Tajemnica, która rozdarła rodzinę
Siostra Szymona ciężko zachorowała, a on przez całe życie uważał ją za matkę.
— Szymonie, zostało mi kilka czasu — wyszeptała kobieta, jej głos drżał ze słabości. — Obiecaj, iż nie zdradzisz bratu Jakubowi ani siostrze Zofii tej tajemnicy, którą ci teraz wyjawię. I zrobisz wszystko, by po mojej śmierci zachować pokój w rodzinie…
— Obiecuję — stanowczo odpowiedział Szymon, ściskając jej zimną dłoń. Kochał ją, choć zawsze bardziej troszczyła się o Jakuba i Zofię.
— Szymonie… my z tobą nie jesteśmy matką i synem… — cicho szepnęła.
Szymon zdrętwiał, serce ścisnęło mu się z przerażenia. Co ona ma na myśli?
— Jakubie, trzeba sprzedać dom rodziców na tym zadupiu pod Lublinem — upierała się Zofia. — Komu potrzebna ta stara rudera? Niech stoi pusta? Lepiej sprzedać i podzielić pieniądze!
— Zosiu, dom nie generuje kosztów. Życie jest nieprzewidywalne, może się jeszcze przyda? Ty, ja, Szymon — zawsze będziecie mieli gdzie wrócić — oponował Jakub.
— Nie generuje? A kto płaci rachunki za ten „pałac” z widokiem na zaniedbane pole? — Zofia wykrzywiła usta w swoim zwykłym, wyniosłym grymasie. — Czekać, aż się zestarzejemy? Ja chcę żyć teraz!
Zofia pracowała jako ekonomistka w lokalnej firmie. Jej mąż, Marek, był kierowcą. Uważała, iż wyświadczyła mu łaskę, wychodząc za niego. Teściowa marzyła, by syn porzucił tę „zadzierającą nosa pstrokatą, co szwenda się po knajpach z koleżankami, jeżeli nie z czymś gorszym”. Życie Zofii wypełniały kłótnie z teściową i próby zmuszenia męża, by zdobył wykształcenie i stał się „kimś godnym”. Marek machał ręką, uważając to za kaprysy, nie podejrzewając, iż żona już rozgląda się za kimś „bardziej perspektywicznym”. Myślał, iż matka po prostu zazdrości, i był z siebie dumny, nie dopuszczając myśli, iż Zofia może marzyć o innej miłości. Jego uczucie do niej wygasło, ale wnosiła w jego życie choć odrobinę blasku.
Jakub zaś uważał się za największego szczęściarza z rodzeństwa. Pracował w miejskim urzędzie, gwałtownie awansował i przeprowadził się do Lublina, gdzie dostał służbowe mieszkanie. Żył z żoną Elżbietą i dwójką dzieci — dwunastoletnim Krzysiem i sześcioletnią Hanią. Pensja była skromna, nie pozwalała na zbytek. Elżbieta próbowała otworzyć pracownię krawiecką, ale interes upadł, więc pogodziła się z myślą, iż lepiej „trzymać się tego, co się ma”. Jakub wiedział, iż ani Szymon, ani Zofia nie mają dzieci, i w głębi duszy liczył, iż dom rodziców przypadnie jego potomstwu. Nie dzielił się tym z nikim, ale ta myśl go rozpierała.
Jakub miał jeszcze drugą rodzinę — kochankę Kasię i dwóch synów. Żył z nią niemal tak długo, jak z Elżbietą. Kiedyś wybierał między nimi, ale gdy Elżbieta zaszła w ciążę jako pierwsza, został jej oficjalnym mężem. Elżbieta przeczuwała istnienie Kasi, ale milczała — nie miała dokąd pójść, własnego mieszkania. Jakub wykorzystywał to, udając przykładnego ojca rodziny.
— Szymon, cześć, to Zofia. Rozmawiałam z Jakubem, on nie chce sprzedać swojej części. Wspierasz mnie? — Zofia dodzwoniła się do brata, który był akurat w delegacji.
— Zosiu, wiesz, iż nie potrzebuję pieniędzy. Dogadajcie się z Jakubem, zaakceptuję waszą decyzję — odparł krótko Szymon.
— Zawsze się odsuwasz od rodzinnych spraw! — wybuchnęła. — Chcę się rozwieść z Markiem, zacząć nowe życie. Potrzebuję pieniędzy na mieszkanie. Żaden mężczyzna nie pobiegnie za trzydziestopięciolatką bez własnych czterech ścian! A Marek ma tylko to mieszkanie.
— Znam twoje plany, ale ich nie pochwalam. Boję się, iż bez Marka całkiem się pogubisz. Pamiętasz, jak cię wyciągałem z opresji? — przypomniał Szymon.
Szymonowi, najstarszemu, wiodło się najlepiej. Chciał pomóc Jakubowi i zostawić dom, ale rozmowa z siostrą wszystko zmieniła.
— Jakubie, Zofia chce sprzedać swoją część. U ciebie z finansami stabilnie. Daj mi swoją zgodę, a ja oddam ci swój udział, a ty wykupisz część Zofii? Dom będzie twój, wszyscy zadowoleni — zaproponował.
— Za kogo mnie masz? — warknął Jakub. — Zofia zażąda pełnej ceny! jeżeli będzie bardzo potrzebować, wykupię za grosze. Twój udział przyjmę, nie odmówię. Przecież ty jesteś nasz bogacz!
Różnica pięciu lat nie przeszkadzała Jakubowi zazdrościć Szymonowi. Drażniły go jego sukcesy, więc knuł drobne intrygi. Zofia też go irytowała, ale utrzymywali kruche zawieszenie broni. Szymon zaś wkurzał ich swoim spokojem. Zofia maskowała niechęć pochlebstwami, a Jakub otwarcie był opryskliwy.
Szymon przypomniał sobie słowa siostry, którą uważał za matkę:
— Szymonie, zostało mi niewiele. Obiecaj, iż nie zdradzisz Jakubowi i Zofii tej tajemnicy i zachowasz pokój w rodzinie.
Była słaba, wyniszczona chorobą i żalem po śmierci męża, którego kochała ponad życie. Jego serce odmówiło posłuszeństwa rok temu. Szymon, choć wychował się u babci i dziadka, nigdy jej nie oskarżał. Rzadko przyjeżdżała, więcej uwagi poświęcając Jakubowi i Zofii, ale on ją kochał i był gotów wziąć na siebie każdy ciężar.
— Szymonie… nie jesteśmy matką i synem… Jesteśmy rodzeństwem… Po ojcu. Ty jesteś synem jego młodej kochanki. Wychowywał cię jak wnuka — jej głos drżał. — Moja matka, twoja babcia, nie pozwoliła cię uznać. Musiałam cię adoptować. Tak bardzo kochałam ojca…
Szymon nie mógł w to uwierzyć. Kobieta, którą nazywał mamą, była jego siostrą. Dziadek — ojcem.
— Dlaczego milczałaś? Gdzie jest moja prawdziwa matka?
— Nie znałam jej. Ojciec zapłacił, a ona zniknęła, porzucając ciebie. — Westchnęła. — Nie powiedziałabym tego, ale boję się o Jakuba i Zofię. Zofia rzuca się w awantury, Jakub jest pełen zawiści. To moja wina, iż was nie wychowałam.
— Dlatego tak rzadko przyjeżdżałaś?
— Nie, mój mąż nie lubił dzieci. PowiedziałSzymon westchnął głęboko i postanowił, iż od tej chwili będzie żył tylko dla siebie, nie oglądając się za rodziną, która nigdy go nie zrozumiała.