Szczęście wróciło do serca

newsempire24.com 8 godzin temu

W sercu znów zamieszkała euforia

Alicja już kilka razy zauważyła, jak jej mąż Marek przytrzymuje się lewego boku, tam gdzie serce. Starał się to robić niepostrzeżenie – lekko gładził ręką i gwałtownie chował dłoń, rozglądając się, czy żona nie widzi. A ona nie raz pytała:

— Znowu boli, Marek? Może do przychodni byś poszedł?

— Przejdzie, zdarza się — odpowiadał zawsze tak samo.

Dziewięć lat minęło, odkąd Alicja i Marek zamieszkali w małej wiosce, dokąd przyjechali po studiach. On skończył rolnictwo, ona pedagogikę. Ale Alicja nigdy nie pracowała w zawodzie, bo Marek kochał gospodarstwo i całe podwórko było pełne zwierząt. Dwie krowy, owce, prosiak, kury i kaczki. Wszystkich trzeba było doglądać. Tak więc żona została w domu, cały dzień na nogach. Marek pracował jako agronom.

Alicję od trzynastego roku życia wychowywała babcia, bo rodzice zginęli w pożarze domu, a ona akurat tej nocy nocowała u babci. Marek pochodził z tej samej wioski. ale trzy lata po ślubie zmarł jego ojciec – atak serca. Prawie dwa lata później odeszła też matka.

Zostali więc sami. Wszystko było dobrze, ale nie mieli dzieci. Oboje czekali i mieli nadzieję. Alicja choćby płakała nocami, prosząc Boga o dziecko. Ale na razie nie było.

Pewnego ranka Marek zjadł śniadanie i szykował się do pracy, gdy nagle znów złapał się za serce. Zanim żona zdążyła podbiec, runął na podłogę – serce stanęło. Karetka przyjechała szybko, ale i tak było za późno.

Po pogrzebie męża Alicja długo płakała, rozmyślając w samotności:

— W trzydzieści lat sama została, dlaczego życie jest tak niesprawiedliwe? Męża kochałam, a Bóg mi go zabrał. Wszystkich zabrał. Czym sobie na to zasłużyłam?

Rankiem szła do obory, doiła krowy i płakała.

— Po co mi to całe gospodarstwo? Robię wszystko na siłę, bo szkoda zwierząt, wszystkich trzeba nakarmić, krowy wydoić… — szlochała czasem, myśląc, iż nikt nie słyszy.

Ale słyszała ją Jadwiga, sąsiadka, która pracowała jako zastępca dyrektora w szkole. Pewnego dnia wpadła do niej.

— Alicja, słyszę, jak płaczesz. Rozumiem cię. Sprzedaj te wszystkie zwierzęta, po co ci to? Wiesz, w sąsiedniej wsi nauczycielka z podstawówki wyjechała. Może byś się tam zatrudniła? U nas miejsc nie ma, ale tam tylko nauczanie początkowe, starsze dzieci przyjeżdżają do nas. Zaledwie pięć kilometrów. Będziesz między ludźmi, oderwiesz się. Zgódź się, jesteś przecież nauczycielką.

— Dzięki, Jadziu, dzięki. Masz rację… — zgodziła się Alicja.

Latem sprzedała całe gospodarstwo i przed wrześniem była już w sąsiedniej wsi. Pojawiła się sympatyczna Alicja Nowak, zamieszkała w dużym domu. Posprzątała, umyła okna, wszystko lśniło.

— No i zaczyna się nowe życie — mówiła głośno do siebie. — Tylko płot się rozpadł, furtka nie domyka, trzeba to jakoś naprawić.

Poprosiła o pomoc, dostała deski na płot. Ale sama musiała znaleźć kogoś do roboty.

— Kasia — zwróciła się do sąsiadki, która akurat wieszała pranie — może wiesz, kogo by tu zatrudnić, żeby mi płot postawili? Materiał jest, przynieśli.

Kasia otarła ręce w fartuch i podeszła.

— Jest u nas stolarz, złote rączki, ale pije. Bez flaszki nic nie zrobi. Wina mu jego żona, Ewa. Od ślubu oboje piją, ona go wciągnęła. Wcześniej chłopak był trzeźwy. Mają choćby dwie córeczki, cztery i dwa lata, ale pół roku temu opieka zabrała. Lepiej sama do nich nie idź, jak zobaczę Michałka, to mu powiem.

— Dzięki, Kasiu.

Następnego dnia sąsiadka wpadła z wiadomością:

— Widziałam dziś Ewę koło sklepu, jutro rano przyjdą. Tylko kup dwie butelki wina, tak po prostu nic nie zrobią.

I rzeczywiście, rano zjawili się Michał z Ewą, oboje z kacem. Michał rzucił narzędzia na podwórku i rozejrzał się. Alicja wyszła z domu.

— Witajcie — krzyknęła Ewa, a mąż tylko kiwnął głową.

Michał był zmierzwiony, nieogolony, ale oczy miał jasne i pełne życia. Alicja na moment zaniemówiła — tak bardzo przypominały jej spojrzenie zmarłego męża.

— Oto deski — wskazała ręką.

— Hej, gospodyni, widzimy — Ewa usiadła na schodkach. — Masz coś do picia? Przynieś. Rano sucho w gardle. Michał, chodź tu — rozkazała, trzeba się poratować.

Zręcznie otworzyła butelkę, nalała sobie i mężowi. Wypili, a Michał zabrał się do roboty.

— jeżeli tak będą pić, to co on zdziała? — myślała zrezygnowana Alicja. — A jutro w ogóle nie przyjdą. Powinnam coś powiedzieć… — ale postanowiła milczeć. — No trudno, niech będzie, jak będzie. Skoro Kasia go poleciła, to wie, co robi.

Michał, choć popijał, pracował solidnie. We wsi wszyscy wiedzieli — jeżeli Michał się za coś bierze, zrobi to jak należy. A żona zawsze stała obok, dolewała i patrzyła, jak pracuje. Skończył, gdy już się ściemniło. Ale zrobił.

— Gospodyni! — Ewa już była pijana. — Odbieraj robotę!

Alicja obejrzała płot — równiutki, furtka na miejscu, choćby haczyk był, żeby się nie otwierała na wietrze.

Podobało jej się, zapłaciła i podziękowała.

— Jak coś, to wiesz, gdzie szukać — powiedziała Ewa, a Michał znów tylko kiwnął głową, zebrał narzędzia i poszli.

Nadeszła zima. Alicja pracowała w szkole, już się przyzwyczaiła i była wdzięczna Jadwidze. Odżyła po żałobie, dzieci nie dawały się nudzić, pokochały swoją panią Alicję, a ona je traktowała z ciepłem. Zbliżały się święta. Pewnej nocy obudził ją pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek — nie była to już noc, a ranek, szósta, czas wstawać.

Myślała, iż się jej wydaje, ale ciche pukanie powtórzyło się. Otworzyła drzwi — na progu stał Michał.

— Ewa umarła — wyszeptał. — Nie słyszałem, kiedy wyszła. Obudziłem się, jej nie ma, wyszedłem… Leży koło twojego domu. Z

Idź do oryginalnego materiału