Szef zwolnił mnie za pomoc głodnemu starszemu mężczyźnie — Dni później list odmienił wszystko

newsempire24.com 15 godzin temu

Dziś w moim dzienniku chcę opowiedzieć o tym, jak jedna decyzja w sklepie zmieniła wszystko. Nigdy bym nie pomyślał, iż chwila w kolejce przy kasie sprawi, iż stracę pracę… a potem dostanę coś znacznie większego.

Nazywam się Bartosz Kowalski i do niedawna pracowałem jako kasjer w Sklepie U Jana — małym osiedlowym warzywniaku w spokojnej części Poznania. Zarabiałem niewiele, ledwo starczało na czynsz za kawalerkę i pomoc młodszej siostrze w opłaceniu studiów. Miałem 23 lata, harowałem, starałem się nie rzucać w oczy.

Aż przyszedł ten wtorek.

Było około 18:30 — właśnie po wieczornym tłoku. Stałem na nogach od dziewięciu godzin. Plecy bolały, brzuch burczał, liczyłem minuty do końca zmiany, gdy nagle go zauważyłem.

Starszy mężczyzna, wątły, przygarbiony, pewnie koło siedemdziesiątki, powoli podszedł do mojej kasy. Ubranie miał wytarte, buty zniszczone, a dłonie lekko mu drżały, gdy kładł na taśmie kilka produktów: bochenek chleba, puszkę pomidorówki, małe mleko i banana.

Samotne minimum.

— Dobry wieczór — uśmiechnąłem się. — Wszystko znalazł pan w porządku?

Skinął zmęczony. — Tylko tyle potrzebuję.

Przeskanowałem towary. Wyszło 34,50 zł. Siegnął do kieszeni płaszcza, wyciągnął garść monet i zaczął liczyć.

Grosze, złotówki, kilka dwuzłotówek.

Czekałem, a serce ściskało mi się w piersi.

— Chyba… chyba nie starczy — powiedział, a policzki zarumieniły mu się ze wstydu. — Proszę odłożyć banana.

Zawahałem się. Ale coś we mnie nie pozwoliło się zgodzić.

— Nie trzeba — odparłem, gwałtownie przykładając swoją kartę do terminala. — Ja to ogarnę.

— Nie, ale ja nie chciałem… — protestował słabo.

— Wszystko w porządku — odparłem cicho. — Niech się pan o siebie troszczy.

Spojrzał na mnie, jakbym wręczył mu wygraną w totka. Wargi mu drżały, przez chwilę myślałem, iż się rozbeczy.

— Dziękuję — wyszeptał ochryple. — Nie ma pan pojęcia, czym to dla mnie jest.

Pomogłem mu spakować zakupy, a on wyszedł powłócząc nogami w zimowy wieczór, z łzami w oczach i ledwo widocznym uśmiechem.

Nawet się nad tym nie zastanawiałem.

Aż do następnego ranka.

— Bartosz Kowalski, do biura! Natychmiast! — rozległ się głos mojej szefowej, Ewy, przez głośniki.

Przetarłem dłonie o fartuch i poszedłem na górę. Gdy wszedłem, choćby nie podniosła wzroku znad biurka.

— Zapłaciłeś wczoraj za zakupy klienta?

Skinałem powoli. — Tak, proszę pani. To było niecałe 35 złotych. On nie miał…

— Złamałeś regulamin. Żadnych transakcji pracowniczych podczas zmiany.

Żołądek podskoczył mi do gardła. — Ale on nie miał pieniędzy…

— To nie ma znaczenia. Użyłeś karty na służbie. To wystarczy, żeby cię zwolnić. Koniec.

Patrzyłem na nią oszołomiony. — Naprawdę?

W końcu podniosła wzrok. — To nie jest jadłodajnia, Bartek.

I tyle. Żadnych szans, żadnych ostrzeżeń.

Tak oto zostałem bezrobotny.

