Tajemnica w dolinie Czarnego Potoku - 23 odc. przygód Mariolci

e-dziewiarka.pl 5 dni temu

Rozdział 1: W cieniu jodłowego lasu

Od dawna marzyłam, by odwiedzić Beskid Niski – o jego legendach opowiadała mi dawna klientka, pani Halina.
Zabrałam więc ze sobą kilka motków Donegal Tweed z e-dziewiarka.pl i bambusowe druty.
Planowałam odpocząć, dziergając w cieniu buków i popijając herbatę z termosu.
Zatrzymałam się w Czarnym Potoku, w starym domu przerobionym na agroturystykę.
Gospodarzem był pan Wiktor – milczący, siwy, o oczach jak jesienna woda.
Wieczorem, przy ognisku, wspomniał o Jagnie – dziewczynie, która przed laty dziergała chusty dla beskidników.
– Mówili, iż porwał ją Diabeł z Wysokiego Lasu – rzucił bez emocji.
Wzruszyłam ramionami, ale coś w jego głosie sprawiło, iż poczułam dreszcz.
Następnego ranka obudziłam się i odkryłam, iż zniknęła moja torba z włóczką i drutami.
W miejscu, gdzie leżała, znalazłam tylko pojedynczy fragment czerwonej nitki – nie Donegal, ale coś surowego, manualnie barwionego.
Zeszłam do kuchni i pokazałam go Wiktorowi.
Zbladł.
– Dawno nie widziałem takiej przędzy... – powiedział niechętnie.
Zacisnęłam dłonie.
Wiedziałam, iż nie przyjechałam tu tylko wypoczywać.

Rozdział 2: Szlak dawnych ścieżek

Nie mogłam przestać myśleć o zniknięciu mojej torby – coś było w tym zbyt ciche, zbyt precyzyjne.
Zaparzyłam herbatę i wyszłam na ganek, gdzie mgła oplatała dolinę jak zimowa chusta.
Wiktor stał w milczeniu i patrzył w kierunku lasu.
– Nie chodź tam sama – rzucił.
– Muszę – odparłam i ruszyłam ścieżką wśród mchów.
W lesie panowała dziwna cisza – żadnego ptaka, żadnego szelestu.
Między paprociami coś błysnęło – fragment dzianiny, nieduży, zrobiony ściegiem francuskim.
Wzór był znajomy, przypominał ludowe motywy ze starych beskidzkich wzorników.
Wróciłam z nim do gospodarstwa i położyłam go na stole.
Wiktor popatrzył i zmarszczył brwi.
– Ten wzór znałem… moja babka mówiła, iż Jagna dziergała coś podobnego – wyszeptał.
Wieczorem do domu przyjechał nowy gość – elegancki, ciemnowłosy mężczyzna z włoskim akcentem.
– Nazywam się Alessandro. Interesuję się historią górskich rzemieślników, szczególnie kobiet, które dziergały – powiedział, patrząc mi w oczy.
Mimo uprzejmości miałam wrażenie, iż nie mówi wszystkiego.
Zauważył dzianinę na stole i lekko się skrzywił.

Rozdział 3: Alessandro i czerwony wzór

Następnego dnia poszliśmy razem wzdłuż potoku, gdzie ponoć dawniej kobiety płukały włóczkę i barwiły ją w korze dębu.
– Piszę książkę o beskidzkich rękodzielniczkach – tłumaczył, pokazując mi notatnik pełen szkiców.
Słuchałam, ale czułam w nim napięcie – coś ukrywał.
Między zaroślami dostrzegłam dzianinę – tym razem fragment szala, zrobiony dokładnie z mojej włóczki Donegal.
Był starannie wydziergany, wzorem świerku i gwiazdy – wzorem, którego nie znałam.
– Skąd to tu? – zapytałam, podnosząc szal.
– Może ktoś chciał coś przekazać – odparł wymijająco.
To był mój motek. Moje oczka – ale nie moje dłonie.
Wieczorem zaczęłam dziergać na nowo, jakby coś mnie do tego zmuszało.
Nitka sunęła między palcami, miękka, cicha.
– Jutro idę do Bielicznej. Podobno tam widziano Jagnę ostatni raz – powiedział Alessandro.
Spojrzałam mu w oczy.
– Idę z tobą.
Czułam, iż to nie przypadek, iż ta włóczka wróciła do mnie w takim właśnie kształcie.
Jakby ktoś dziergał przez czas.
I zostawił dla mnie ślad.

