**Dzienniki z życia (niedziela)**
— Dziewczyny, wpadajcie do mnie w sobotę! Porozmawiamy, pośmiejemy się, a może i herbatkę z koniaczkiem wypijemy — zawołała Dagmara do swoich koleżanek z pracy, Kasi i Bożeny. Obie skinęły z uśmiechem.
— Ja przyniosę butelkę dobrego wina — obiecała Kasia, znawczyni trunków.
— A ja coś smacznego przyrządzę — dodała Bożena, bo wszyscy wiedzieli, iż gotuje jak marzenie.
— Dagmara, a może jednak do kawiarni? — spytała Kasia.
— Oj, Kasiu, w kawiarni bywamy codziennie. U mnie będzie weselej! Tańczyć można, śmiać się głośno… W kawiarni tylko oczy na nas wywracają.
— Masz rację — przyznała Bożena. — Lepiej u ciebie. No to ustalone! — Roześmiały się wszystkie.
Były w podobnym wieku, koło pięćdziesiątki, od lat pracowały razem i dobrze się znały. Łączyła je też jedna rzecz — wszystkie były samotne. Dagmara rozwiodła się dziesięć lat temu. Kasia nigdy nie wyszła za mąż, ale miała córkę, która już dawno założyła własną rodzinę. Bożena — spokojna, cicha — została porzucona przez męża, gdy syn miał trzy lata.
Od tamtej pory spotykała się z mężczyznami, ale bez zobowiązań. Dagmara prawie wyszła za mąż, ale narzeczony nagle wyjechał do Niemiec z inną kobietą, nie tłumacząc się nawet.
— Niech się toczy jak kiełbasa po ulicy Mickiewicza! — powiedziała wtedy, choć bolało ją, iż to nie ona była tą wybraną.
Kasia — piękna, żywiołowa — często zmieniała facetów, ale nigdy nie związała się na poważnie. Mieszkała sama, niedaleko biura, jeździła samochodem (jako jedyna z nich). Bożena nie była urodziwa, ale miała w sobie coś… no, „szczególnego”. Choć Dagmara i Kasia po cichu uważały, iż to pop— zwykła szara myszka, ale gdy tego wieczoru Gleb wszedł z bukietem kwiatów dla każdej z nich, a jego spojrzenie zatrzymało się tylko na Bożenie, Dagmara po raz pierwszy zrozumiała, iż miłość nie pyta o urodę, tylko o serce.