Ta aplikacja jest jak jedzeniowy alert RCB i nie tylko. I też ratuje życie

innpoland.pl 1 tydzień temu
Od trzech miesięcy Polacy mogą skorzystać z aplikacji foodAlert, ostrzegającej o wycofanych m.in. produktach spożywczych i lekach. W ten sposób konsumenci mogą dostać informację na czas, zmniejszając ryzyko spożycia niebezpiecznego produktu. Skontaktowaliśmy się z autorem aplikacji i zadaliśmy mu kilka pytań.


Omawiana tutaj aplikacja foodAlert jest darmowa, pozbawiona reklam i mikrotransakcji. Działa rzeczywiście jak uzupełnienie alertów RCB – w momencie, gdy Główny Inspektorat Sanitarny wycofa nowy produkt, użytkownicy dostają na telefon powiadomienie. Sam poczułem na własnej skórze, jaką to może zrobić różnicę.

Jak powiedziałem to autorowi aplikacji, Damianowi Bodzionemu, zgodził się i dodał, iż wielu użytkowników przyznawało, iż choćby nie zdawało sobie sprawy, jak bardzo jest to potrzebne narzędzie.

Jak działa aplikacja mobilna foodAlert?


Aplikacja foodAlert jest dziełem jednego człowieka – Damiana Bodzionego. Miała premierę w czerwcu i od tamtej pory pobrano ją ponad 11 tys. razy, ma ponad 300 5-gwiazdkowych opinii i dostępna jest na iOS oraz na Androida.

Funkcjonuje prosto i intuicyjnie. jeżeli jakiś produkt zostanie wycofany przez GIS, dostaniemy powiadomienie typu push. W apce możemy zapoznać się ze szczegółami. Oprócz zdjęcia poglądowego i informacji o produkcie ważna jest ocena poziomu zagrożenia. Podawana jest w trzech stopniach, od niebieskiego do czerwonego, gdzie niebieski może oznaczać błąd na etykiecie (np. mylące oznaczenie butelki piwa jako bezalkoholowej), a czerwony zagrożenie zdrowia.

Gdy otworzymy stronę wycofanego produktu, poznamy detale problemu, zalecenia oraz dodatkowe informacje, jak datę ważności, numery partii dotkniętych zagrożeniem czy sklepy, w których są dostępne (i gdzie czasem można zwrócić produkt).

Oprócz ostrzeżeń GIS-u użytkownicy otrzymują również ostrzeżenia publikowane bezpośrednio przez sklepy, czy powiadomienia o wycofanych lekach. Alerty obejmują także przybory kuchenne, naczynia i zabawki.

Wszystko jest podane bardzo przejrzyście i czytelnie. Możemy zapoznać się z całą historią wycofanych produktów, jeszcze sprzed wprowadzenia apki na rynek, aż do czerwca ubiegłego roku.

Jak wspominaliśmy, aplikacja jest darmowa i bez reklam, a autor przyznał, iż stworzył ją z obywatelskiego obowiązku. Nie jest to jednak koniec prac nad nią.

– Pracę nad aplikacją łączę z moimi obowiązkami zawodowymi, więc jej rozwój nie postępuje tak szybko, jak bym sobie tego życzył – mówi dla INNPoland Damian Bodziny. – Staram się jednak regularnie znajdować czas, aby adekwatnie reagować na opinie użytkowników. Oprócz typowego usuwania błędów, w tej chwili pracuję nad stworzeniem wyszukiwarki wycofanych produktów, ponieważ jest to funkcjonalność, o którą użytkownicy prosili najczęściej – dodaje.

Damian Bodziony jest 27-latkiem z Krynicy-Zdroju, pasjonatem technologii, a zawodowo pracował w agencji reklamowej. w tej chwili tworzy z przyjacielem startup w branży marketingu internetowego.

Rząd nie udostępnia narzędzi ostrzegawczych przed wycofanymi produktami


Alerty Rządowego Centrum Bezpieczeństwa (RCB) są żartobliwie nazywane troskliwymi, ostrzegą nas o burzy i intensywnym słońcu albo o szczepionkach dla lisów rozrzucanych po lasach. Rzeczywiście informacje o niebezpiecznych produktach byłyby jak znalazł, bardziej niż kuriozalne ostrzeżenia w okresie wyborów 2023.

Czy ostrzeżenia o wycofanych i niebezpiecznych produktach pojawią się w oficjalnych alertach? Damian Bodziony na pewno o to walczy.

Nie podjął jeszcze bezpośrednio próby kontaktu z Rządowym Centrum Bezpieczeństwa, ale ma to w planach. Zapytałem go więc, co stanie się z aplikacją, jeżeli odniesie sukces i na naszych telefonach pojawią się SMS-y ostrzegające o niebezpiecznych produktach.

– jeżeli rząd rzeczywiście wprowadziłby alerty RCB dotyczące wycofanej żywności, z pełną satysfakcją uznałbym, iż moja misja została zakończona sukcesem, i nie widziałbym potrzeby dalszego funkcjonowania aplikacji foodAlert. Obecnych użytkowników zachęciłbym do korzystania z rządowego rozwiązania – wyjaśnia Damian Bodziony.

Ta aplikacja może ocalić życie i zaoszczędzić stresu


Kilka lat temu miałem sytuację, o której wspominał wyżej Damian, gdzie wszystko rozbiegało się o czas dotarcia informacji do konsumenta.

W moim wypadku ostrzeżenie pojawiło się za późno.

Podczas wyjazdu nad morze na męski wyjazd kupiliśmy rzeczy na grilla, którego urządziliśmy sobie po drodze do miejsca docelowego. Pech chciał, iż akurat partia rukoli, jaką nabyłem, została wycofana ze względu na wykrytą obecność bakterii Salmonelli. Dowiedziałem się o tym dopiero później, już po posiłku dla czterech osób, przez telefon od mojej zaniepokojonej żony.

Poziom stresu podskoczył mi gwałtownie. Objawy salmonellozy pojawiają się najczęściej od kilkunastu do 48 godzin po zakażeniu, co postawiło nas w trudnej sytuacji – wracać z wyjazdu (po pokonaniu większości trasy), czy zaryzykować i go kontynuować? Postawiliśmy na to drugie, ponieważ w miejscu naszego wypoczynku nie mieliśmy daleko do szpitala.

Szczęśliwie, nikomu nic się nie stało.

Był to jednak niepotrzebny stres i sytuacja, która potencjalnie mogłaby zrujnować wakacyjne plany, włącznie z utratą zaliczki na hotel. I już wtedy posiadanie takiej apki wiele by pomogło – mógłbym zostać ostrzeżony, nim otworzyłbym tę przeklętą paczkę rukoli.

Oczywiście nie należy zakładać, iż zainstalujemy foodAlert i już, mamy spokój – wciąż pozostaje czynnik ludzki. Nie mogę więc wykluczać, iż spojrzałbym na telefon za późno. Jednak moim zdaniem, posiadanie takiego narzędzia znacznie zwiększa bezpieczeństwo. Dlatego wybierając się na kolejny wypoczynek, będę mieć ją pod ręką.

Idź do oryginalnego materiału