Rozdział 4: Bieliczna

Szliśmy długo, przez błoto i wilgoć, w głąb doliny bez ludzi.
Bieliczna to już tylko wspomnienie – zdziczałe jabłonie, piwniczki, kapliczka w ruinie.
Na ławce przed nią ktoś położył fragment dzianiny – gotowy, piękny brzeg chusty, wydziergany ściegiem liściowym.
To znowu była moja włóczka, mój kolor – ale nie moje ręce.
– Znasz ten wzór? – zapytałam Alessandro.
Zamilkł.
– Mój pradziadek znał Jagnę. Zakochał się w niej, ale wydał ją beskidnikom za pieniądze – wyszeptał.
Zamarłam.
– A ty?
– Szukam tego, co po niej zostało. Nie przedmiotów. Znaczeń.
Podeszłam do kapliczki i zawiesiłam dzianinę na gwoździu.
Wiatr poruszył nią delikatnie, jakby ją znał.
W oddali rozległ się śpiew – dziewczęcy, spokojny, jak kołysanka.
Odwróciłam się i zobaczyłam sylwetkę w bieli.
Rzuciłam się w biegu.
A potem zapadła ciemność.

Rozdział 5: We mgle

Obudziłam się pod drzewem, z wilgocią na policzku.
Byłam sama. Alessandro zniknął.
Mgła była tak gęsta, iż wydawało się, iż świat przestał istnieć.
Na kolanach leżały moje bambusowe druty i motek Donegal Tweed.
Obok, na pniu, ktoś zostawił fragment szala – znów ten sam wzór, świerk i gwiazda.
Ale ja nigdy go nie robiłam.
Ktoś dziergał z mojej włóczki, moimi drutami.
Podniosłam robótkę i spojrzałam na oczka.
Były idealne.
Delikatne, jakby dziergała je ręka kogoś, kto zna każdy liść w tej dolinie.
Usłyszałam szelest. Alessandro wychodził z mgły.
– Musimy wracać – powiedział, patrząc mi w oczy.
Ale ja wiedziałam, iż to jeszcze nie koniec.
Bo ktoś dziergał wiadomości.
I zaczynałam je rozumieć.

Rozdział 6: Stare zeszyty

Po powrocie do gospodarstwa Wiktor nie zadawał pytań – tylko podał mi ręcznik i herbatę z malinami.
Usiadłam przy ogniu i długo patrzyłam na dzianinę, którą znalazłam.
– To ty ją zrobiłaś? – zapytał w końcu.
– Nie. Ale ktoś użył mojej włóczki i moich drutów – odpowiedziałam.
Wiktor pokiwał głową jak człowiek, który widział już zbyt wiele.
Alessandro wyciągnął wtedy coś z plecaka – zeszyt oprawiony w lnianą okładkę.
– To dziennik mojej prababki – powiedział. – Pisała o Jagnie, wzorach i zaklęciach w dzianinie.
Przewrócił kilka kartek, aż pokazał wzór świerka i gwiazdy.
Pod spodem było słowo: „ochrona”.
– Uważała, iż niektóre wzory mają moc, jeżeli dziergane są z intencją – dodał.
Wzięłam zeszyt i przyglądałam się innym motywom – jarzębina, niedźwiedzia łapa, liść paproci.
Każdy miał znaczenie.
– Może to nie legenda – powiedziałam cicho.
– Może ktoś przez cały czas dzierga, ale już nie po tej stronie… – wyszeptał Alessandro.
Tego wieczoru nie spałam.
Przez całą noc dziergałam, nie myśląc, tylko czując.