Wróciłem do domu w ciszy, ściskając karton z moimi rzeczami ze świetlicy. Nie płakałem. Byłem zbyt zszokowany.

Powiedziałem siostrze, która przytuliła mnie mocno i oznajmiła, iż odpuści sobie następny semestr, żeby zaoszczędzić. To tylko pogorszyło sprawę.

Przez kilka dni rozsyłałem CV, od kawiarni po sklepy zoologiczne. Bez skutku.

Zacząłem się zastanawiać, czy zrobienie dobrego uczynku nie było błędem.

Aż pięć dni później nadszedł list.

Doręczył go kurier w garniturze, adresowany po prostu: „Pan Bartosz Kowalski”. Bez nadawcy. Koperta była gruba, elegancka, jak na zaproszenie ślubne.

Otworzyłem ostrożnie.

W środku był odręczny list:

*Drogi Panie Kowalski,*

*Nie znamy się, ale ja wiem o Panu. Nazywam się Jerzy Nowak i jestem synem starszego pana, któremu Pan pomógł w Sklepie U Jana w zeszły wtorek.*

*Mój ojciec, Stanisław Nowak, walczy z demencją, ale upiera się przy samodzielności. zwykle pilnujemy go dyskretnie, ale tamtego dnia odszedł na chwilę z pola widzenia.*

*Gdy wrócił do samochodu ze łzami w oczach, opowiedział mi o młodym człowieku, który „ocalił jego dumę”, gdy brakowało mu kilku złotych.*

*Dowiedziałem się później, iż stracił Pan pracę z powodu tej dobroci.*

*Nie mogę na to pozwolić.*

*Załączam czek, który, mam nadzieję, pokryje Pana wydatki na najbliższy rok. Dołączyłem także wizytówkę — byłbym zaszczycony, gdyby rozważył Pan pracę w mojej firmie.*

*Świat potrzebuje takich ludzi jak Pan.*

*Z wyrazami szacunku,*
*Jerzy Nowak*
*Prezes, Nowak Development*

O mało nie upuściłem papieru.

Czek? Rozwinąłem drugą kartkę.

200 000 złotych.

Zachłysnąłem się. Kolana się ugięły, opadłem na kanapę.

Myślałem, iż to pomyłka. Żart.

Ale wizytówka była prawdziwa. Nowak Development też — firma deweloperska z siedzibą w centrum miasta.

Drżącymi rękami wybrałem numer.

— Biuro pana Nowaka — odezwał się radosny głos.

— Hmm… mówi Bartosz Kowalski. Dostałem…

— Ach, panie Kowalski! Pan Nowak czeka na pana telefon. Proszę chwilę poczekać.

Chwilę później usłyszałem ciepły męski głos: — Panie Bartku, cieszę się, iż pan zadzwonił.

Rozmawialiśmy dwadzieścia minut. Wyjaśnił, iż jego ojciec sam był kiedyś kierownikiem sklepu i zawsze powtarzał, iż życzliwość to waluta cenniejsza niż pieniądze.

— Coraz mniej pamięta — mówił cicho Jerzy — ale tamtego dnia zapamiętał pana twarz. Nazywał pana swoim „aniołem od kasy”.

Nie mogłem powstrzymać łez.

Zaproponował mi pracę w dziale wsparcia społecznego — koordynowanie zbiórek żywności, współpracy z lokalnymi organizacjami.

— To nie jałmużna — dodał. — To praca. Prawdziwa. A pan już udowodnił, iż ma serce na adekwatnym miejscu.

Trzy tygodnie później wszedłem do lśniącegoW holu przywitał mnie sam Jerzy, uścisnął dłoń i powiedział: „Proszę spojrzeć, kto na pana czeka” – a pod ścianą zrobił mi krok naprzód uśmiechnięty Stanisław, ten sam starszy pan ze sklepu, z tą samą wdzięcznością w oczach.

Idź do oryginalnego materiału