Szwagierka zamieniła nasze życie w prywatne piekło — wszyscy milczeli, aż do mojej eksplozji.

polregion.pl 4 tygodni temu

**Dziennik osobisty**

Czasami nieszczęście przychodzi bez pukania. Nie wyważa drzwi, nie zapowiada się alarmem. Po prostu wkracza do twojego życia z mocnym makijażem, kokieteryjnym uśmiechem i zdaniem: „Wcale taka nie jesteś, jak sobie wyobrażałam”. W ten sposób do naszego domu weszła Beata — przyrodnia siostra mojego męża, ukochana córeczka jego mamy, przez którą o mało nie rzuciłam wszystkiego i nie wyszłam.

Tamtego wieczoru wydawało się, iż to zwykły dzień. Po raz pierwszy od tygodni skończyłam pracę o czasie, odebrałam córkę Olę z przedszkola i poszłyśmy do parku. Ciepłe powietrze, śmiech dzieci, przyjemne zmęczenie. Wróciłyśmy do domu około ósmej. Ledwo zdążyłam się przebrać, gdy zadzwonił Wojtek.

— Kochanie, jadę odebrać Beatę — powiedział spokojnie.

— Beatę? — zdziwiłam się. — Tę twoją przyrodnią siostrę?

— Tak, rozwiodła się. Przyjeżdża na stałe.

O Beacie wiedziałam tylko z opowieści. Dziesięć lat temu jej ojciec ożenił się z mamą Wojtka — Danutą. Od tamtej pory Beata była w ich domu niemalże świętością. Teściowa ją uwielbiała. Czy to urodą, czy umiejętnością uronienia łzy we właściwym momencie. Wojtek nigdy specjalnie o niej nie opowiadał. Nie dopytywałam. Ale gdy wrócił do domu późno w nocy z ogromną walizką i zmęczonym uśmiechem, zrozumiałam — nasze życie już nie będzie takie samo.

Następnego dnia pojechaliśmy się przywitać. Beata otworzyła nam drzwi w piżamie, z rozmazanym tuszem i nieszczerym uśmiechem.

— No cześć! To ty jesteś żoną Wojtka? Hmm… Myślałam, iż będziesz… no, nieważne.

Teściowa, promieniejąca z radości, nakryła stół jak na wesele: ogórki kiszone, kurczak, pierogi. Siedziała przy Beacie i ciągle powtarzała, jaka jest zmęczona, jak ciężko miała z mężem i jak „zasługuje, by zacząć od nowa”. Potem, mimochodem, rzuciła:

— Kochanie, może pomożesz Basi znaleźć pracę? Wy macie przecież znajomych.

Tak zaczęła się nowa odsłona. Wojtek krzątał się, szukał dla niej ogłoszeń, dzwonił do znajomych. Ja szukałam mieszkania. W końcu sąsiedzi z góry wynajmowali kawalerkę — przekonaliśmy ich. Wojtek choćby z dokumentami pomógł. Wszystko dla „biednej dziewczyny”, której „w życiu się nie poszczęściło”.

A potem zaczął się koszmar. Rano — Beata. Wieczorem — Beata. Samochodu nie miała, więc woził ją jak taksówkarz. Obiadów nie gotowała — przychodziła do nas. Mogła zjawić się o dziewiątej, stanąć na środku kuchni i oznajmić:

— Nie jadłam, a dziś byłam strasznie zajęta. Coś ugotowaliście?

Pewnego razu urządziła u siebie imprezę, muzyka grała na cały regulator, sąsiad wezwał policję. Właściciele byli wściekli, ale Beata jakoś się wykręciła. A teściowa przyjechała następnego dnia robić awanturę:

— Co wy, nie mogliście na nią uważać?! Ona ma dopiero dwadzieścia cztery lata, to przecież dziecko!

— Przepraszam — nie wytrzymałam — ale my z Wojtkiem nie jesteśmy jej opiekunami. Pomogliśmy. Reszta to jej sprawa.

— Ciebie nikt się nie pytał! — warknęła teściowa. — Rozmawiam z synem!

Wyszłam z pokoju, ale przez ścianę słyszałam krzyki. Że „kiepską pracę” znaleźliśmy, iż „nie dopilnowaliśmy” dziewczyny.

Kilka dni później Beata wzięła zwolnienie. Wojtka wysłali po zakupy. Mnie też wciągnęli: „Posprzątać, ogarnąć”. Odmówiłam. Mąż się obraził. A ja przypomniałam sobie, jak sama z gorączką gotowałam zupę i sprzątałam — i nikt do mnie nie przybiegł.

Później przyszły nowe skargi od sąsiadów, i właściciele kazali Beacie się wyprowadzić. Pracę też straciła — skarżyli się na nią współpracownicy. Teściowa przyjechała zabrać „swoje słoneczko” do siebie, szlochając i przeklinając cały świat. Patrzyłam na to i milczałam. Bo wiedziałam — jeżeli powiem choć słowo, eksploduję.

Ale po paru tygodniach stał się cud: koleżanka Beaty zaprosiła ją do Krakowa. Teściowa się martwiła, rzucała. A ja ledwo nie skakałam z radości. Po raz pierwszy od miesięcy odetchnęłam.

Beata wyjechała. I zabrała ze sobą ten nieznośny chaos. Wróciła cisza. Spokój. Znów mogłam być sobą — żoną, matką, kobietą. Niech teraz Beata gotuje komuś innemu piekło. Tylko nie nam.

Idź do oryginalnego materiału