Rozdział 7: Kiedy włóczka mówi

Świt przyszedł cicho. Na stole leżał gotowy fragment chusty, który wydziergałam, nie pamiętając każdego rzędu.
Motyw układał się w spiralę z liści i linii – zupełnie jakby rósł sam.
Wiktor tylko spojrzał i powiedział:
– Ten wzór był kiedyś zarezerwowany dla kobiet, które znały sekrety lasu.
Zamarłam.
Alessandro podsunął mi dziennik – był tam. Ten sam.
– Twoje dłonie wiedzą więcej, niż ty – powiedział spokojnie.
Wieczorem znów usłyszeliśmy śpiew. Tym razem nie w lesie, ale w sadzie za domem.
Wyszłam i ujrzałam postać kobiety dziergającej pod starą gruszą.
Gdy podeszłam, zniknęła, a na ławce leżał świeży fragment dzianiny.
Był zrobiony dokładnie z tej samej włóczki Donegal, co mój pierwszy motek.
– Jagna nie odeszła – szepnęłam. – Ona dzierga przez nasze ręce.
Alessandro dotknął mojej dłoni.
– A może właśnie na ciebie czekała.
Poczułam coś ciepłego. I po raz pierwszy od dawna – nadzieję.

Rozdział 8: Wzór powrotu

Dziergałam codziennie – chusta rosła, a każdy nowy rząd opowiadał inną opowieść.
Motywy łączyły się w jedną całość – ochrona, powrót, odpuszczenie, światło.
Wiktor patrzył na to z szacunkiem, jakby bał się dotknąć.
– Ten wzór… on zamyka krąg – powiedział któregoś ranka.
Alessandro przestał notować. Zamiast tego przynosił mi herbatę i siedział w milczeniu.
– Dzierganie to forma pamięci – powiedział. – A ty tworzysz coś więcej niż dzianinę.
Gdy zakończyłam ostatni rząd, zaszyłam małą literkę „J” w rogu chusty.
Potem znów poszliśmy do Bielicznej.
Nie było mgły, nie było szeptów.
Tylko cisza i słońce nad ruinami.
Zawiesiłam chustę na drzewie, dokładnie tam, gdzie po raz pierwszy zobaczyłam cień kobiety.
Przez chwilę nic się nie wydarzyło.
A potem liście poruszyły się, choć nie było wiatru.
I poczułam, iż coś zostało przyjęte.
Jakby dług został spłacony.

Rozdział 9: Szal z czerwonej mgły

Wieczorem wróciliśmy do gospodarstwa, zmęczeni, ale spokojni.
Chusta została w Bielicznej – nie dla ozdoby, ale jako znak.
W nocy śniła mi się Jagna – siedziała przy ogniu, dziergając w ciszy, patrząc w moją stronę.
Rano obudziłam się z nowym pomysłem na wzór – prosty, ciepły, przypominający fale potoku.
Zaczęłam dziergać go z nowego motka Donegal Tweed, w odcieniu „cień wrzosu”.
Alessandro podał mi szkicownik.
– Narysowałem cię. Kiedy dziergasz – powiedział, rumieniąc się lekko.
Uśmiechnęłam się.
Nie było między nami wielkich słów, ale gesty mówiły wszystko.
Cisza przy kominku stała się bezpieczna.
Włóczka zsunęła się z kłębka, wijąc się po stole jak wąż historii.
– A jeżeli wrócisz do sklepu i wszystko będzie jak dawniej? – zapytał.
– To dobrze – odpowiedziałam. – Ale już nigdy nie będę tą samą Mariolcią.
Góry zostawiły ślad.
I być może – coś jeszcze.
Kogoś.

Rozdział 10: Ostatnie oczko

Kilka dni później spakowałam torby.
Wiktor dał mi na drogę słoik powideł i zioła na sen.
– Wracaj – powiedział krótko, jakby to była przysięga.
Alessandro podjechał busem aż do Krynicy.
– Odwiedzę cię. W e-dziewiarce – powiedział. – Chcę zobaczyć, jak naprawdę wygląda sklep z włóczkami.
– Pracownia wspomnień – odpowiedziałam.
Zanim ruszyłam, wyjęłam z plecaka gotowy szal – ten z motywem ochrony, gwiazdy i liści.
Zostawiłam go na przystanku autobusowym, bez słowa.
Może ktoś go znajdzie i poczuje to samo.
W autobusie otworzyłam zeszyt prababki Alessandro.
Strona, którą otworzyłam, była pusta.
Ale wydało mi się, iż czuję zapach lawendy i czerwonej wełny.
Uśmiechnęłam się.
Bo teraz wiedziałam, iż nie każda tajemnica wymaga wyjaśnienia.
Czasem wystarczy jedno oczko więcej – i wszystko staje się jasne.

{nomultithumb}

Idź do oryginalnego materiału