„Szept w intymnej bliskości”

polregion.pl 17 godzin temu

„Możemy przejść na ty” – szepnął cicho Krzysztof, tak iż tylko Weronika poczuła jego oddech na swoim skroniu. Przeszedł ją dreszcz, a po plecach przebiegły ciarki.

„Basiu, sprawdzisz, czy ktoś jeszcze został na korytarzu? Chciałabym dziś wyjść wcześniej. Mama obchodzi urodziny” – powiedziała Weronika.

„Już sprawdzam, Weroniko Andrzejewna” – młoda, sympatyczna pielęgniarka wstała od biurka, otworzyła drzwi gabinetu i wyjrzała na korytarz. „Nikogo już nie ma, wszyscy pacjenci przyjęci. Sprawdziłam” – uśmiechnęła się Basia.

„Dobrze. jeżeli ktoś przyjdzie, zapisz na jutro lub odeślij do gabinetu obok, do Joanny Piotrownej.”

„Idź już, ja tu zostanę i wszystko załatwię. Nie martw się” – uspokoiła Basia. „Ordynator jest na wyjeździe służbowym, w razie czego, zasłonię cię.”

„Dzięki. Co bym bez ciebie zrobiła?” – Weronika chwyciła torbę, rzuciła okiem na biurko, sprawdzając, czy nie zapomniała telefonu, i ruszyła do drzwi. „Do jutra, Basiu.”

„Do widzenia, Weroniko Andrzejewna. Ojej, lepiej się pospiesz, patrz, jak się ściemniło, zaraz zacznie lać.”

„Serio? A ja jeszcze muszę wstąpić po kwiaty. No to lecę” – powiedziała Weronika, wychodząc już na korytarz.

Szybko przebrana w szatni, płaszcz narzucała już na schodach.

„Weroniko Andrzejewna, już pani wychodzi?” – na dole, przy rejestracji, zatrzymała ją starsza kobieta.

„Dzień dobry. Może na jutro? Bardzo się śpieszę” – poprawiając kołnierz płaszcza, odpowiedziała Weronika, kierując się ku wyjściu.

„Weroniko Andrzejewna, tylko panią posłucha moja Kasia. Proszę, wpadnij do niej, porozmawiaj… Ciągle płacze” – kobieta mówiła szybko, podążając za Weroniką.

„Jutro mam wieczorny dyżur, rano odwiedzam pacjentów w domach, zajrzę do was. A teraz naprawdę muszę lecieć, przepraszam.”

Wyszła z budynku przychodni, zeszła ze schodów i spojrzała w niebo. Ciemna chmura sunęła nad miastem, jakby zaraz miała uderzyć w dachy domów i rozlecieć się ulewą.

Gdy podchodziła do kiosku z kwiatami, pierwsze ciężkie krople spadły na jej ramiona. Ledwo zdążyła stanąć pod daszkiem, gdy deszcz zaczął lać ze zdwojoną siłą.

„Niech się pani nie martwi, dobrze zapakuję bukiet” – powiedziała sprzedawczyni.

Podczas gdy zawijała ulubione gerbery mamy w gruby celofan, Weronika nerwowo zerkała, jak od przystanku odjeżdżają jeden po drugim autobusy. W końcu wzięła kwiaty, zapłaciła i pobiegła na przystanek, osłaniając głowę bukietem.

Deszcz rozchlapywał się na dobre. Na przystanku została już tylko Weronika. Przynajmniej daszek chronił przed najgorszym. Zapomniała parasola i dobiegając tu, zdążyła już dobrze zmoknąć.

Autobusu jak nie było, tak nie było. Powinna była zostać w przychodni, porozmawiać z babcią Kasi… Zaczynała żałować pośpiechu. Przytuliła się do siebie z zimna i odsunęła głębiej pod zadaszenie.

„Gdzie on się podział? I ta okropna ulewa” – myślała Weronika, wpatrując się w stronę, z której powinien nadjechać autobus. Nagle przy chodniku zatrzymał się czarny SUV. Zazdrośnie pomyślała, iż fajnie byłoby mieć takie auto. „Miło jest mieć samochód, nie trzeba czekać na autobus…”

Opuściło się szyba po stronie pasażera i Weronika ujrzała mężczyznę. Nie od razu zrozumiała, iż mówi do niej.

„Wsiadaj. Tam wypadek, autobusy stoją.”

Zanim zdążyła się zastanowić, mężczyzna otworzył przednie drzwi. Weronika wsiadła. W środku było ciepło i sucho. choćby nie słychać było szumu deszczu.

„Gdzie jedziemy?” – zapytał, patrząc na nią.

Mniej więcej w jej wieku, przystojny, w eleganckim garniturze. Weronika poczuła się niepewnie. „Wyglądam jak przemoknięta kura.”

„Na Staromiejską” – powiedziała.

„Dobrze, ja też w tamtą stronę.”

Mężczyzna emanował pewnością siebie i taką męską charyzmą, iż Weronika z niepokojem na niego spojrzała. Nie wyglądał na maniaka, raczej na kogoś ważnego. „Tacy grają w serialach głównych bohaterów” – przemknęło jej przez myśl. Auto płynęło po drodze, niemal bezgłośnie nabierając prędkości. Wnętrze pachniało skórą i jego drogą wodą kolońską.

„Zapnij pasy” – poprosił.

Weronika niezdarnie szarpała się z pasami, a potem poprawiła bukiet na kolanach.

„Dlaczego mnie pan podwiózł?” – spytała, obserwując, jak wycieraczki rytmicznie zmiatają wodę z szyby.

„Mówiłem już – wypadek. Autobusów nie ma. A ty z kwiatami, więc pewnie jedziesz w ważne miejsce. No i po drodze.” – Rzucił jej szybkie spojrzenie.

„Tak się nie dzieje. Tacy mężczyźni nie podwożą zwykłych ludzi” – chciała powiedzieć, ale przemilczała.

„Twoja twarz wydaje mi się znajoma. Gdzieś cię już widziałem” – przerwał ciszę.

„Nie sądzę” – uśmiechnęła się lekko. „Jesteśmy z różnych światów.”

Poczuła na sobie jego oceniające spojrzenie.

„Tacy jak pan nie jeżdżą autobusami. A ja jestem zwykłą lekarką” – dodała z lekką ironią.

Mężczyzna milczał. Weronika też, nagle uświadamiając sobie, iż powiedziała coś głupawego.

„Już wiem, gdzie cię widziałem. Dwa miesiące temu przyprowadziłem wnuczkę do twojego gabinetu.”

„Pana?” – Weronika szeroko otworzyła oczy. „Na pewno bym pana zapamiętała.”

„A to niby taki młody nie jestem, żeby być dziadkiem? Nie kłamię. Córka urodziła, mając siedemnaście lat.”

„Widać, iż córka odziedziczyła pana geny” – odcięła się Weronika.

„O, i jAle gdy tylko Weronika sięgnęła po klucze do mieszkania, Krzysztof delikatnie ujął jej dłoń i powiedział: „Nie wpuszczaj mnie, jeżeli nie jesteś pewna, ale daj mi szansę pokazać, iż warto nam dać czas”.

Idź do oryginalnego materiału