– Możemy przejść na „ty” – szepnął cicho Krzysztof, pochylając się ku jej uchu. Anna poczuła na skroni jego oddech. Przez ciało przebiegł dreszcz…
– Lidko, zobacz, czy w korytarzu ktoś jeszcze jest? Chciałabym wyjść dziś wcześniej. Mama ma urodziny – powiedziała Anna.
– Już sprawdzam, Anno Janowo – odparła młoda, sympatyczna pielęgniarka, wstając od biurka i wyglądając na korytarz. – Nikogo nie ma, wszystkie wizyty zakończone, sprawdziłam – dodała z uśmiechem.
– Dobrze. jeżeli ktoś przyjdzie, zapisz na jutro lub skieruj do gabinetu Olgi Stanisławowej.
– Idź, ja tu posiedzę, wszystko załatwię, nie martw się – uspokoiła Lidka. – Kierowniczka jest na szkoleniu, w razie czego, zasłonię cię.
– Dziękuję. Co bym bez ciebie zrobiła? – Anna wzięła torbę, rzuciła okiem na biurko, sprawdzając, czy nie zapomniała telefonu, i podeszła do drzwi. – Do jutra, Lidko.
– Do widzenia, Anno Janowo. Ojej, lepiej się pośpiesz, patrz, jak się ściemnia, zaraz zacznie padać.
– Tak? A ja jeszcze muszę wstąpić po kwiaty. No to lecę – powiedziała Anna, już wychodząc na korytarz.
Szybko przebrała się w szatni, a płaszcz zakładała już na schodach.
– Anno Janowo, już pani wychodzi? – zatrzymała ją starsza kobieta przy rejestracji.
– Dzień dobry. Czy może pani zaczekać do jutra? Śpieszę się – odpowiedziała Anna, poprawiając kołnierz płaszcza.
– Anno Janowo, mała Zosia tylko pani słucha. Może by pani wpadła, porozmawiała z nią? Ciągle płacze – mówiła kobieta, podążając za Anną.
– Jutro mam wieczorny dyżur, rano wyjdę na wizyty i wstąpię. A teraz muszę lecieć, przepraszam – Anna wyszła z przychodni, zeszła ze schodów i spojrzała w niebo.
Ciężka, czarna chmura wisiała nad miastem. Wyglądała, jakby za chwilę miała oberwać się ulewą.
Gdy Anna zbliżała się do kwiaciarni, pierwsze ciężkie krople spadły na jej ramiona. Ledwo zdążyła się schronić pod daszkiem, gdy deszcz przybrał na sile.
– Niech się pani nie martwi, ładnie zapakuję bukiet – powiedziała sprzedawczyni.
Podczas gdy kobieta owijała ulubione gerbery mamy w folię, Anna nerwowo spoglądała na odjeżdżające spod przystanku autobusy. W końcu wzięła kwiaty, zapłaciła i pobiegła do przystanku, osłaniając głowę bukietem.
Deszcz lał jak z cebra. Na przystanku została już tylko Anna. Na szczęście była wiata. Zapomniała parasola i dość mocno zmokła, zanim dobiegła.
Autobusu nie było widać. „Trzeba było zaczekać w przychodni, porozmawiać z babcią Zosi…” – żałowała swojego pośpiechu. Przytuliła się do wiaty, gdy obok przejeżdżały samochody, rozchlapując kałuże.
„Gdzie on utknął? Co za pech z tą ulewą” – myślała Anna, wpatrując się w drogę. Nagle przy chodniku zatrzymał się czarny SUV. Anna z zazdrością pomyślała, iż fajnie byłoby mieć taki.
Szyba po stronie pasażera opadła, i Anna ujrzała mężczyznę. Nie od razu zrozumiała, iż mówi do niej.
– Wsiadaj. Tam wypadek, autobusy stoją.
Zanim zdążyła się zastanowić, mężczyzna otworzył przednią szybę. Anna wsiadła. W środku było ciepło i sucho, a hałas deszczu ledwo słyszalny.
– Dokąd jedziesz? – zapytał, patrząc na nią.
Miał może jej wiek, był przystojny, w garniturze. Anna poczuła się nieswojo. „Wyglądam jak przemoczona kura”.
– Na Staromiejską – odparła.
– Dobrze, jadę w tę stronę.
Miał w sobie taką pewność siebie i męską charyzmę, iż Anna z niepokojem na niego spojrzała. Nie wyglądał na maniakala – elegancki, inteligentne spojrzenie. „Tacy grają w filmach amantów” – przemknęło jej przez myśl. Auto ruszyło płynnie, a w środku unosił się przyjemny zapach skóry i drogiej wody toaletowej.
– Zapnij pasy – poprosił.
Anna niezgrabnie się zapięła, poprawiła kwiaty na kolanach.
– Dlaczego mnie podwiózł? – spytała, patrząc, jak wycieraczki rytmicznie ściągają wodę z szyby.
– Mówiłem już – wypadek. Autobus byś długo czekała. A ty z kwiatami, pewnie do rodziny. Poza tym, okazało się, iż jedziemy w tę samą stronę. – Spojrzał na nią krótko.
„To niemożliwe. Tacy mężczyźni nie podwożą zwykłych kobiet” – chciała odpowiedzieć, ale milczała.
– Twoja twarz wydaje mi się znajoma. Gdzieś cię widziałem. Mam dobrą pamięć do twarzy – przerwał ciszę.
– Wątpię – uśmiechnęła się lekko. – Jesteśmy z różnych światów. Różne statusy, jak to mówią.
Poczuła jego badawcze spojrzenie.
– Tacy jak ty nie jeżdżą autobusami. A ja jestem zwykłą lekarką – dodała z lekką przekąską.
Mężczyzna milczał. Anna też, czując, iż powiedziała głupotę.
– Już wiem. Dwa miesiące temu byłem z wnuczką na twojej wizycie w przychodni.
– Ty? – Anna szeroko otworzyła oczy. – Zapamiętałabym cię – wyznała mimowolnie.
– Za młodo wyglądam na dziadka? Naprawdę nie kłamię. Córka urodziła w wieku siedemnastu lat. Młodzież dziś wczesna.
– Widać, po kimś – odcięła się Anna.
– O, i jeszcze zaczepna. Wtedy też zauważyłem, iż jesteś stanowcza.
– To źle? – spytała.
– Zależy do czego – odpowiedział wymijająco. – Mieszkaliście kiedyś na Staromiejskiej?
– Tak.
– Chodziłaś do „Ósemki”? – dopytał.
– Skąd ty… – zaczęła zdziwiona.
– Ja też tam się uczyłem. Dziwne, iż wcześniej się nie spotkaliśmy – rzucił szybkie spojrzenie, a Anna znów się speszyła.
– Kiedy skończyłeś?
– W dziewięćdziesiątym siódmym.
– A ja w 2000 – odpowiedziała z lekką radością.
– Pewnie byłaś prymuską? Nie patrzyłaś na chłopaków, marzyłaś o studiach medycznych. Tak? – uśmiechnął się.
Anna chciała odpowiedziećZamiast odpowiedzieć, Anna poczuła nagłe ciepło w sercu i zrozumiała, iż czas przestać się bać i dać szczęściu szansę.