Lekcje jazdy
Zofia zaparkowała samochód pod biurowcem i ruszyła gwałtownie w stronę wejścia. Przed nią szły powoli dwie dziewczyny, prowadząc rozmowę. Tuż przed drzwiami nagle się zatrzymały, blokując Zofii przejście. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła je na boki i szarpnęła drzwi wejściowe do siebie.
— Hej, gdzie się pchasz… — usłyszała za sobą obraźliwe słowa.
W innym przypadku odpowiedziałaby im tym samym tonem, ale dziś Zofia była już spóźniona, więc nie wdawała się w kłótnię i pobiegła dalej, w stronę windy. Ludzie już wchodzili do jej otwartych na oścież drzwi. W ostatniej chwili Zofia wparowała do środka, wpychając stojącego przed nią mężczyznę.
— Przepraszam — mruknęła i odwróciła się do zamykających się drzwi.
Między uchylającymi się metalowymi skrzydłami na chwilę pojawiły się wściekłe twarze dziewczyn, które ją goniły. Windą pojechała w górę. „Trzeba było im język pokazać” — pomyślała z opóźnieniem.
Od szybkiego biegu miała wypieki na twarzy, a włosy się rozczochrały. Na tylnej ścianie kabiny było lustro, ale nie mogła się do niego przedostać — w środku było zbyt dużo ludzi. Przeciągnęła dłonią po włosach, próbując je przygładzić.
Za plecami ktoś prychnął. Zofia była pewna, iż to ten mężczyzna, którego przed chwilą potrąciła. Spojrzała przez ramię. Stał za nią, patrząc z lekko uniesioną głową — albo tak jej się wydawało przez różnicę wzrostu. Poczula przyjemny zapach jego wody kolońskiej. Przez chwilę patrzyli na siebie, aż Zofia gwałtownie odwróciła głowę, wzburzając włosy.
Winda delikatnie drgnęła, zatrzymując się, drzwi rozsunęły się płynnie, a Zofia wysiadła, czując na plecach jego wzrok.
— Podobała ci się? — zapytał Krzysztof Wojtka, gdy winda ruszyła dalej. — Chyba ty jej się spodobałeś. Widziałeś, jak się trzęsła, żeby cię nie wyzwać?
— Daj spokój. Mrugnięciem rzęs i zgrabnymi nogami mnie nie złapiesz. Stary wyga jestem. Teraz taka zadziorna, ale jak wyjdzie za mąż, to dopiero pokaże, jaka jest naprawdę. „Kochanie, Agata z mężem była na Malediwach, a my znów do Turcji latali? Znudziło mi się. U Magdy trzy futra, a ja mam jedno. Czuję się jak żebraczka…” — Wojtek nadął usta, parodiując głos żony.
Wokół rozległy się chichoty.
— Po prostu pechowo trafiłeś z Anetą — rzekł Krzysztof.
W tym momencie winda się zatrzymała, a mężczyźni wysiedli.
— W prawo — podpowiedział Krzysztof.
— Zgoda. Po niej choćby patrzeć nie mogę na kobiety. Dość już o tym — odparł Wojtek. — Tu? — zatrzymał się przy szklanych drzwiach.
Tymczasem Zofia wysłuchiwała reprymendy od szefa.
— Gdzie ty się włóczysz? Klient się nie mógł dodzwonić, ryzykujesz umowę! — wrzeszczał, aż ślina tryskała mu z ust.
— Robert Michale, przysięgam, to ostatni raz. Tylko w korku utknęłam…
— Oszczędź mi szczegółów. Mniej spać i wcześniej wyjeżdżać, przed godzinami szczytu. Jeszcze raz się spóźnisz, przysięgam, Nowicka, nie spojrzę nawet, iż matka chora — wypędzę. A teraz znikaj mi z oczu. Bierz próbki i lecisz do klienta.
Zofia cofnęła się do drzwi.
— Dziękuję, Robert Michale. Już lecę. Obiecuję, nie, przysięgam, więcej się nie powtórzy… — Wyszła na korytarz i odetchnęła z ulgą.
— Szukał cię Wiśniewski. Wściekły był — powiedziała koleżanka, gdy Zofia weszła do biura.
— Już mnie znalazł. — Zofia złapała przygotowaną teczkę i wyszła.
Nie czekała na windę, zbiegła po schodach, wypadła z budynku i stanęła jak wryta przed swoim samochodem. W pośpiechu zaparkowała swoją małą *Hyundai* zbyt blisko *Kii* przed nią. Liczyła, iż kierowca, który zaparkuje za nią, zostawi odpowiedni odstęp.
Ale on też się spieszył. Ogromny, czarny *Mercedes* groźnie górował nad jej skromnym autem, niemal dotykając zderzakiem. Zofia była w pułapce. „I co teraz? Jak wyjechać? Gdybym tak zaparkowała, to byłby krzyk…” Choć właśnie tak zrobiła.
Nie mogła przecież iść pieszo na spotkanie. Wsiadła za kierownicę, rzuciła teczkę na fotel pasażera, włączyła silnik i zaczęła ostrożnie manewrować. Pół centymetra do tyłu, skręcała koła, stopniowo uwalniając auto.
Była zdenerwowana. W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia za kolejne spóźnienie. Pewnie Robert Michał już zadzwonił i oznajmił, iż jedzie. A ona traciła cenny czas, uwięziona między samochodami.
Próbowała wycofać się, nie rysując auta przed sobą, ale w pośpiechu zrobiła to zbyt gwałtownie. Usłyszała ciche *tuk*. *Mercedes* zawył syreną. „Tego mi tylko brakowało”. Delikatnie ruszyła do przodu. Wysiadła, modląc się, by nie było śladów. Na przednim błotniku *Mercedesa* zobaczyła rysę i lekkie wgniecenie. „Przynajmniej lampy nie uszkodziłam”. Samochód mrugnął światłami i zamilkł.
Zofia bezradnie rozejrzała się. Na parkingu nikogo nie było. Kamery na budynku były, ale daleko — pewnie nie uchwyciły numerów. Westchnęła, wsiadła i ruszyła. Nie miała już nic do stracenia.
Gdy wróciła do biura, specjalnie przeszła obok miejsca, gdzie uderzyła *Mercedesa*. Auto zniknęło. „Może właściciel nie zauważył? Ale jeżeli tak, to mnie znajdzie. Wszyscy znają moją *Hyundaikę*. Co tam jakieś wgniecenie, przecież nie rozbiłam…” Machnęła ręką, wjeżdżając windą do agencji reklamowej, gdzie pracowała. I nagle przypomniała sobie tamtego mężczyznę.
Minął tydzień. Nikt jej nie szukał, więc się uspokoiła. Aż pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.
— Zofia Nowicka? Kapitan Sobczak… — Zofia klepała coś na komputerze, przytrzymując telefon ramieniem, ledwie słuchając. Na słowo „kapitan” zdrętwiała. — Pojazd o numerze…Zofia zrozumiała, iż czas zapłacić za swój pośpiech, gdy kapitan Sobczak zapytał: „Czy to pani uszkodziła Mercedesa na parkingu dwa tygodnie temu?”