Szef Wyrzucił Mnie za Pomoc Głodnemu Starszemu Człowiekowi – Kilka Dni Później List Zmienił Wszystko

twojacena.pl 2 godzin temu

No problem! Ale wiesz, iż nigdy bym nie pomyślał, iż jedna chwila przy kasie w Biedronce może tak zmienić życie albo raczej dopiero zacząć coś naprawdę ważnego.

Mam na imię Kasia Nowak, a do niedawna pracowałam jako kasjerka w małym osiedlowym sklepie Społem w Poznaniu. Zarabiałam tyle, żeby opłacić kawalerkę i pomóc młodszemu bratu w opłatach za studia. Miałam 23 lata, pracowałam ciężko, starałam się nie wychylać.

Aż nadszedł ten środowy wieczór.

Było koło 18:30, właśnie po wieczornym tłoku. Stałam już dziewięć godzin, plecy bolały, brzuch burczał, liczyłam minuty do końca zmiany, aż nagle go zauważyłam.

Starszy pan, może koło siedemdziesiątki, zgarbiony, powoli podszedł do mojej kasy. Ubranie miał wytarte, buty zniszczone, a ręce mu drżały, gdy kładł na taśmie kilka rzeczy: chleb, puszkę pomidorówki, mleko w kartonie i jednego banana.

Tylko podstawy.

Dobry wieczór, panu udało się wszystko znaleźć? uśmiechnęłam się.

Skinął tylko zmęczony. Tylko to, co potrzebuję.

Skanowałam produkty. Wyszło 32 złote i 50 groszy. Wyciągnął z kieszeni garść monet i zaczął liczyć. Grosze, złotówki, kilka dwuzłotówek.

Czekałam, a serce mi się ściskało.

Chyba chyba nie starczy powiedział, rumieniąc się. Może pani odłoży banana?

Zawahałam się. Coś we mnie nie pozwoliło mi tego zrobić.

Nie trzeba powiedziałam, gwałtownie przykładając kartę do terminala. Ja to ogarnę.

Popatrzył na mnie jakbym dała mu wygraną w loterii. Wargi mu drżały, a ja pomyślałam, iż zaraz się rozpłacze.

Dziękuję szepnął ochryple. Nie ma pani pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

Spakowałam mu zakupy, a on wyszedł w zimny wieczór, z uśmiechem i łzami w oczach.

Nawet się nad tym nie zastanawiałam.

Aż do następnego ranka.
Kasia Nowak, biuro. Natychmiast. rozległo się przez głośnik, głosem mojej kierowniczki, Anety.

Przetarłam ręce w fartuchu i poszłam na górę. Gdy weszłam do jej gabinetu, choćby na mnie nie spojrzała.

Zapłaciłaś za zakupy klienta wczoraj?

Skinęłam głową. Tak, proszę pani. To było mniej niż 35 złotych. On nie miał

Złamałaś regulamin. Żadnych transakcji pracowniczych w czasie zmiany.

Zrobiło mi się słabo. Ale on nie miał

To nie ma znaczenia. Użyłaś karty w czasie pracy. To powód do zwolnienia. Koniec.

Patrzyłam na nią w szoku. Serio?

W końcu podniosła wzrok. To nie jest jakaś fundacja, Kasia.

I tyle. Bez drugiej szansy. Bez ostrzeżenia.

Tak nagle zostałam bez pracy.

Szłam do domu w ciszy, trzymając kartonik z moimi rzeczami z szatni. Nie płakałam. Byłam zbyt zaskoczona.

Powiedziałam bratu, który mnie przytulił i obiecał, iż odpuści sobie kolejny semestr, żeby oszczędzić. To tylko pogorszyło sprawę.

Przez następne dni szukałam nowej pracy kawiarnie, sklepy zoologiczne, cokolwiek. Nic się nie udawało.

Zaczęłam się zastanawiać, czy ten jeden dobry uczynek był w ogóle wart zachodu.

Aż pięć dni później przyszła przesyłka.
Doręczył ją kurier w garniturze, list zaadresowany po prostu: Pani Katarzyna Nowak. Bez zwrotnego adresu. Koperta była gruba, elegancka, jak na jakieś wesele.

Otworzyłam ostrożnie.

W środku był manualnie napisany list:

Szanowna Pani Katarzyno,

Nie znamy się, ale ja znam Panią. Nazywam się Jan Kowalski i jestem synem mężczyzny, któremu Pani pomogła w Społem w zeszłą środę.

Mój ojciec, Stanisław Kowalski, choruje na demencję, ale upiera się, żeby zachować choć trochę niezależności. Często sam robi zakupy, choć zwykle obserwujemy go dyskretnie.

Tamtego dnia czekałem na parkingu, gdy wrócił z łzami w oczach i torbą w ręce. Powiedział mi, iż jakaś młoda dziewczyna uratowała jego dumę, gdy brakło mu pieniędzy.

Później dowiedziałem się, iż Panią zwolniono za ten akt życzliwości.

Nie mogę pozwolić, żeby tak to się skończyło.

Załączam czek, który mam nadzieję pokryje Pani wydatki na najbliższy rok. Dołączyłem też wizytówkę byłoby mi bardzo miło, gdyby Pani rozważyła pracę w mojej firmie.

Potrzebujemy ludzi takich jak Pani. Świat ich potrzebuje.

Z najgłębszym szacunkiem,
Jan Kowalski
Prezes, Kowalski Development

Omal nie upuściłam listu.

Czek? Rozwinęłam drugą kartkę.

200 tysięcy złotych.

Zachwiało mną. Oparłam się o kanapę, żeby nie upaść.

Myślałam, iż to pomyłka. Żart. Ale wizytówka była prawdziwa. Kowalski Development też szybkie Google pokazało, iż to jedna z większych firm deweloperskich w kraju.

Drżącymi rękami zadzwoniłam pod numer z wizytówki.

Biuro pana Kowalskiego odezwał się radosny głos.

Eee mówi Kasia Nowak. Dostałam

O! Pani Kasia! Pan Kowalski czeka na Pani telefon. Proszę chwilę.

Po chwili usłyszałam ciepły męski głos. Pani Kasia. Tak się cieszę, iż Pani zadzwoniła.

Rozmawialiśmy dwadzieścia minut. Opowiedział mi, iż jego ojciec też kiedyś pracował w sklepie, jeszcze za młodu, i zawsze uczył dzieci, iż dobroć to waluta cenniejsza niż pieniądze.

Coraz mniej pamięta powiedział cicho Jan ale tamtego dnia zapamiętał Pani twarz. Nazywał Panią swoim 'aniołem przy kasie’.

Nie mogłam powstrzymać łez.

Jan zaproponował mi pracę w dziale CSR firmy organizowanie zbiórek żywności, kooperacja z lokalnymi organizacjami.

To nie jest jałmużna dodał. To prawdziwa praca. A Pani już udowodniła, iż się nadaje. Ma Pani serce, którego potrzebujemy.

Trzy tygodnie później weszłam do nowoczesnego biurowca Kowalski Development w prostej granatowej marynarce, niosąc torbę, która wciąż pachniała taśmą kasową i starym bananem.

Jan przywitał mnie w lobby sam. Wyglądał zupełnie inaczej, niż oczekiwałam młody, w zwykłej koszuli i jeansach, bez garnitI odwrócił się w stronę ogrodu za budynkiem, gdzie jego ojciec, Stanisław, czekał z uśmiechem i koszykiem świeżo upieczonego chleba, który sam przygotował specjalnie dla mnie.

Idź do oryginalnego materiału