wychodziła wieczorami. Kinga bała się, iż już nigdy nie wróci. Stała przy oknie, wpatrując się w ciemność, aż oczy bolały. W końcu pod domem zatrzymywała się taksówka i mama wychodziła. Kinga gwałtownie wskakiwała do łóżka, przykrywała się kołdrą i zamykała oczy. Serce waliło jej z euforii — mama wróciła! Wtedy uspokajała się i zasypiała.

Oczywiście tęskniła za mamą i długKinga nigdy więcej nie spotkała matki, ale w swoim sercu znalazła spokój, bo zrozumiała, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy dają życie, ale ci, którzy dają miłość.

Idź do oryginalnego materiału